Antarktyda po latach znów eksplorowana przez Polaków

Stacja im. Antoniego Bolesława Dobrowolskiego to jedna z dwóch polskich stacji polarnych na Antarktydzie i zarazem jedyna polska stacja leżąca na Antarktydzie kontynentalnej. Druga stacja, im. Henryka Arctowskiego, jest położona na wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych. Stacja im. Dobrowolskiego, do której w 2022 r. po 42 latach nieobecności dotarła ekipa naszych badaczy, została przekazana Polsce w 1959 r. przez Związek Radziecki. Od 1979 r., z pewnymi wyjątkami, stacja nie była wykorzystywana – głównie z powodu trudności z dotarciem w to miejsce. Stacja położona jest 160 km od czoła lodowca. Aby się tam dostać, trzeba dysponować lodołamaczem, którego Polska nie posiada. Jednak teraz, po trzech latach przygotowań, dotarła tam ekipa naszych badaczy. Koszty wyprawy pokryło Ministerstwo Nauki i Edukacji.

Polska ekipa – prof. Marek Lewandowski, prof. Monika Kusiak, dr Adam Nawrot z Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk oraz prof. Wojciech Miloch z Uniwersytetu w Oslo – zaokrętowała się 10 listopada 2021 roku na rosyjski statek Akademik Fedorov. Wypłynęli 11 listopada z Bremerhaven w Niemczech, przepłynęli równik, dotarli do Kapsztadu, gdzie oczekiwano na rosyjską załogę śmigłowców, które były transportowane na statku, aby w późniejszym etapie dostać się do stacji badawczych na Antarktydzie. Z Kapsztadu statek wyruszył najpierw do stacji Progres, gdzie Rosjanie zostawili swoje ładunki, później do stacji Mirnyj, gdzie nasza ekipa na jeden dzień zeszła z pokładu i zwiedziła stację, następnie 6 stycznia statek dotarł w pobliże czoła Lodowca Shackletona. Stąd śmigłowcami przetransportowano cztery osoby i dwa kontenery o łącznej masie 5 ton do Stacji im. Dobrowolskiego w Oazie Bungera na Antarktydzie Wschodniej.

Gdy Polacy dotarli na miejsce, panowało tam tamtejsze lato – jedyna pora, podczas której człowiek może tam jako tako funkcjonować. Temperatura wahała się od –10 st. C. do +3 st. C. Nieustannie wiał porywisty wiatr, często padał deszcz, śnieg czy deszcz ze śniegiem. Członkowie wyprawy byli zauroczeni tym miejscem, choć przyjechali tu raczej ciężko pracować niż podziwiać krajobrazy.

Rozpoczęli prace przygotowawcze, by móc tam przetrwać przez półtora miesiąca. Niegdyś postawiono tam drewniane domki, ale nie było wiadomo, jaki jest ich stan po 42 latach. Nasza ekipa początkowo mieszkała w namiotach. Obydwa domki zachowały się całkiem nieźle: ten o nazwie „Warszawa” był w lepszym stanie – dlatego w nim przygotowano warunki do bytowania; w gorszym stanie był domek „Kraków”. W „Warszawie” przygotowano do użytku kuchnię, jadalnię i toaletę; w domku tym zamieszkał prof. Marek Lewandowski, inicjator wyprawy. Ekipie udało się odkopać – bo tak naprawdę na tym to polegało – ze śniegu domek „Kraków” oraz domki „magnetyczny” i „sejsmiczny”. W dużym stopniu praca tam nie była działaniem naukowym, ale ciężką pracą fizyczną w ekstremalnie trudnych warunkach.

Głównym celem wyprawy była inwentaryzacja tego, co tam zostało, i przygotowanie prowadzenia automatycznych monitoringów geofizycznych. Chodzi o to, by badania mogły tam trwać także pod nieobecność naukowców. Ekipa zainstalowała pięć testowych urządzeń: monitoring sejsmiczny, magnetyczny, stację meteorologiczną, monitoring jonosferyczny oraz monitoring magnetotelluryczny. Ponadto przeprowadzono dokładne skanowanie laserowe terenu i sprawdzono działanie łącza satelitarnego pod kątem możliwości przesłania danych czy komunikatów głosowych – udało się, łączność będzie możliwa.

Przed wyjazdem zaplanowanym na 14 lutego ekipa przygotowała stację do zimowania: wszystko zostało pozamykane, aparatura została zdemontowana i jest przewożona do Polski. Podróż powrotna rozpoczęła się przelotem śmigłowcami na statek, który przewiezie badaczy do stacji Mirnyj, potem do stacji Progres. Na początku marca powinni ponownie znaleźć się w Kapsztadzie. Jeśli pandemia COVID-19 nie pokrzyżuje planów, w kwietniu powinni być w Polsce.

Przywrócenie tej stacji do życia było idée fixe prof. Marka Lewandowskiego z Instytutu Geofizyki PAN. Miejsce, gdzie znajduje się stacja, przypomina planetę Mars. Przekonaliśmy się o tym, gdy zobaczyliśmy najnowsze zdjęcia okolicy stacji badawczej. Podobnie jak na Marsie nie ma tam lodu, dominują wychodnie skalne. Jest to miejsce trudno dostępne, odseparowane, panują tam ekstremalnie trudne warunki klimatyczne, wieje potworny wiatr. Tych podobieństw do Marsa jest tak dużo, że naukowcy nie od dziś widzą możliwość prowadzenia tam badań pomocnych w przygotowaniach przyszłych ekspedycji na Czerwoną Planetę.

FOT. A Nawrot/Instytut Geofizyki PAN

Z całego świata otrzymujemy sygnały wielkiego zainteresowania tym miejscem ze strony geofizyków, klimatologów, biologów czy badaczy kosmosu. Przeszkodą w prowadzeniu badań są trudności z dotarciem do stacji, które hamowały nas przez ostatnie 42 lata. Jako kraj, który ma swoje stacje polarne, Polska musi w końcu dysponować własnym lodołamaczem. Na razie dotarcie do stacji jest możliwe np. dzięki współpracy z Australijczykami czy Rosjanami.

Czekając na powrót badaczy do Polski, spodziewamy się, że nie tylko poznamy ekscytujące wyniki przeprowadzonych przez nich pomiarów, ale też posłuchamy fascynujących opowieści. Liczymy też na materiał zdjęciowy i filmowy, który po przygotowaniu będzie udostępniony również szerokiej opinii publicznej.

Krzysztof Otto

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się