Billie Jean King Cup 2024 – czyli Iga kontra reszta świata
Tegoroczny terminarz imprezy nazywanej kobiecymi mistrzostwami świata w tenisie, od 2020 roku organizowanej pod nową nazwą i patronatem słynnej 81-letniej Billie Jean King, zapowiadał się pasjonująco. Godny odnotowania występ zapisała na swym koncie reprezentacja Polski z Igą Świątek w składzie.
Billie Jean King Cup
Polska, w przeciwieństwie do ekip z Czech i USA, wystawiła skład najmocniejszy z możliwych i była o włos od sprawienia nie lada sensacji, dochodząc do półfinału tej imprezy- konkurencyjnej wobec WTA.
Zacznijmy jednak od początku. Gdy w WTA Finals Iga Światek dość pechowo (pomimo dwóch zwycięstw) nie weszła do półfinału, stało się jasne, że każdy turniej, w którym będzie miała szansę ograć się po długiej przerwie, będzie dobrym rozwiązaniem. Tym bardziej, gdy na horyzoncie pojawiła się szansa, aby wspólnie z innymi reprezentantkami Polski wziąć udział w imprezie sportowej, która jest nazywana kobiecymi mistrzostwami świata w tenisie.
Gra dla drużyny, a nie dla siebie, to dodatkowe obciążenie, o którym Iga Świątek mówiła już podczas zmagań na olimpijskiej arenie w Paryżu. Z tą presją trzeba grać i dawać z siebie wszystko co najlepsze – wszak Orzeł Biały na koszulce zobowiązuje i jest powodem do dumy z reprezentowania kraju.
Tegoroczny turniej Billie Jean King Cup był ogromną szansą także z powodu absencji najlepszych zawodniczek z Czech i USA , które po intensywnym sezonie postanowiły odpocząć od tenisa.
Turniej został podzielony na drabinki. W dolnej wylądowały ekipy z Hiszpanii, Czech, Rumunii, Japonii, Włoch i Polski, a w górnej ze Słowacji, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Australii oraz Kanady. Rozgrywki były prowadzone w systemie pucharowym, nie grupowym, tzn. kto przegrywa mecz -odpada.
Droga Polek do półfinału
W pierwszej rundzie Polska trafiła na Hiszpanię i była faworytkami tej konfrontacji. Mecze pokazały jednak, że to, co na papierze, nie zawsze przekłada się na wynik. Co prawda Polska wygrała, ale wyniki dwóch pierwszych spotkań wygranych przez Polki wynikiem 2:1 pokazały, że nie było łatwo. Magda Linette męczyła się z Sarą Sorribes Tormo prawie 4 godziny, a mecz kosztował ją mnóstwo energii. Iga Świątek trafiła na nieustępliwą Paulę Badosę, znakomitą zawodniczkę, która gra mocny i ofensywny tenis. Drugi set tego meczu obfitował w zacięte wymiany mocnych zagrań z obu stron i – niestety dla Igi -zakończył się porażką w tie-breaku. W kolejnym, trzecim secie, Iga pokazała moc – wygrała 6:1, a cały mecz 2:1 w setach.
Awans do ćwierćfinału stał się faktem. A w nim czekały już Czeszki, które pomimo braku dwóch najlepszych rakiet, stanowiły mocną drużynę. Czeska ekipa triumfowała aż 11 razy w historii tej imprezy. Mimo wszystko to Polska ponownie przystępowała do meczu jako faworyt. Podobnie jak w przypadku Hiszpanek na korcie okazało się, że nie będzie łatwo.
W pierwszym meczu drugich rakiet Magdalena Fręch (25. miejsce w rankingu WTA) nie była sobą i przegrała mecz 1:2 z Marie Bouzkovą (45. miejsce w rankingu WTA). W kolejnym pojedynku Iga Świątek zmierzyła się z rewelacyjną 19-latką, Lindą Noskovą (26. miejsce w rankingu WTA), która w tym roku wyeliminowała ją z Australian Open na dość wczesnym etapie turnieju. Mecz zapowiadał się więc niebywale emocjonująco i rzeczywiście takim był. Już pierwszy set wygrany przez Igę w tie-breaku pokazał, że łatwo nie będzie. W drugim strzelająca jak z armaty młoda Czeszka nie dała szans Idze i los tego meczu, jak i dalszy udziału całej naszej drużyny w zawodach, zależał od trzeciego seta – seta z niebywałymi zwrotami akcji, ostatecznie wygranego przez Igę „na żyletki” – 7:5. Po tym spotkaniu Polka odmówiła wywiadu, gdyż było jasne, że teraz musi wesprzeć drużynę w meczu deblowym.
Drużyny w składzie Katarzyna Kawa i Iga świątek oraz Marie Bouzková i Katerina Siniaková wyszły naprzeciwko siebie. Teraz to Czeszki były zdecydowanymi faworytkami, wszak w składzie miały jedną z najlepszych na świecie deblistek Katerina Siniakovą (9 tytułów wielkoszlemowych w deblu kobiet). Za to my mieliśmy Igę, która nigdy nie odpuszcza. Cóż to był za mecz! Czeszki ani się obejrzały, a na tablicy widniał wynik 6:1 dla Polski. Kibice zarywający noc na ten mecz na pewno nie żałowali – Polki grały tak, jakby współpracowały na korcie od dawna.
Z trybun słychać było co chwilę „Kasia – Iga”. Szok Czeszek trwał także w drugim secie, w którym walka się wyrównała, przy lekkim spadku jakości po naszej stronie. Czeszki walczyły o utrzymanie – Iga z Kasią jednak postawiły przysłowiową kropkę nad „i” – wygrały przy niesamowitym aplauzie kibiców zgromadzonych na trybunach w hiszpańskiej Maladze. Radość Igi była olbrzymia, widać było jej ogromne zaangażowanie. To był piękny widok. Trzeba oddać też, że deblowa partnerka Igi, Katarzyna, wzniosła się na swojej tenisowe wyżyny i miała znaczny wkład w sukces dwuosobowej drużyny. Iga rozegrała dwa mecze jednego dnia w odstępie 30 minut – prawdziwe „mistrzostwo świata”.
Awans do półfinału stał się faktem i coś, co przed tym turniejem wydawało się prawdziwym wyzwaniem, zaczęło przybierać realne kształty.
Zacięta walka z Włoszkami o występ w finale
Mecz półfinałowy mógł mieć dwa scenariusze. Zgodnie z pierwszym jasne było, że jeśli Polski wygrają oba mecze singlowe, awansują do finału bez konieczności rozgrywania meczu deblowego. Zgodnie z drugim scenariuszem porażka w pierwszym meczu singlistek, na papierze mało prawdopodobna, poskutkuje koniecznością rozegrania debla – czyli „powtórka z rozrywki” z meczu z Czeszkami.
Niestety spełnił się drugi scenariusz. Forma Magdy Linette (38. pozycja w rankingu WTA) uleciała w siną dal i mecz, którego Polka była zdecydowaną faworytką, gdyż grała z debiutującą w kadrze Włoch Lucią Bronzetti (78. miejsce w rankingu WTA), okazał się przegrany. Trzeba przyznać, że Włoszka rozegrała znakomite i równe zawody. Nie grała porywająco, ale dokładnie i nie popełniała błędów, do których Magda jej po prostu nie zmuszała. Polka oddawała łatwe punkty i myliła się na potęgę. Włoszka też pod koniec meczu gasła w oczach, jednak to nie wystarczyło. Niekorzystny wynik – 4:6, 6:7(3) – spowodował, że ponownie oczy wszystkich polskich kibiców skupiły się na Idze Świątek.
Raszynianka rozpoczęła mecz z Jasmine Paolini (4. miejsce w ranking WTA) w roli faworytki. Wszak w dotychczasowej historii spotkań obu pań trzykrotnie zdecydowanie wygrywała Iga, we wszystkich meczach oddając walecznej Włoszce polskiego pochodzenia zaledwie 9 gemów. Także tym razem Iga nie zawiodła oczekiwań i wygrała, choć zwycięstwo przyszło po bardzo wyrównanej walce, podczas której Iga po raz pierwszy w historii strać obu pań straciła seta na rzecz Jasmine. Po dwu i pół godzinnej rywalizacji Polka zwyciężyła. Pod względem jakości jej gra odbiegała jednak od tego, do czego nas przyzwyczaiła w takich spotkaniach. Nie bez wpływu jednak na jej postawę było ogromne obciążenie meczami i zmęczenie. Mistrza poznajemy po tym, gdy będąc w gorszej dyspozycji, mimo wszystko potrafi wygrać – tak się też stało w meczu Igi z Jasmine.
Po zwycięstwie Polki w drugim singlu jasne stało się, że ponownie o losach awansu zdecyduje debel.
Iga znów po zaledwie 30 minutowej przerwie wyszła na kort z Katarzyną Kawą, mając naprzeciwko siebie Sarę Errani i Jasmine Paolini – debel, który wygrał w tym roku olimpijskie złoto. Poprzeczka była więc zawieszona bardzo wysoko. Mimo to, Polki sensacyjnie prowadziły w pierwszym secie 5:4 i miały trzy piłki na wygranie seta. Niestety zacięte Włoszki najpierw obroniły seta, by następnie przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.
W drugim secie ponownie Polki prowadziły 5:1 i gdy szykowaliśmy się na trzeciego seta, Włoszki nieoczekiwanie zaczęły odrabiać straty gem po gemie. Z tak pozornie beznadziejnego stanu udało się im wykaraskać, po czym finalnie wygrały seta 7:5. Tego dnia Iga Świątek łącznie spędziła na korcie ponad 4 godziny.
Billie Jean King Cup w wykonaniu Polek – podsumowanie
Podsumowując tegoroczny turniej Billie Jean King Cup, można przyjąć, że obecność Igi dawała nadzieję na dobry wynik i tak też się stało – wszak półfinał to znakomity rezultat. Myślę, że Iga niosła reprezentację Polski na plecach przez cały turniej i głównie dzięki jej wysiłkowi panie doszły tak daleko.
Niestety poza Igą pozostała część kadry spisała się przeciętnie. Zarówno Magdalena Fręch, jak i Magda Linette zagrały poniżej poziomu, do którego nas przyzwyczaiły. W całym turnieju w przeciągu czterech dni Iga rozegrała pięć meczy przy trzech spotkaniach pozostałych dwóch singlistek – rozłożonych zresztą w czasie. Dysproporcja obciążenia Igi w stosunku do pozostałych zawodniczek była więc ogromna.
Bez Igi nie byłoby ćwierćfinału, o reszcie nie wspominając. Po raz kolejny potwierdziła, że można na niej polegać i w trudnych chwilach przechylała szalę na korzyść reprezentacji Polski. Cieszy fakt, że przy okazji gry deblowej częściej widzieliśmy ją przy siatce przy za graniach wolejem. Cieszy też liczba zaserwowanych asów w jej wykonaniu. Martwi drugi serwis, dotąd bardzo skuteczny, oraz błędy przy uderzeniu z forhendu. Dla nowego trenera Igi będzie to zapewne cenny materiał do analizy. Polka wykonała wręcz tytaniczną pracę podczas rozgrywek i zasługuje na ogromny szacunek.
Zmęczenie rozgraniem meczy na takiej intensywności w tak krótkim czasie na pewno będzie towarzyszyło Idze w najbliższych dniach. Sama mówiła o tym w pomeczowym wywiadzie. „Jestem tak zmęczona, że w ogóle nie jestem w stanie ogarnąć tego, co się dzieje. Głównie jestem zadowolona z tego, co pokazałam i co pokazaliśmy jako drużyna. Mieliśmy okazje do tego, by ten dzień się inaczej potoczył, ale z drugiej strony wiem, że wszystkie dałyśmy z siebie 100 proc. i każda z nas może opuścić kort bez żalu. Towarzyszą mi więc pozytywne emocje. Przyjeżdżając tu, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Tenisowo wyszło dobrze, a atmosfera była super”.
W kolejnych słowach Iga mówiła: „Nie sądzę, bym jutro miała w sobie jakąkolwiek siłę po przebudzeniu. Obstawiam, że będę cała obolała. Dziś po prostu walczyłam, by przetrwać fizycznie, ale z dwóch pierwszych meczów tutaj jestem zadowolona. Byłam w stanie lepiej się skupić na danej chwili. Nawet w ćwierćfinale, w którym moja gra nie była idealna, ale Linda [Noskova] grała naprawdę świetnie. Te mecze [singlowe] były naprawdę zacięte i wygrać je wszystkie było miłym uczuciem, bo w ważnych momentach wykorzystywałam swoje szanse”
Podczas Billie Jean King Cup – w obecności patronki turnieju, która osobiście oglądała wiele meczy – Iga była podporą reprezentacji, a jej statystyki z całego sezonu są po prostu obłędne.
Iga odpocznie teraz i wróci do gry jeszcze w tym roku. W okresie 27 grudnia – 5 stycznia odbędzie się turniej United Cup, w którym Raszynianka wystąpi w mieszanym składzie. Mając w pamięci zeszły rok, i tutaj będzie podporą dla reprezentacji. Brawo Iga, Brawo Reprezentacja.
Jarosław Ślubowski