Lojalność

Dobrze czy źle – to moja ojczyzna. O lojalności i jej granicach

Lojalność to piękna cecha, uczciwość też. Ale co robić, gdy stoją one w konflikcie? Moja ojczyzna może prowadzić zaborcze wojny, dokonywać zbrodni wojennych. Może być rządzona przez krwawą dyktaturę. Może posiadać swoją nazwę, ale po wrogim przejęciu reprezentować obce interesy. Może być wreszcie kontrolowana przez złodziejską, bezmyślną szajkę, która dewastuje wszystko, co napotka na swej drodze. Co wtedy robić?

Inspiracja: po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta AMERYKAŃSKIEGO posłowie opozycji w POLSKIM parlamencie urządzili mu owację na stojąco. Informowali go również o obelgach pod jego adresem, wypisywanych przez członków aktualnego rządu. Czy to służalczość i donosicielstwo, czy postawa obywatelska? A może naturalna reakcja – złość i nadzieja?

Lojalność wobec własnej ojczyzny wydaje się czymś oczywistym. Gdyby jednak to stwierdzenie usłyszał Sokrates, zacząłby zadawać pytania: czy zawsze, a jeżeli ojczyzna to dyktatura, jeżeli uciska innych, jeżeli rząd prowadzi ją do katastrofy… Przy którymś pytaniu ktoś z poirytowanych słuchaczy zaproponowałby mu puchar cykuty.

Pytanie jednak rzeczywiście nie jest proste. „Right or wrong, my country!” – zdanie to wypowiedział amerykański komandor Stephen Decatur w 1816 r. po wyprawie przeciw algierskim piratom. Walczę za ojczyznę, nie pytam o resztę. Wcześniej, w 1790 r., pisząc o rewolucji francuskiej, Edmund Burke powiedział jednak: „Abyśmy kochali nasz kraj, musi on być godny miłości”. G.K. Chesterton ironizował, że brzmi to jak: „Moja matka, pijana lub trzeźwa”. Ale stop – to w końcu moja matka…

Na początku trzeba ustalić, który kraj jest moją ojczyzną. Co robić, jeżeli istnieje jeszcze naród, ale nie ma już państwa? Jak długo jestem jeszcze Algonkinem, kiedy staję się Amerykaninem? A kiedy lojalnym poddanym cara lub kajzera? Czy po rozpadzie Jugosławii jestem Jugosłowianinem, czy Serbem? A jeżeli moje Niemcy się dzielą na dwa wrogie państwa, strzelające na granicy, które jest moje? Innym tematem jest diaspora. Mieszkam w Szwajcarii, wyjechałem dobrowolnie, mam dwa paszporty – kim „właściwie” jestem? Prawdopodobieństwo wojny polsko-szwajcarskiej jest małe. Ale gdyby to były Niemcy? Podtrzymuję polskość, chodzę na polską mszę, płacę szwajcarskie podatki. Gdyby Włoch w Polsce czuł się Włochem, nie byłoby problemu. A Niemiec na Śląsku? A bogobojny wyznawca islamu? Życie w narodowych gettach było przytulne, teraz wszystko się komplikuje. Na to nakładają się lojalności inne niż narodowe: religia, płeć, orientacja seksualna, stosunek do narodu, postępowość, klasa społeczna, wykształcenie itp.

Lojalność to piękna cecha, uczciwość też. Ale co robić, gdy stoją one w konflikcie? Moja ojczyzna może prowadzić zaborcze wojny, dokonywać zbrodni wojennych. Może być rządzona przez krwawą dyktaturę. Może posiadać swoją nazwę, ale po wrogim przejęciu reprezentować obce interesy. Może być wreszcie kontrolowana przez złodziejską, bezmyślną szajkę, która dewastuje wszystko, co napotka na swej drodze. Co wtedy robić? Historia zna wiele ekstremalnych sytuacji, poniżej parę przykładów:

Pewne zestawienia mogą kogoś oburzyć, bo wiemy, kto był dobry, a kto zły. Faktycznie źli byli źli, a z dobrymi bywało różnie. Ciekawy jest przykład Tomasza Manna. Będąc antyfaszystą, wyjechał z Niemiec, trafił do Ameryki. Co miesiąc BBC nadawało jego audycje dla niemieckich słuchaczy. Ale w nocy przed Niedzielą Palmową 1942 r. brytyjskie samoloty zniszczyły jego rodzinne miasto, ukochaną Lubekę. Cieszyć się? Mann stwierdził, że swoją brutalną wojną, w tym bombardowaniem miast, „Hitlerland” zasłużył sobie na takie traktowanie. Logicznie – racja, emocjonalnie – trudne wyzwanie.

Wojny na szczęście nie prowadzimy, choć jest ona blisko. Byliśmy jednak świadkami ośmioletniej wojny o praworządność – może o „praworządność”? Polska została wydana na łup obcym siłom, które mieszały jak chciały, podsycając polską własną niechęć i nienawiść. Społeczeństwo zostało zdewastowane. Czy walka o władzę była tego warta? Została z pełną siłą zaangażowana Bruksela (z Berlinem w tle), stawiając bez końca coraz to nowe warunki. Można było odnieść wrażenie, że ktoś się tam dobrze bawi. Równocześnie opublikowano setki prac naukowych (?), zrobiono mnóstwo doktoratów. Jarosław Kuisz tytułuje rozdział książki: „The birth of a monster: Poland after 2015”. Pięknie. Polacy wybrali potwora i wielokrotnie ten wybór potwierdzili. Temat „democratic backsliding in Poland” znalazł sobie trwałe miejsce w historii. Definiuje rolę Polski i Polaków wraz z antysemityzmem i homofobią.

Rok temu role się zmieniły. Obecnie ci, którzy wyprosili sankcje wobec Polski, które im dały w końcu władzę, są zelotami lojalności, każdą krytykę na zewnątrz uważają za donosicielstwo, wręcz zdradę. A krytykować można by wiele. Unia Europejska, przedstawiająca się przedtem jako obrończyni praworządności, straciła zainteresowanie Polską. Polscy przywódcy dekorowani są niemieckimi orderami. A więc jak – sprawy wewnętrzne są znowu święte? Do ostatnich wyborów Ursula von der Leyen miała mnóstwo do powiedzenia, misjonowali do Polski lewicowi posłowie. Nawet w leżącej poza Unią Szwajcarii słyszałem, że „musimy coś zrobić” z Węgrami i Polską. Jacy „my”, na jakiej podstawie, czemu „musimy”? Nie dowiedziałem się. Pewnie ogólnoludzki moralny obowiązek.

I czy wolno kibicować obcemu państwu? Czy okrzyki „Donald Trump” w Sejmie to żenada, dowód pańszczyźnianej mentalności? Przez lata cała Europa z okolicami uznawała sprawę polską za swoją. Kibicowała gorąco, przed jesiennymi wyborami panowała atmosfera jak przed finałem Barcelona-Manchester. W napisanej tuż po wyborach książce Le triomphe des émotions francuski autor Dominique Moïsi w dwóch miejscach pisał, jak wielką ulgę wtedy odczuł. W ponurym roku 2023 było to rzadkie optymistyczne zdarzenie. Po ciemnych czasach władzę wreszcie przejmie praworządny, centrowy rząd Donalda Tuska. Dało to autorowi iskierkę nadziei – pokonanie populistów w Polsce jest zapowiedzią pokonania Trumpa rok później. Świat nie jest w końcu taki zły.

Cudza radość jest irytująca. Ale wyobraźmy sobie, jaki entuzjazm by zapanował po zwycięstwie Kamali Harris. Internet byłby pełen świętych obrazków, chóry śpiewałyby pieśni triumfalne, pisano by dytyramby, a populistów widziano by w roli smoka, ostatecznie pokonanego przez Świętego Jerzego. Musieliby oni zejść do katakumb, by odprawiać nabożeństwa żałobne i śpiewać gorzkie żale. Wielu próbowałoby się przechrzcić.

Wróćmy do informowania/donosów. Może nie trzeba było tego robić tak ostentacyjnie, ale nie były to też żadne tajemnice. Artykuł Anne Applebaum, przyrównujący Trumpa do Hitlera, Stalina i Mussoliniego, ukazał się niedawno w „The Atlantic”. Pismo dostępne jest w kiosku. Inne wypowiedzi też są publiczne. Problem leży gdzie indziej. Polscy przywódcy, sądząc, że Trump jest już unieszkodliwiony po wiek wieków, ostro sobie poużywali. W polskiej debacie publicznej dominuje język knajacki. Niemniej mąż stanu powinien kontrolować swoje słowa. W kraju taki język budzi entuzjazm, ale gdzie indziej może być szokiem. Do tego trzeba przewidywać różne warianty. Mark Rutte, starając się o stanowisko szefa NATO, tonował swoje wypowiedzi, podobnie prezydent Macron. A w Polsce znowu był slalom, od bandy do bandy. Cytując premiera, trzeba dodać, czy jest to premier poniedziałkowy, piątkowy, a może środowy. A w każdej chwili wypowiadane opinie przedstawiane są jako stałe i niezmienne. W Egipcie faraonów można było tak robić. Ale teraz zrobienie ośmieszającego filmiku jest trywialne. I nie należy się złościć na krytyków, należy się po prostu rozsądnie zachowywać. Panowie jednak całkowicie dali się ponieść emocjom. A to, zwłaszcza w przypadku zawodowych dyplomatów, jest kompromitacją. Można się zastanawiać, co mają w głowie i jak formułują swoje myśli. I fakt, nie byłoby dobrze, by ludzie na takim poziomie kierowali Polską i ją reprezentowali na zewnątrz. Reszta to szczegóły.

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się