
Domek z kart. Jak Ukraina zaatakowała Rosję
Najbardziej zuchwały atak od rozpoczęcia konfliktu całkowicie zmienił reguły gry – pisze Edward LUCAS
Ten atak nie odwrócił przebiegu wojny. Ale może przyspieszyć jej koniec. Już w tej chwili oszałamiające uderzenie Ukrainy na rosyjskie bazy lotnicze zmieniło nasze myślenie o putinowskiej inwazji i w rzeczy samej o wszystkich przyszłych konfliktach zbrojnych. Sponiewierani, osaczeni, zmęczeni i mniej liczni Ukraińcy minimalnymi kosztami, w całkowitej tajemnicy i pokonując ogromne odległości, zniszczyli lub uszkodzili co najmniej kilkadziesiąt bombowców strategicznych przeciwnika.
Te ogromne, warte 100 milionów dolarów samoloty i przenoszone przez nie pociski manewrujące stanowiły trzon nocnych ataków Rosji na Ukraińskie miasta. Posowieckich bombowców nie da się szybko zastąpić. „Celuj w łucznika, nie w strzałę” to naczelna idea obrony powietrznej. Ukraińcy właśnie wcielili ją w życie.
Niektórzy porównują te działania do niespodziewanego ataku na bazę amerykańskiej marynarki wojennej przeprowadzonego przez Japonię w grudniu 1941 roku. Ale tym razem korzyści są znacznie większe. Przed atakiem na Pearl Harbor Stany Zjednoczone nie były zaangażowane w działania wojenne. Rosja zaś trwa w stanie najwyższej gotowości. Warte 600 dolarów drony zostały ponoć ukryte w małych drewnianych skrzyniach i przewiezione ciężarówkami przez niczego nieświadomych kierowców. Baza logistyczna znajdowała się w magazynie przy granicy z Kazachstanem, w bliskim sąsiedztwie siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Ukraina mogła więc przeprowadzić skomplikowaną akcję sabotażową w głębi doskonale chronionego obszaru na terytorium wroga.
Wedle doniesień operacja była planowana od osiemnastu miesięcy (możliwe, że w planach jest więcej niespodzianek). Rosjanie będą naprędce szukać wzmacnianych bunkrów, w których mogliby ukryć pozostałe samoloty bojowe. Warto jednak pamiętać, że spora część współczesnego życia toczy się w przestrzeni powietrznej. Co zatem z cywilnymi samolotami stojącymi na lotniskach? Co z infrastrukturą krytyczną? Albo z kremlowskimi willami (i bandytami, którzy w nich mieszkają)? Żołnierze walczący na linii frontu przyzwyczaili się do świstu śmiercionośnych dronów. Teraz przyzwyczają się pozostali. Nawet FSB nie zdoła sprawdzić każdej ciężarówki i każdej przesyłki.
Rosyjscy stratedzy z całą pewnością wyciągną z tej sytuacji wnioski i spróbują odpowiedzieć podobnymi atakami – przeciwko Ukrainie albo później przeciwko NATO. Zachodni decydenci powinni mieć to na względzie. Na razie jednak rosyjscy mistrzowie propagandy wiją się i plączą, usiłując jakoś wyjaśnić tę zuchwałą i skuteczną operację. Jej sukces zapewne zaimponuje też szefowi Białego Domu. Donald Trump zdecydowanie lubi zwycięzców. Tymczasem Putin jawi się jako przegrany, poniżony przez mniejszy, słabszy kraj.
Różnica jest uderzająca. Kiedy Rosja ignoruje nawoływania do zawieszenia broni i wzmaga ofensywę, zabija cywilów. Gdy Ukraina kontratakuje, niszczy część rosyjskiej triady nuklearnej, której ostatecznym celem są Stany Zjednoczone i ich sojusznicy.
Zamiast prowadzić nieustające dyskusje o przystąpieniu Ukrainy do NATO, zachodni przywódcy powinni czym prędzej zwrócić się z prośbą do przyjaciół z Kijowa o ochronę przed Rosją. W międzyczasie powinni słać im pieniądze. Ukraińcy dowiedli, że potrafią w kilka miesięcy tanio i skutecznie wytworzyć zasoby, których kraje Zachodu, mimo ogromnych inwestycji, nie są w stanie zapewnić sobie od dziesięcioleci. Skoro Ukraina może zrobić to samodzielnie, o ile więcej zdołałaby osiągnąć z pomocą Zachodu?
Bezpośredni efekt ostatnich zdarzeń odczuwalny jest przede wszystkim w ramach wojny narracji. Ukraińcy jasno i wyraźnie odpowiedzieli na zaczepkę Donalda Trumpa, który stwierdził, „że nie mają silnych kart”. Nie tylko pokazali, że dysponują nowymi narzędziami, ale też zastosowali je bez pomocy, zgody, a nawet wiedzy zachodnich sojuszników. Można ich porównać do Izraelczyków, którzy przez lata ścigali nazistowskich zbrodniarzy; rosyjscy kaci, porywacze dzieci, mordercy więźniów i gwałciciele także będą żyć w strachu do końca swych dni. Podobnie jak ich dowódcy. Od zachodniej granicy, przez Syberię, po najdalsze wschodnie rubieże żaden Rosjanin nie może dziś czuć się bezpiecznie.

Edward LUCAS
Brytyjski dziennikarz, europejski korespondent tygodnika „The Economist”. Autor “The New Cold War: Putin’s Russia and the Threat to the West”.
