Establishment chce zatrzymać AfD. Rozważa nawet delegalizację prawicowego ugrupowania
Wedle sondaży Alternatywa dla Niemiec (AfD) to obecnie druga najpopularniejsza partia w Niemczech po CDU/CSU. Badania te potwierdziły ostatnie wybory do landtagów w dwóch niemieckich krajach związkowych: Turyngii i Saksonii – w obydwu landach partia ta odnotowała spektakularny sukces. W reakcji wśród niemieckich elit i mainstreamowych mediów odżył pomysł delegalizacji prawicowego ugrupowania.
W lokalnych wyborach w Turyngii i Saksonii prawicowe AfD osiągnęło historyczny wynik, plasując się w pierwszym wschodnioniemieckim kraju związkowym na pierwszym miejscu z 32,8 proc. głosów, a w drugim uzyskując 30,6 proc. tuż za CDU – różnica w głosach wynosiła zaledwie 1,3 proc. Wynik tych wyborów z 1 września należy traktować tym samym jako czerwoną kartkę dla obecnego koalicyjnego rządu w Berlinie składającego się z SPD, Zielonych i FDP. Niemcy chcą rewizji dotychczasowej polityki imigracyjnej, która doprowadziła do znaczącego spadku poczucia bezpieczeństwa na ulicach i wzrostu przestępczości.
Potwierdza to ostatni sondaż przeprowadzony przez Politbarometer dla nadawcy ZDF, w którym 71 proc. badanych wyraziło opinię, iż ich kraj nie jest już w stanie sobie poradzić z „uchodźcami” (głównie chodzi tu o Syryjczyków i Afgańczyków, ale i innych migrantów z krajów trzeciego świata w których to wojny się zakończyły lub są zamrożone) z obszarów kryzysowych. Antyimigracyjne stanowisko wykracza zatem znacząco poza obecne poparcie dla AfD, które na gruncie ogólnoniemieckim oscyluje obecnie wokół 18-20 proc.
Wzrost nastrojów wyrażających sprzeciw wobec dalszej niekontrolowanej masowej migracji powoduje, iż aktualnie wcale nie jest wykluczone, że w nadchodzących ogólnoniemieckich wyborach parlamentarnych w 2025 r. Alternatywa dla Niemiec osiągnie wynik równie dobry jak w niedawnych wyborach lokalnych na terenach dwóch landów byłego NRD. Takie obawy spędzają sen z powiek kosmopolitycznemu establishmentowi nad Renem i Łabą. Berliński polityczny i medialny mainstream traktuje patriotyczne, suwerenistyczne i antyimigracyjne AfD jako rzekome „zagrożenie dla demokracji oraz niemieckiej gospodarki”.
Wydawałoby się, że dryf znacznej części Niemców w stronę haseł obiecujących zmianę polityki azylowej i przywrócenie bezpieczeństwa na niemieckich ulicach doprowadzi do przesunięcia się systemowych ugrupowań w pewnym zakresie na prawo, ale zmiany w ich narracji mają jak na razie śladowy charakter – tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę skalę wyzwań i problemów jakie nadchodzą. Po przeprowadzonym przez syryjskiego azylanta ataku terrorystycznym w Solingen z 23 sierpnia, w wyniku którego to zginęły 3 osób a 8 zostało rannych, wprawdzie pojawiły się głosy po lewej i centrowej stronie politycznej o konieczności rozwiązania problemu migracji, ale jak zwykle żadnej realne działania za tym nie poszły.
Przykładowo kanclerz Olaf Scholz zapowiedział ograniczenie nielegalnej imigracji, a lider głównego ugrupowania opozycyjnego CDU Friedrich Merz wezwał do wprowadzania analogicznego zakazu wydawania wiz wjazdowych dla imigrantów z części krajów muzułmańskich, jak to miało miejsce w USA w okresie lat 2017-2021, czyli za czasów prezydentury Donalda Trumpa. W pierwszym przypadku wciąż za takimi wypowiedziami nie idą jednak realne kroki, a w drugim oprócz braku politycznej sprawczości dochodzi dużo ważniejszy aspekt związany z tym, iż tego typu zapowiedzi z ust polityków centroprawicowej nominalnej chadecji mają oblicze jedynie koniunkturalne i charakteryzuje je niezdecydowanie. Dowodzi to najlepiej to, iż Merz po silnej krytyce ze strony mediów zdążył się szybko wycofać z tej deklaracji.
Z uwagi na brak wiarygodności – jak i gotowości do rzeczywistych działań, a nie jedynie symbolicznych gestów – próba przejęcia elektoratu rozczarowanego polityką migracyjną ostatniej dekady przez główne partie niemieckiego systemu politycznego nie jest w najbliższym czasie możliwa. Elity polityczne i media głównego nurtu rozważają jednak inny sposób na zatrzymanie marszu AfD, który chociaż ma być krokiem „atomowym”, to ma pozwolić na ocalenie rzekomo zagrożonej niemieckiej demokracji.
Pomysł ten ma korzenie w koncepcji „wehrhafte Demokratie”, co można przetłumaczyć jako „demokracja zdolna do obrony”. Jej źródło tkwi w doświadczeniach bezbronnej demokracji weimarskiej, która w obliczu wielkiego kryzysu ostatecznie upadła po przejęciu władzy w 1933 r. przez NSDAP. Chodzi w niej tym samym o powstrzymanie „drugiego Hitlera” nim ten obejmie rządy. W oparciu o demokrację obronną zbudowano porządek konstytucyjny RFN, co znalazło odzwierciedlenie w tym, iż republika bońska została wyposażona w narzędzia prawne umożliwiające obronę przed wyzwaniami wewnętrznymi, takimi jak „ekstremistyczne ugrupowania”.
AfD jednak nie została przez żaden uprawniony do tego organ władzy sądowniczej uznana za partię o takim charakterze. Jak dowodząobrońcy AfD, delegalizacja tej prawicowej antyimigracyjnej formacji stanowiłaby pogwałcenie zasad pluralizmu politycznego, a oprócz tego to właśnie taka decyzja doprowadziłaby do stanu zagrożenia demokracji w Niemczech. Przeciwnicy tej propozycji dodatkowo wskazują, że ma ona autorytarny charakter oraz że przyniosłaby odwrotne skutki od zamierzonego – tj. takie działanie tylko wzmocniłoby popularność postulatów Alternatywy dla Niemiec, a dotychczasowi zwolennicy tej formacji otrzymaliby jasne potwierdzenie słuszności ich przekonania o tym, że władze w Berlinie „chcą ich dopaść”. Zakazanie działalności najpopularniejszej partii we wschodnich Niemczech, która ma potencjał do stania się główną siłą opozycyjną w całym kraju, byłoby głęboko destabilizacyjne dla całego kraju.
Marcin Jarzębski