Futbol, gorzkie rozczarowanie
Piłka nożna jest dziś na wyższym poziomie niż kiedykolwiek wcześniej w historii. Ale przegrywa – przede wszystkim z ciągle rosnącymi oczekiwaniami, jakie się ma wobec niego cały świat, a których zaspokoić nie jest w stanie
Najmocniej w piłkę nożna wierzył Nelson Mandela. „Sport ma moc zmieniania świata. Ma moc inspirowania. Ma moc jednoczenia ludzi w sposób, w jaki robi to niewiele innych rzeczy” – mówił były prezydent RPA, bohater walki z apartheidem w 2000 r. Mocno liczył, że uda mu się zaprząc rywalizację sportową do procesu budowania jedności w kraju po latach podziałów rasowych. Jako prezydent chodził na mecze rugby (ulubiona dyscyplina białej mniejszości) i na piłkę nożną (ukochany sport rdzennych mieszkańców). Doprowadził wreszcie do tego, że w 2010 r. RPA zorganizowała futbolowe Mistrzostwa Świata. Zawody, które miały stać się ukoronowaniem jego starań – i symbolicznym potwierdzeniem, że sport rzeczywiście zmienia świat.
Wyszło jak wyszło. Sam Mundial był rzeczywiście udany; wygrała grająca bardzo efektowny futbol Hiszpania, a przebój mistrzostw „Waka, Waka” Shakiry ma dziś status radiowego klasyka. Ale RPA nie stała się od tych zawodów lepszym miejscem do życia. Od 10 lat gospodarka tego kraju rozwija się w tempie ledwo zauważalnym, bezrobocie dotyka jedną trzecią mieszkańców, elitami politycznymi co chwila wstrząsają skandale korupcyjne. Podziały rasowe są cały czas tak samo silne jak wtedy, gdy Mandela zostawał prezydentem. Trudno uznać RPA za modelowy wzór rozwoju społeczno-gospodarczego. A tym trudniej uznać za potwierdzenie tezy o cudownej mocy sportu potrafiącego inspirować, zmieniać i jednoczyć.
„Naturalny stan kibica to gorzkie rozczarowanie” – pisał znany brytyjski pisarz Nick Hornby w „Futbolowej gorączce”. Ta uwaga była wywołana frustracją z powodu porażek jego ulubionej drużyny, ale zyskała status podnaczasowej sentencji. Bo oczekiwania wobec futbolu są ogromne – i ciągle rosną. Ale im one są większe, tym bardziej piłka nożna, czy sport w ogóle, nie są w stanie ich zrealizować. Paradoks. Współczesny futbol z jednej strony jest traktowany jako kwintesencja przemocy, brutalności (kibole) i źródło nacjonalizmu, z drugiej patrzy się na niego jak na zjawisko pozwalające zakopywać podziały i łagodzić konflikty. „Profesjonalny futbol może spinać tożsamościowe podziały w społeczeństwie, budując nowe wspólne tożsamości pomiędzy różnymi tożsamościami” – pisał Tom Bonsundy-O’Bryan, brytyjski polityk liberalny, w książce „Football, War & Peace: How the Global Game Drives Conflict and Can Build Peace”, podkreślając jednak dwa akapity wcześniej, że dziś piłka nożna stanowi główny katalizator tych podziałów tożsamościowych, że stadiony są najważniejszymi miejscami, gdzie można je realizować. Czy jeszcze ktoś się dziwi, że futbol jest źródłem gorzkich rozczarowań, gdy się przed nim stawia tak ogromne oczekiwania?
Piszę te słowa w czasie piłkarskiego Euro, tuż przed meczem finałowym. Powiedzmy sobie szczerze: podczas słabego Euro. Albo bardziej precyzyjnie: podczas Euro, które rozczarowało praktycznie wszystkich. Piłka nożna jest dzisiaj w zenicie swojej popularności. Nigdy wcześniej mecze nie stały na tak wysokim poziomie – w tym sensie, że piłkarze są najlepiej w dziejach wyszkoleni technicznie, nigdy więcej i szybciej nie biegali w czasie meczów, trenerzy nigdy wcześniej nie byli w stanie dokładniej, bardziej kreatywnie przygotować planu na mecz. Każde spotkanie pokazuje kilkadziesiąt kamer, jakość transmisji jest najwyższa w historii, statystycy obudowują je taką ilością różnego rodzaju zestawień, jakich dekadę temu nie dostawaliśmy przez miesiąc. Wszystko jest naj – tak naj, że bardziej się nie da. A mimo to Euro rozczarowało. Dlaczego? W skrócie: bo zwyczajnie przedobrzono.
Rozwijając tę myśl. Dziś dobrych meczów ze świetnymi piłkarzami w rolach głównych jest bardzo dużo. Cruyff zagrał przeciwko Beckenbauerowi zaledwie cztery razy w życiu – a mówimy o najwybitniejszych piłkarzach lat 70. Messi grał przeciwko Ronaldo już 36 razy. Ta statystyka najlepiej pokazuje, jak zmienił się futbol w ciągu ostatnich 50 lat. Niby świetnie, że możemy tak często oglądać, gdy najlepsi walczą przeciwko sobie. Tyle że finał Mistrzostw Świata 1974, w którym Niemcy rywalizowały z Holandią, do dziś ma status meczu kultowego. Który mecz Messiego przeciwko Ronaldo możemy określić podobnymi słowami? No właśnie.
Futbol się banalizuje. Im jest na wyższym poziomie, tym coraz rzadziej porusza. Coraz częściej ważne mecze oglądają się raczej z przyzwyczajenia niż z pogoni za autentycznymi emocjami. Ale dzieje się tak nie dlatego, że dzieje się mało. Odwrotnie: dzieje się tak, bo wszystko odbywa się na tak wybitnym poziomie. We współczesnym futbolu Cruyff i Beckenbauer – z umiejętnościami i kondycją z lat 70. – pewnie mieliby problem z utrzymaniem się na poziomie drugiej ligi. Ale co z tego? Obecnie świetne zagrania stały się już tak powszednie, że traktuje się je z podobnym entuzjazmem jak celny wyrzut z autu. Jeśli w czasie meczu nie wydarzy się coś naprawdę spektakularnego, to po prostu się go omija. Choć grają w nich świetni piłkarze. Współcześni futboliści są naprawdę wybitni – ale coraz bardziej to wygląda tak jakbyśmy podziwiali robota, który nigdy się nie myli, gdy podbija piłkę rakietką do ping-ponga. Świetnie, robot może to robić w nieskończoność. Tylko po co to oglądać?
Jednocześnie presja na piłkarzy rośnie. Mają status globalnych półbogów? To niech tłumaczą ludziom jak żyć. Reprezentacja Hiszpanii i Belgii musi odnosić sukcesy, bo inaczej ich kraje się rozpadną – tylko drużyna piłkarska sprawia, że spragnione secesji poszczególne regiony nie odrywają się od macierzy. We Francji narasta kryzys polityczny? Rozładowuje go Kylian Mbappe, najlepszy dziś piłkarz na świecie, tłumaczący Francuzom, na kogo powinni głosować. W Niemczech nie wiedzą, co robić z migrantami? Głos zabiera Toni Kroos i wyjaśnia, że trzeba zacząć stanowczo działać. Jak trwoga to do piłkarskich gwiazd – nie tylko w kategoriach sportowych, ale już we wszystkich innych, od polityki, przez napięcia społeczno-cywilizacyjny, po styl życia. Piłkarze przestają być sportowcami, stają się liderami opinii i guru od jakości życia. Antyczni gladiatorzy o statusie Cycerona i Seneki młodszego. Wszystko w jednym.
Dziś futbol jest w apogeum swojego rozwoju i popularności. Finał Mistrzostw Europy między Hiszpanią i Anglią będzie miał rekordową oglądalność. Ale siła współczesnej piłki jest jej słabością. Nie da się na dłuższą metę godzić tych wszystkich sprzeczności, które dziś piłka nożna spina. Nie da się bardziej mnożyć meczów między Ronaldo i Messim. Nie da się traktować stadionów jako przestrzeni do realizacji własnych tożsamości, a jednocześnie oczekiwać, że futbol będzie mostem te tożsamości łączącym. Nie można oczekiwać od 20-letnich piłkarzy, że będą oazą życiowej mądrości i krynicą politycznej przenikliwości. Balon o nazwie „piłka nożna” jest dziś nadmuchany do granic wręcz nadludzkich. Szkoda, gdyby pękł, bo piłka to naprawdę fajna rozrywka. Ale warto pamiętać, że to jednak tylko sport, nie sprawa życia i śmierci.
Agaton KOZIŃSKI
Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.