
G7 w 2016 roku. Odpowiedzialni za porażkę
Populiści rosną w siłę? Skupmy się na problemach, które zapewniają im popularność – pisze Edward LUCAS
Międzynarodowe szczyty zawsze kończą się „rodzinnym zdjęciem”. Ale fotografia zwieńczająca nadmorskie spotkanie G7 w Japonii w maju 2016 r. przypomina raczej pierwszy kadr filmu katastroficznego – światowi przywódcy głowiący się nad problemami, które z dzisiejszej perspektywy wydają się już mało istotne i łatwe do rozwiązania, niebaczni na nadciągające tsunami.
Cameron, Hollande, Juncker, Merkel, Renzi – wszyscy obecni na szczycie w 2016 roku zeszli już z wielkiej sceny. Może z wyjątkiem Donalda Tuska, ówczesnego przewodniczącego Rady UE, który jest teraz premierem Polski. Shinzo Abe z Japonii został zamordowany. Kariera polityczna pozostałych zakończyła się mniejszą lub większą porażką. Ostatni z grupy, kanadyjski premier Justin Trudeau, w 2016 roku był nową gwiazdą; teraz, gdy podał się do dymisji, został pariasem.
W międzynarodowym dyskursie wybrzmiewają paniczne tony. Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych nadchodzi druga era Trumpa, innym znaczącym krajom zdaje się brakować przywódców. Francja i Niemcy przeżywają kryzys polityczny. Wielka Brytania trzyma się na uboczu. Jedynie premier Włoch Giorgia Meloni, która w 2016 roku była zaledwie niewygodnym głosem krytyki, emanuje pewnością siebie. Skład na nową erę jest zupełnie inny także w mniejszych krajach. Robert Fico na Słowacji, Viktor Orbán na Węgrzech i przyszły premier Austrii Herbert Kickl byli aktywni w polityce już w 2016 roku, choć wyraźnie odstawali od głównego nurtu. Teraz ich heretyckie poglądy zdają się niemal esencją dominującego trendu. Alice Weidel, liderka prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD), niedawno spędziła trzy godziny na rozmowie z Elonem Muskiem, najbogatszym człowiekiem świata. Trudno sobie wyobrazić podobną sytuację w 2016 roku, kiedy na szczycie listy najbogatszych znajdował się potentat Microsoftu Bill Gates.
Pewna doza nostalgii jest zrozumiała. Pomimo wszelkich niedoskonałości politycy konsensusu, starający się usprawnić istniejący system, są przewidywalni i budzą zaufanie. Radykalni nowicjusze, posługujący się przesadną retoryką, zapewne w końcu zderzą się z twardą rzeczywistością. Niestety, w międzyczasie będziemy musieli radzić sobie z dodatkowymi kosztami i ryzykiem.
Jednak życie pod rządami starego establishmentu również wiązało się z obciążeniami i niepewnością. Ci, którzy martwią się na przykład o stanowisko administracji Trumpa w sprawie Ukrainy, powinni przeczytać książkę Boba Woodwarda zatytułowaną War (Wojna), w której opisuje on, jak administracja Bidena uległa szantażowi nuklearnemu Kremla w 2022 roku. W rezultacie Ukraina musiała pozwolić, by 30 000 pokonanych rosyjskich żołnierzy opuściło Chersoń, zabierając ze sobą swój sprzęt. Podobnie przyjazne Kremlowi tendencje AfD mogą budzić niepokój. Jednak to Angela Merkel, będąca częścią głównego nurtu, przeforsowała budowę rosyjsko-niemieckiego gazociągu Nord Stream 2 – i nadal uważa, że podjęła właściwą decyzję.
Przywódcy szczytu z 2016 roku nie tylko błędnie ocenili kwestie takie jak masowa imigracja, zmiany technologiczne, kryzys mediów oraz rosyjski i chiński irredentyzm. Ich pycha i samozadowolenie zasiały też ziarno zniszczenia całego liberalnego konsensusu panującego po 1991 roku. Zaczęto postrzegać ich jako oderwanych od rzeczywistości i aroganckich. System gospodarczy i polityczny, którym zarządzali, działał znakomicie dla niektórych, ale fatalnie dla innych. Można to uznać za godne ubolewania. Jednak ci ludzie też mają prawo głosu. Dlatego znane nam modele społeczne, polityczne i gospodarcze zmienią się – być może radykalnie.
Nie wyklucza to jednak istnienia silnego międzynarodowego systemu bezpieczeństwa. Progresywne podatki, restrykcyjna kontrola imigracji, sterowana gospodarka i zdecydowana obrona norm społecznych były charakterystyczne dla życia w krajach zachodnich w czasie zimnej wojny. Z czasem jednak wszystko to wyszło z mody. Ale to może się zmienić. Europejscy sojusznicy wielokrotnie wzdragali się przed agresywną polityką zagraniczną USA, czy to w Indochinach, czy podczas inwazji Ronalda Reagana na Panamę. Ale znosili to: dobrowolne uczestnictwo w amerykańskim imperium było lepsze niż przymusowe podporządkowanie się sowieckiemu.
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że optymistyczna era 2016 roku mogła być tylko chwilową anomalią. Niemniej jednak przetrwamy to, co nadchodzi – jeśli będziemy tego chcieli.

Edwar LUCAS
Brytyjski dziennikarz, europejski korespondent tygodnika „The Economist”. Autor “The New Cold War: Putin’s Russia and the Threat to the West”.