
Karol NAWROCKI. Prezydent ery polaryzacji
Karol Nawrocki jako prezydent jest dzieckiem tej epoki. PiS i Platforma powstały w 2001 r., on miał wtedy 18 lat. Nie zna realnej polityki rozgrywającej się w innym wymiarze niż spór Kaczyńskiego i Tuska. Duopol PO-PiS ukształtował go jako obywatela. Jakim prezydentem będzie Karol Nawrocki? – pyta Agaton KOZIŃSKI
Wygrana w wyborach prezydenckich Karola Nawrockiego kończy etap przebudowy prawicy po wyborach 2023 r. Zaczął się on niemal natychmiast po utracie władzy przez PiS po wyborach z 15 października. Jarosław Kaczyński zaczął dążyć do wciągnięcia w struktury własnego ugrupowania mniejszych struktur: Partii Republikańskiej i Suwerennej Polski. Proces konsolidacji zakończył się w październiku 2024 r. Miesiąc później przedstawiono Nawrockiego jako kandydata na prezydenta.
Karol Nawrocki został kandydatem na prezydenta wspieranym przez PiS z dwóch powodów. Pierwszy – bo nie kojarzy się z rządami tej partii. Drugi – bo jego profil ideowy świetnie pasuje do szerokiego grona wyborcy prawicowego. W skrócie: gdyby Nawrocki nie kandydował na prezydenta, to mógłby się znaleźć na listach wyborczych i PiS-u, i Konfederacji, pasuje do obu tych grup wyborczych. Wyraźnie z analiz przedwyborczych Nowogrodzkiej wyszło, że właśnie tak sprofilowany kandydat konserwatywny, „ogólnoprawicowy”, może myśleć o wygranej. Jak już wiemy, założenie było słuszne.
I w tym miejscu należy się spodziewać największej różnicy między dotychczasowym modelem prezydentury Andrzeja Dudy, a tym, co położy na stole Karol Nawrocki. Obecny prezydent lubił się prezentować jako patron projektu, który on sam określał nazwą „koalicja polskich spraw”. W tym projekcie kryła się głębsza koncepcja. Założenie, że w polityce możemy się różnić w wielu kwestiach, wywodzić się z różnych środowisk – ale też znaleźć wspólny mianownik, zgodzić się co do kilku punktów, które zrealizujemy wspólnie. Jeśli jakiś polityczny projekt można określić słowem „ekumeniczny”, to właśnie należałoby tak nazwać ten.
Ale proszę zwrócić uwagę, że o haśle „koalicja wspólnych spraw” mówił właściwie tylko Duda. Z partii obecnych w Sejmie – przede wszystkim tych rządzących – nikt się nad nim nawet poważniej nie pochylił. Powstał projekt czysto teoretyczny i tak naprawdę nikt nie był zainteresowany tym, by zapełnić go polityczną praktyką. Jasny sygnał: dziś w polskiej polityce działanie „ekumeniczne”, ponad podziałami partyjnymi, jest właściwie wykluczone. Można być tylko po jednej stronie linii frontu – każdy, kto rzuci choćby pomysł, by w czasie świątecznego zawieszenia broni zaśpiewać wspólnie kolędę z tymi siedzącymi w okopach po drugiej stronie, zostanie uznany za zdrajcę. Polityka ery polaryzacji.
Karol Nawrocki jako prezydent jest dzieckiem tej epoki. PiS i Platforma powstały w 2001 r., on miał wtedy 18 lat. Nie zna realnej polityki rozgrywającej się w innym wymiarze niż spór Kaczyńskiego i Tuska. Duopol PO-PiS ukształtował go jako obywatela. Nieodrodne dziecko ery polaryzacji.
Wniosek z 20 lat rządów duopolu PO-PiS jest jasny: ich spór jest nierozwiązywalny, nie ma w nim przestrzeni do kompromisu. Polaryzacja totalna. Nie ma żadnych szans na przerzucenie mostu z jednej strony na drugą, żadna ekumeniczna „koalicja polskich spraw” nigdy nie powstanie. I właśnie takim prezydentem będzie Nawrocki. On nie będzie „prezydentem polskich spraw”. On będzie „prezydentem konserwatywnych spraw”. Nie ma wyboru. Wygrał prezydenturę głosami wyborców konserwatystów, prawicy, PiS, Konfederacji. Jeśli chce myśleć o reelekcji, to poparcie musi utrzymać – siłą rzeczy próby łowienia głosów po umownej drugiej stronie politycznej okażą się niemożliwe. Tym bardziej że Nawrocki ma w pamięci ostatnie 20 lat. Wie, że mimo wielu prób nikomu to się nie udało. Ślepa uliczka.
Wraz z prezydenturą Karola Nawrockiego polska polaryzacja wejdzie w nową fazę. Już kampania wyborcza była tego zapowiedzią. Fakt, że obie strony sporu politycznego mówiły właściwie to samo w tak ważnych kwestiach, jak stosunek do narodu, patriotyzm, pamięć o bohaterach przeszłości czy rola Polski w UE, pokazuje, że polskie życie publicznie zaczyna się ujednolicać. Coraz więcej kwestii (migracja, polityka społeczna, bezpieczeństwo, stosunek do Rosji, elektrowni atomowych, budowy CPK – by wymienić najważniejsze) przestaje być elementem sporu politycznego w kategoriach realnych. Świetny przykład z ostatnich dni: Leszek Balcerowicz po raz enty powiedział, że repolonizacja polskiej gospodarki to błąd. Kilkanaście lat temu taka teza trafiłaby na czołówki polskich mediów i stałaby się kanwą do ostrych dyskusji politycznych. Dziś wszyscy, słysząc te słowa, tylko wzruszają ramionami, nawet polityczni liberałowie będą twierdzić, że Balcerowicz nie ma racji. Najlepszy dowód tego, jak bardzo obie strony sporu politycznego mówią w kategoriach realnych właściwie to samo.
Natomiast spór w kategoriach partyjnych jest coraz bardziej gorący, napięcie między PiS i PO (czy szerzej: między prawicą i lewicą) wchodzi na coraz wyższy poziom, notuje coraz wyższe rejestry. Teraz prawicowa strona zostanie dociążona zwycięstwem w wyborach prezydenckich. Od tego, jak ten nowy argument wykorzysta, zależy kształt polskiej sceny politycznej w najbliższych latach.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Agaton KOZIŃSKI
Publicysta. Wcześniej pracował we "Wszystko co Najważniejsze", "Polska The Times", redakcji zagranicznej PAP oraz tygodniku "Wprost". Absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Płocczanin.
