Kto wygra wybory prezydenckie 2025?
Kto wygra wybory prezydenckie 2025? Jakie cechy zadecydują o tym, że to właśnie ta osoba zbierze najwięcej głosów w wyborach prezydenckich w Polsce AD 2025? W największym skrócie będzie to osoba, która wypełni najwięcej z warunków przedstawionych poniżej.
Po pierwsze osoba, która kocha Polskę. W przeszłości nie występowała nigdy przeciwko Polsce. Nigdy przeciw Polsce nie głosowała, nie prosiła o interwencję obcych rządów. Dobrze, aby jej przodkowie „zachowywali się przyzwoicie”. Archiwa (i polskie, i zagraniczne) w kampanii będą przeskanowane do piątego pokolenia – przez wszystkich. Osoba dumna z Polski, zarówno z tego, co już osiągnęliśmy mimo przeciwności, jak i z tego, co wspólnie jeszcze osiągniemy. Oczywiście, kandydat zawsze może obwiesić się flagami polskimi i na ich tle zawsze przemawiać, redukując dysonanse poznawcze w tym zakresie – ale wyborcy wyczuwają fałsz. Z drugiej strony: tatuaż orła na plecach, choć wydaje się to co najmniej dziwne i nie z tej epoki, ma w sobie wszakże coś autentycznego.
Po drugie osoba, która nie da zagnać się w kozi róg. Kandydat na prezydenta obudzony o czwartej rano wie, jakie jest jego stanowisko w sprawie umowy UE-Mercosur, skutków ostatnich zmian w Episkopacie Polski, odejścia od złotówki i przekazania złota NBP do Europejskiego Banku Centralnego w ramach wsparcia mającej problemy gospodarki europejskiej, stosunku do etatyzmu i wolności gospodarczych, nie mówiąc o tak trywialnych, choć dla wielu wyborców ważnych kwestiach, jak aborcja, eutanazja. Oczywiste jest też, że zna ceny chleba, mleka, jajek i owoców pitaja w sklepiku osiedlowym. Wiedza o aktualnych cenach miedzi, kakao, molibdenu i wolframu na rynkach światowych jest dodatkowym atutem – szczególnie do pełnienia funkcji premiera, minimalnie mniej przydaje się, ale także, aspirując na urząd prezydenta.
Po trzecie osoba, która łączy, a nie dzieli. Która nie obraża ludzi, albo która potrafi zrobić to z takim wdziękiem, że osoba skrytykowana będzie cieszyła się na zapowiedź rozpoczynającej się długiej podróży. Osoba, która ma szacunek do każdego. Także dla kłamców i wszeteczników. Wyborcy, choćby kibicowali najbardziej skrajnym zachowaniom i postawom, na koniec dnia (a więc przy wyborczej urnie) nie lubią zachowań antagonizujących. Skrajności, postponowanie mniejszości, ideologiczne zacietrzewienia, zachowania atakujące grupy społeczne – niezależnie, czy z jednej, czy z drugiej strony – nie przystoją temu, kto ma budować wspólnotę nas wszystkich. Szczególnie przy tak ostrych, tak wyrazistych i podgrzewanych przez media sporach partyjnych. W najlepszej sytuacji w kampanii będzie kandydat potrafiący setkę razy powtórzyć, że jest „kandydatem niezależnym”, choćby był liderem partii. Skrajność i agresja słowna – nigdy nie wygrywają. Jeśli już, uruchamiają przeciwników, zwielokrotniają ich szeregi.
Po czwarte osoba, która rozumie, gdzie leży Polska i co z tego wynika. Ważna jest historia, ale ważniejsze od historii są teraźniejszość i przyszłość. Kandydat w wyborach prezydenckich mający więc jak najlepsze relacje z naszym najważniejszym sojusznikiem – Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Kandydat na prezydenta rozumiejący powiązania polityczne, gospodarcze i militarne. Rozumiejący, kto rządzi światem i jak należy w związku z tym, bez kwestionowania tego przywództwa nad światem, umiejętnie i efektywnie wygrać jak najwięcej dla Polski i Polaków. Kandydat stawiający na rozwój, na jak najlepszą ochronę polskich granic, niezależność energetyczną (elektrownie atomowe), wsparcie dla polskiej obronności (CPK), wydatki na polską naukę, wzmacnianie polskiej gospodarki – choćby było to nie w smak innym krajom. Wygra polityk rozumiejący, co dzieje się dziś w Europie i co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych.
Po piąte osoba, której nie będziemy się wstydzić. Postawna, zgrabna, dostojna, godna. Znająca języki obce, ale co ważniejsze, potrafiąca w tych językach skutecznie bronić polskich spraw. Nie egotyczna i nie egoistyczna. Z ułożonym życiem rodzinnym – z jedną rodziną, bez drugiej czy trzeciej „rodziny” na boku. Z nerwami na wodzy. Kandydat bez zarzutów o mobbing czy molestowanie w przeszłości (choć takie zarzuty mogą się, rzecz jasna, pojawić, bez związku z rzeczywistością), nie mówiąc już o gorszej natury uchybieniach (jeśli mogą się pojawić – w wyborach pojawią się na pewno). Co oczywiste, z czystą kartą, jeśli chodzi o izbę wytrzeźwień i eksperymentowanie z psychotropami. Bez najmniejszej wątpliwości co do celu jego wypraw do Tajlandii. Wypastowane buty, zrobione białe, odbijające światło reflektorów zęby, marynarka jak z żurnala, koszula na miarę, spinki, a może generalskie szlify, godnie. Godnie. Wyborcy to uwielbiają. Uwielbiają ten teatr, te emocje. I tę klasę. Tak, to jest, to będzie ich prezydent.
Nie mitologizujmy sondaży. Nie mitologizujmy przekonania, że Donald Trump wygrał dlatego, że sięgnął po ultrasów – choćby tak powtarzały wszystkie europejskie i wiodące amerykańskie media.
Wręcz przeciwnie, Donald Trump unikał tematyki nacechowanej ideologicznie, schodził z obszarów ideowych sporów, w które chciała go wtrącić Kamala Harris. Donald Trump wiedział i rozumiał, że najważniejsze w tym, kto wygra wybory prezydenckie, było, jest i będzie wciąż to samo od dziesięcioleci w każdej kampanii pytanie: „Czy lepiej żyje wam się teraz, czy jakiś czas temu, gdy ja rządziłem?”.
Wybory prezydenckie trzeba po prostu przejść. Nie tracąc tego, co najważniejsze.
Eryk Mistewicz
Tekst pierwotnie ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.