
Leon XIV. Świat ma nowego papieża
Gdy wybierany jest papież, świat wstrzymuje oddech. Od trzynastego wieku konklawe pozostaje bowiem nie tylko tajemniczym i dramatycznym rytuałem, ale przede wszystkim wyborem, który niesie ze sobą poważne konsekwencje dla przyszłości Kościoła katolickiego i całego świata.
W obliczu cywilizacyjnych przemian, w czasach globalnej niepewności i kulturowych napięć nowy biskup Rzymu to nie tylko duchowy przewodnik 1,4 miliarda wiernych. To lider o potencjale moralnego przywództwa dla całej ludzkości. Nie bez przyczyny w końcu Józef Stalin pytał, ile papież ma dywizji. O ile jednak sowiecki dyktator nie rozumiał, na czym polega duchowe przywództwo, o tyle wiosna 2025 roku pokazała, że zglobalizowany i stechnologizowany świat wie to bardzo dobrze.
Konklawe to bowiem nie tyle spektakl, ile duchowa i intelektualna rozgrywka o najwyższą stawkę: kształt chrześcijaństwa na kolejne dekady, a zatem – kształt samego świata. Nic nie nadaje rzeczywistości silniejszego wymiaru niż perspektywa nadprzyrodzona. I może właśnie dlatego modlitwa i wiara mogą zmieniać świat. Choć to oczywiście nie jest wcale takie proste: od czasów Soboru Watykańskiego II katolicyzm rozpięty jest pomiędzy dwoma nurtami. Jeden – nazwijmy go „katolicyzmem otwartym” – postuluje dostosowanie się do współczesnego świata nawet za cenę, o której niektórzy mówią, że jest rezygnacją z części tradycyjnych nauk; ma to być duch włoskiego aggiornamento, otwarcia. Drugi – „dynamiczna ortodoksja” – odważnie reformuje bez rezygnacji z fundamentów, wierząc, że prawda nie potrzebuje nowego opakowania, lecz nowego języka.
To napięcie nie jest jednak tylko teologicznym sporem. Ma ono swoje konsekwencje duszpasterskie i społeczne. Tam, gdzie Kościół pozostał wierny Ewangelii, wzrasta. Przykładem może być Afryka Subsaharyjska, gdzie chrześcijaństwo przeżywa autentyczny rozkwit, oraz Stany Zjednoczone, gdzie młode pokolenia katolików poszukują głębi, radykalizmu i tożsamości opartej na bardzo głębokim fundamencie intelektualnym, zwłaszcza tradycji augustiańskiej i tomistycznej. Tymczasem na Zachodzie, np. w Niemczech, Francji, Holandii, Kościół często idzie na kompromis ze światem, co owocuje nie tyle odnową, ile powolną agonią. Na nowym papieżu spoczywa więc pytanie o kierunek: adaptacja czy ewangelizacja? Dekonstrukcja czy świadectwo? Pytań jest oczywiście więcej.
Choć na część z nich odpowiedź już padła. 8 maja 2025 roku z komina Kaplicy Sykstyńskiej wzbił się biały dym. Kilkadziesiąt minut później na balkonie bazyliki św. Piotra ukazał się człowiek o pogodnym, choć skupionym obliczu: kardynał Robert Francis Prevost, amerykański augustianin, urodzony w Chicago w 1955 roku, najmniej amerykański z kardynałów. Przyjął imię Leona XIV. Imię nieużywane przez papieży od ponad stu lat, a jednocześnie nawiązujące do papieża-lekarza społecznego, Leona XIII, autora Rerum novarum, jednego z najważniejszych dokumentów katolickiej nauki społecznej. Może nawiązujące też do innych kwestii, takich jak waleczność i odwaga? Na to pytanie jednak odpowiedź poznamy za czas jakiś.
Kardynał Robert Prevost przez wiele lat był misjonarzem w Peru, gdzie zasłynął jako biskup bliski ludziom, człowiek dialogu, ale także stanowczy obrońca doktryny. Do Kurii Rzymskiej sprowadził go papież Franciszek, powierzając mu jedną z najważniejszych dykasterii, tę ds. biskupów. Jego wybór na papieża nie był jednak prostym przedłużeniem pontyfikatu poprzednika. Wręcz przeciwnie. Choć to Franciszek go promował, kard. Prevost w wielu sprawach prezentuje inny sposób myślenia: bardziej teologicznie precyzyjny, mniej emocjonalny, głębiej zakorzeniony w tradycji, choć bez obsesji na punkcie przeszłości. To prawdziwy papież „międzyświata”, łączący różne odcienie Kościoła, różne wrażliwości i opcje kardynalskie, kanalizując je w jedną: opcję rzymską.
Wybór papieża z USA to jednak także symboliczne przesunięcie osi katolickiego świata. Kościół w Europie traci witalność, a Ameryka Północna, mimo wszystkich wyzwań, staje się laboratorium nowego katolicyzmu: dynamicznego, misyjnego, intelektualnie odważnego, niebojącego się jednocześnie podjąć dialogu ze światem i polityką. To tam rodzą się ruchy odnowy, nowe seminaria, śmiałe inicjatywy medialne i uniwersytety katolickie przyciągające tłumy studentów, a także katolickie NGO, oparte na nauce społecznej Kościoła. Amerykański papież to więc nie tylko geograficzna ciekawostka – to zapowiedź głębokiej zmiany w duchowej mapie świata; zmiany, która została jednak przewidziana.
Nowy papież staje obecnie wobec trzech wielkich wyzwań.
Po pierwsze: musi przywrócić jedność w Kościele, który pod powierzchnią uśmiechów skrywa narastające napięcia, które tylko czasami wybuchają w mediach. Niemcy i Afryka, USA i Ameryka Łacińska, kurialiści i duszpasterze… to różne języki i wrażliwości, które trzeba zharmonizować, nie rezygnując z prawdy; splątanie nici, które należy rozsupłać i na nowo nawlec na jedną szpulę, której osią jest Rzym.
Po drugie, papież Leon XIV stanie się zapewne głosem w globalnym chaosie. Świat potrzebuje moralnego autorytetu, który nie będzie ani politykiem, ani ideologiem. Wojny, migracje, sztuczna inteligencja, rozpad wspólnoty i sensu to nie są tematy, przed którymi można się cofnąć. Nowy papież, choć zapowiedział to już w swoich pierwszych słowach, wygłoszonych z balkonu bazyliki św. Piotra, jeśli ma sprostać swojej misji, musi być prorokiem pokoju. Kimś, kto mówi prawdę z miłością i miłuje z odwagą, wyciągając rękę, budując mosty i pracując na rzecz najuboższych oraz wykluczonych.
W końcu, po trzecie, w epoce cyfrowej Kościół musi na nowo nauczyć się mówić. Język wiary nie może być ani ezoteryczny, ani uproszczony; czas skończyć z komunikacją i retoryką, której nikt już nie rozumie. Musi być piękny. Papież nie może być już więc już tylko urzędnikiem wiary – musi być poetą nadziei. I to dla introwertyka z rzymskiej kurii może być najtrudniejszym zadaniem.
A zatem Ameryka ma papieża. Ale przede wszystkim świat ma nową szansę. Konklawe 2025 roku, jedno z najbardziej różnorodnych w historii, podjęło decyzję, która może na dziesięciolecia wyznaczyć kierunek dla całego chrześcijaństwa. Na naszych oczach otwiera się nowy rozdział. Historia zaczyna pisać Leonowy pontyfikat, który ze względu na młodość nowego papieża może potrwać długo.
Czy będzie to czas odwagi czy kompromisu? Czas światła płynącego z Rzymu? Na razie wiemy jedno: gra toczy się o najwyższą stawkę. I nikt z nas – wierzący czy nie – nie pozostanie wobec tego wyboru obojętny. Świat bowiem wstrzymał oddech tylko na chwilkę, oczekując białego dymu i wpatrując się w mewią rodzinę, która przycupnęła na dachu Kaplicy Sykstyńskiej. Bo tak samo jak te zwierzęta, ludzie potrzebują miejsca, gdzie mogą odpocząć, ufając, że znaleźli spokój, nawet jeśli to tylko cisza przed burzą.
Michał Kłosowski
Tekst opublikowany we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.