
Łupnąć i skończyć
Prezydent USA potrzebuje pewności, iż jego rozkaz uderzenia za pomocą potężnych „bunker bustersów” zakończy wojnę prewencyjną wszczętą przez Izrael. W żadnym bowiem razie Trump nie może sobie pozwolić na wojnę z Iranem – pisze Jan ROKITA
Donald Trump zrobi wiele, ba… niemal wszystko, aby nie musieć uderzyć na Iran. Jego sławne: „I may do it, I may not”, w odpowiedzi na uporczywe pytania ze strony mediów, świadczy o tym dobitnie. To przecież nic innego, jak dobrze nam znana i ulubiona Trumpa metoda nacisku i szantażu, tym razem mająca trzymać w szachu nie tylko spanikowanych perskich mułłów, ale na dobrą sprawę cały świat. Po historii z megacłami, wprowadzanymi dla postrachu i traktowanymi przez Trumpa jako optymalna metoda negocjacji, nauczyliśmy się już, że jeśli Trump mówi, że MOŻE ci zrobić krzywdę, to znaczy, że bardzo nie chce jej zrobić. Bo jak chce ją zrobić naprawdę, to ją po prostu ROBI, bez oglądania się na przeciwności. Tę oczywistą intuicję wspierają wiarygodne przecieki z Waszyngtonu, takie choćby jak ten opublikowany na portalu Axios, któremu anonimowy współpracownik amerykańskiego przywódcy mówi: „Bardzo chcemy być w tej wojnie niepotrzebni, ale prezydent musi mieć pewność, że nie jesteśmy potrzebni”. Dlatego Trump domaga się od armii pewności, że uderzenie amerykańskimi bunker busters w podziemne fabryki broni nuklearnej, położone w pustynnym środkowym Iranie, daje gwarancję militarnego sukcesu.
Ta pewność to kluczowa sprawa w całej grze. Ameryka w żadnym razie nie może sobie pozwolić na uwikłanie się w dłuższą i nierozstrzygalną wojnę z Persami. Coś takiego byłoby w dzisiejszych okolicznościach nieszczęściem politycznym dla kraju, a dla samego Trumpa – polityczną katastrofą. Po Iraku i Afganistanie, gdzie USA bezsensownie próbowały siłą zaprowadzić liberalne rządy, prawa kobiet, swobodę aborcji i jeszcze kilka równie nonsensownych rzeczy, Ameryka musi odreagować te własne dziwaczne eksperymenty, podejmowane wcześniej bez sukcesu. Pod tym względem Trump (skądinąd podobnie jak niegdyś Nixon) trafnie i precyzyjnie zdefiniował współczesne interesy swojego kraju. To Amerykanie nie chcą dziś żadnej nowej wojny, a ostatnie badania opinii pokazują, że owa niechęć panuje ponad partyjnymi podziałami i dotyczy zarówno elity społecznej, jak i prostych ludzi z amerykańskiego interioru. I Amerykanie, nie chcąc wojny, intuicyjnie pojmują to, czego dziś potrzebuje Ameryka.
Sam Trump ma jednak sytuację jeszcze bardziej skomplikowaną. Przez lata budował swoje zaplecze tak, aby przekonać je do swoich nadzwyczajnych talentów negocjacyjnych, które rzekomo potrafią zastąpić każdą wojnę, a tym samym bez śmierci i bez rosnącego długu publicznego obronić najlepiej amerykańskie interesy. W końcu jeszcze długo przed prezydenturą napisał książkę właśnie o tym, jak należy prowadzić negocjacje. To dzięki temu piętnowaniu wojen Trump osiągnął to, że do jego wielkiego i niejednorodnego ideowo obozu przyłączyli się też skrajni izolacjoniści, naiwnie wierzący w to, że najpotężniejsze mocarstwo świata może prowadzić jakieś idylliczne życie na marginesie wszystkiego, co dzieje się w globalnej polityce. Trump zawsze wiedział, że to nonsens; sam zresztą nie krył nigdy swego imperialnego nastawienia do świata, wedle dość prostej zasady, iż Ameryki ma się słuchać, a jak się nie słucha, to można solidnie oberwać. Tyle że Trump zdawał się do niedawna wierzyć, iż sam strach przed potęgą Ameryki i krzywdą, jaką może ona wyrządzić, komu zechce, w połączeniu z jego talentami do oswajania i schlebiania najrozmaitszym tyranom zrobi swoje i da nadzwyczajne efekty. Ale na Ukrainie już się przekonał, że – niestety – to tak nie działa.
Współczesna Ameryka jest – można by rzec – „huntingtonowska” albo (jakby może lepiej mówić w Polsce) „konieczniańska”. O wielości cywilizacji czy też Zderzenie cywilizacji – to klasyczne książki, których Trump zapewne nie czytał, ale nie w tym przecież rzecz, bo to logika tych właśnie książek kształtuje jego politykę. Trump jest jak najdalszy od tego, aby komukolwiek w świecie (np. Moskalom albo muzułmanom) narzucać zachodni styl życia albo tym bardziej – uprawiać tam propagandę modnych teraz na Zachodzie, rzekomo zachodnich, wartości. I tak też myśli w zasadzie całe zaplecze trumpistowskiego ruchu MAGA. Tyle tylko że wewnątrz tego ruchu Trump ma, i musiał mieć, fanatyków, którzy nie mają ochoty bawić się w żadne polityczne dystynkcje, tylko po prostu każdą wojnę z udziałem Ameryki pod wodzą Trumpa są skłonni traktować jako zdradę. Po trumpowym „I may do it, I may not” zapanowało tam wielkie i nieprzyjazne dla przywódcy podniecenie, spektakularnie widoczne w sieci. Jak to!? To znów Ameryka ma iść na wojnę, a Trump złamie swoje zobowiązania?
Dlatego właśnie prezydent USA potrzebuje pewności, iż jego rozkaz uderzenia za pomocą potężnych bunker bustersów zakończy wojnę prewencyjną wszczętą przez Izrael. W żadnym bowiem razie Trump nie może sobie pozwolić na wojnę z Iranem. Może natomiast zrobić coś całkiem innego. Chirurgicznie przeciąć kwestię, czy Iran będzie mieć, czy też nie będzie mieć broni atomowej, kończąc tym samym trwającą wojnę, a nie rozpoczynając jakąś nową. Takie rozwiązanie, o ile tylko zostanie uznane przez fachowców z Pentagonu za technicznie wykonalne, jest tym, czego i Ameryka, i świat potrzebują najbardziej. W przeciwnym razie będziemy mieć do czynienia na Bliskim i Środkowym Wschodzie z przewlekłą, gnijącą wojną, z kolejną hekatombą niewinnych ofiar, dla żadnej stron niemożliwą do zakończenia. Coś podobnego jak to, z czym mamy już do czynienia na Ukrainie i w Strefie Gazy. Tylko Trump może to przeciąć: łupnąć i skończyć. Zamknąć temat. Czyli zrobić coś, w czym nikt nie jest w stanie wyręczyć Ameryki. A resztą Ameryka nie musi się zajmować. Od tego są Żydzi, Persowie, Arabowie; jakoś będą musieli dawać sobie radę. Tyle że w już całkiem zmienionej geopolitycznej sytuacji, gdy nad niczyją głową nie będzie wisieć miecz Damoklesa: bomba atomowa w rękach fanatycznych szyickich mułłów.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Jan ROKITA
Filozof polityki. Absolwent prawa UJ. Działacz opozycji solidarnościowej, poseł na Sejm w latach 1989-2007, były przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Wykładowca akademicki. Autor felietonów "Luksus własnego zdania", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".