
Mapa drogowa. Via Meloni kierunkiem dla Europy
Strategiczne zaangażowanie to najlepszy kierunek dla sojuszników USA – pisze Edward LUCAS
Europa przygotowuje się na najgorsze. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w wywiadzie dla niemieckiego „Die Zeit” powiedziała wprost: „Zachód, jaki znaliśmy, już nie istnieje”. Regres demokracji, kryzysy konstytucyjne, widmo wojny handlowej i ocieplenie stosunków amerykańsko-rosyjskich – to tylko niektóre oblicza nadciągającej katastrofy.
Na ponurą wizję „braku Zachodu” po raz pierwszy zwrócono poważniejszą uwagę podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w 2020 roku. Ale pięć lat później wizja ta się jeszcze nie ziściła. I nadal można tego uniknąć. W zeszłym tygodniu Biały Dom gościł pierwszego europejskiego przywódcę od czasu rozpoczęcia kampanii celnej. Podczas spotkania włoska premier Giorgia Meloni zachęcała Donalda Trumpa do współpracy. „Moim celem jest uczynić Zachód znów wielkim i wierzę, że możemy to zrobić razem” – powiedziała. „Możemy” – odpowiedział prezydent.
Nie była to może pełna reedycja Karty Atlantyckiej z 1941 roku, a komentatorzy szybko wytknęli Meloni brak przełomu w sprawach handlowych. Premier Włoch pokazała jednak, że możliwe jest znalezienie wspólnego języka (krytykując ideologiczne skrajności czy podkreślając sukcesy w ograniczaniu migracji) i budowanie dobrych relacji osobistych. Skłoniła prezydenta Trumpa do wycofania się z absurdalnej sugestii, jakoby Ukraina rozpoczęła wojnę z Rosją. I – mimo swoich eurosceptycznych korzeni – nie wystąpiła przeciw UE ani nie próbowała osłabić jej pozycji.
Zmienił się również ogólny klimat. Sojusznicy nie są już chłopcami do bicia; mogą być wręcz przydatni. Wiceprezydent J.D. Vance złożył przyjacielską wizytę w Rzymie, pierwszą w Europie od czasu konfrontacyjnego wystąpienia na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w lutym. Trwa obecnie dyskusja nad możliwą wizytą prezydenta w stolicy Włoch na szczycie z przywódcami UE. Jeśli odbędzie się w przyjaznej atmosferze, może to być dobry prognostyk przed zbliżającym się szczytem NATO w Hadze.
Wstrzymajmy się jednak z otwieraniem szampana. Relacje transatlantyckie wciąż są kruche i poturbowane, a perspektywa świata, w którym „pies zjada psa”, pozostaje niepokojąco realna. Ale śladem Meloni mogą pójść inni. Europejscy przywódcy nie muszą lubić stylu prezydenta Trumpa, by znaleźć płaszczyznę porozumienia.
Inne drogi prowadzą w ślepy zaułek. Dąsanie się w kraju albo publiczne docinki pod adresem amerykańskiego prezydenta raczej niczego nie poprawią. Zionący ogniem krytycy mogą zyskać poklask na własnym podwórku, ale nawet oni nie potrafią wyjaśnić, jak ich postawa miałaby przełożyć się na lepsze rezultaty. Amerykanie nie powiedzą nagle: „Dziękujemy, że nazwaliście naszego prezydenta idiotą, a jego ekipę bandą nieudaczników, oszustów i fanatyków. Dziękujemy też za lodowatą pogardę, z jaką nas potraktowaliście. Ocknęliśmy się. Teraz wszystko się zmieni”.
Europejczycy powinni też powstrzymać się od triumfalizmu, jeśli USA zmienią kurs. Sami mają na koncie sporo błędów. Ich naprawa powinna stanowić drugi filar europejskiej strategii pod hasłem: „Działaj szybko i twórz” (a nie „psuj”, jak chce amerykańska broligarchia technologiczna). Europa potrzebuje nowych instytucji wzmacniających potencjał obronny i zwiększających bezpieczeństwo. Potrzebuje też sprawniejszego podejmowania decyzji w strukturach już istniejących, między innymi po to, by wspierać wzrost i innowacje.
Nie jest to droga pozbawiona ryzyka. Niektórzy przedstawiciele amerykańskiej administracji wolą Europę słabą i podzieloną od zjednoczonej i silnej. Ale im więcej Europejczycy zrobią, tym lepiej będą przygotowani do poradzenia sobie z ewentualną katastrofą – i tym większa szansa, że uda się jej uniknąć. Jak zauważyła von der Leyen: „Rzeczywistość to silny sprzymierzeniec”. A rzeczywistość – po obu stronach Atlantyku – wygrywa.

Edward LUCAS
Brytyjski dziennikarz, europejski korespondent tygodnika „The Economist”. Autor “The New Cold War: Putin’s Russia and the Threat to the West”.