Megalopolis

Megalopolis Francisa Forda Coppoli – największe rozczarowanie Festiwalu w Cannes

„Megalopolis” to meganuda, chaos i fatalna gra aktorska. Niewielu marzy tak odważnie jak Francis Ford Coppola, ale wiele jego wizji jest skazanych na porażkę – oceniają krytycy nowy film twórcy „Czasu apokalipsy”. Ich zdaniem „dzieło życia” amerykańskiego twórcy nie ma większych szans na canneńską Złotą Palmę.

Czwartek na festiwalu w Cannes upłynął pod znakiem premiery jednego z najbardziej oczekiwanych filmów oficjalnej selekcji – zapowiadanego jako „dzieło życia” Coppoli „Megalopolis”. To psychodeliczna opowieść science fiction, której pierwszą wersję twórca napisał jeszcze w latach 80., jednak nie mógł pozyskać środków na film. Później realizacja przesuwała się w czasie m.in. ze względu na zamach na World Trade Center, problemy ze skompletowaniem obsady i pandemię koronawirusa. Jednak Francis gotów był zapłacić naprawdę wysoką cenę za możliwość spełnienia swojego marzenia. I to dosłownie, ponieważ ostatecznie większość kosztów produkcji pokrył sam. Jak powiedział dziennikarzowi Deadline, nie zależy mu na zdobyciu kolejnych nagród. Chciałby pozostawić po sobie film, który „będzie dla widzów wyzwaniem”. Jego scenariusz został zainspirowany starożytnym Rzymem. Rzecz dzieje się w futurystycznej wersji Nowego Jorku – Nowym Rzymie. Jednym z głównych bohaterów jest ambitny architekt, wizjoner Caesar Catalina (w tej roli Adam Driver), który pragnie stworzyć w zniszczonym mieście utopijne społeczeństwo. Na drodze staje mu zwolennik dawnego porządku, burmistrz miasta Franklyn Ciceron (Giancarlo Esposito). Starszy mężczyzna przeżywa szok, kiedy dowiaduje się, że jego córka Julia (Nathalie Emmanuel) zakochała się w Caesarze. Robi co w jego mocy, by młodzi rozstali się. W obsadzie znaleźli się również m.in. Shia LaBeouf, Forest Whitaker, Dustin Hoffman, Chloe Fineman i Jon Voight.

Obraz przyjęto z szacunkiem należnym staremu mistrzowi, choć zdaniem wielu krytyków nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań i nie ma większych szans w wyścigu po Złotą Palmę. Zdaniem Petera Bradshaw (The Guardian) to „meganuda”, „dzieło pasji pozbawione pasji”. „Obraz jest rozdęty, zaskakująco płytki, pełen licealnych prawd o przyszłości ludzkości, a zarazem fatalnie zagrany” – wskazał. Tim Grierson (Screen Daily) zwraca uwagę na chaotyczną strukturę. „Ilość pomysłów, które są wprowadzane, a następnie porzucane – jak choćby zdolność Caesara do zatrzymywania czasu – sprawia, że –Megalopolis– jest chaotyczny. W ostatnich latach niewielu twórców marzyło tak odważnie jak Coppola w tym filmie, jednak niektóre jego wizje są skazane na porażkę” – ocenił. Łagodniej z filmem obszedł się Damson Wise (Deadline), który podkreślił, że „na nowo odkrywa on możliwości kina”. „W ciągu 138 minut filmu Coppola łamie wiele kardynalnych zasad sztuki filmowej, ale przestrzega najważniejszej z nich: nigdy, przenigdy nie jest nudny i zainspiruje tak wielu artystów, jak wielu widzów do siebie zrazi” – stwierdził.

Już przed premierą pojawiały się sygnały, że „Megalopolis” może okazać się rozczarowaniem. Branżowe portale, powołując się na opinie anonimowych dystrybutorów, pisały, że film nie przyciągnie widzów przed ekrany i jest trudną do wypromowania, szaloną, artystyczną wizją. Jak podały, żadne z wielkich studiów – takich jak Warner Bros., Disney czy Paramount – nie było zainteresowane wprowadzeniem go do kin. Przed festiwalem w Cannes obraz zyskał francuskiego dystrybutora i został sprzedany na najważniejsze rynki europejskie, m.in. do Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Wciąż nie ma amerykańskiego dystrybutora, ale w czwartek pojawiło się światełko w tunelu – ogłoszono, że trafi do kin Imax jeszcze w tym roku. Nie wiadomo też, czy zadebiutuje równocześnie we wszystkich państwach.

Na tym nie koniec kontrowersji związanych z tym tytułem. W ostatnich dniach do mediów wyciekły anonimowe oskarżenia pod adresem reżysera o niestosowne zachowanie na planie pod adresem statystek. Twórca nie skomentował sprawy. W jego obronie stanął natomiast współproducent wykonawczy filmu Darren Demetre, który przyznał, że nie słyszał wcześniej o tych zarzutach. Jak wyjaśnił, podczas realizacji ujęcia w klubie nocnym Coppola „chodził po planie i całował w policzek aktorów drugoplanowych”, by „wykreować ducha ważnej sceny”, „zainspirować ich”. Wcześniej, w styczniu media donosiły o innych problemach na planie. Według ich ustaleń, reżyser zwolnił cały pion zajmujący się efektami specjalnymi, był nieprzyjemny wobec ekipy, a na planie panował chaos. Publikacje skomentował Adam Driver, zapewniając, że praca przebiega zgodnie z planem. Zaznaczył też, że współpraca z Francisem była jednym z najlepszych doświadczeń w jego karierze aktorskiej.

Dla Coppoli to żadne novum, że budzi skrajne emocje. Swoje najważniejsze filmy nakręcił w poczuciu totalnego odrzucenia. Kiedy w latach 70. rozpoczynał pracę nad rozgrywającym się w realiach wojny w Wietnamie „Czasem apokalipsy”, miał już na swoim koncie pięć Oscarów za dwie części „Ojca chrzestnego”. Mimo tego z trudem pozyskał finansowanie i nie mógł uwolnić się od poczucia, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Propozycję zagrania kapitana Benjamina Willarda odrzucił Al Pacino. Do roli tej przymierzano również m.in. Jacka Nicholsona i Clinta Eastwooda, ale i oni odmówili udziału w przedsięwzięciu. Ostatecznie postać tę wykreował Martin Sheen. Aktor zmagał się wówczas z uzależnieniem od alkoholu. W trakcie zdjęć przeszedł atak serca. Natomiast kreujący pułkownika Waltera Kurtza Marlon Brando zjawił się na planie z dużą nadwagą, nie przeczytawszy nawet scenariusza. Krążyły pogłoski, że wszystko to doprowadziło Coppolę na skraj załamania nerwowego i groził, że popełni samobójstwo. Również jego współpracownicy wspominali pracę nad tym filmem jako jedno z najtrudniejszych zadań. Jednak w ostatecznym rozrachunku ich wytrwałość zaprocentowała.

W 1979 r. „Czas apokalipsy” zdobył Złotą Palmę. Do dziś jest uznawany za jeden z najlepszych filmów wojennych wszech czasów. Również kolejne obrazy, m.in. „Cotton Club” i „Dracula”, choć nie mogły równać się z tamtym obrazem, zostały przyjęte z uznaniem. Później było już tylko gorzej. Tytuły takie jak „Młodość stulatka” czy „Twixt” przeszły bez większego echa. „Megalopolis” miał przełamać złą passę. Szkoda, że tak się nie stało.

Daria Porycka/PAP/EG

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się