
Meta kontra UE w kwestii prywatności i bezpieczeństwa danych
Meta kontra UE jest sporem o prywatność i dane osobowe, a 200 milionów euro kary ma być sygnałem, że era wymuszonego śledzenia się kończy.
Meta oczywiście nie składa broni. W swoim oświadczeniu wiceprezes firmy Tim Lamb podkreśla, że kara jest „niesłuszna i nielegalna”, a system subskrypcji, czyli „płać albo zgadzaj się na śledzenie” opiera się na orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości UE z 2023 roku.
Problem zaczął się w listopadzie 2023 roku, kiedy Meta wprowadziła w Europie kontrowersyjną opcję. Użytkownik, który nie chce, by jego dane były przetwarzane w celach reklamowych, musi zapłacić za dostęp do Facebooka i Instagrama. Jeśli nie zapłaci to akceptuje, że jego aktywność będzie szczegółowo śledzona, a reklamy profilowane. Formalnie więc każdy ma wybór. W praktyce obrońcy prywatności uważają, że to fikcja, bo większość ludzi nie chce płacić za coś, co dotąd było „za darmo”.
To zresztą nie pierwszy raz, gdy model biznesowy Mety staje na celowniku regulatorów. Już w 2022 roku Irlandia nałożyła rekordową grzywnę w wysokości 1,2 miliarda euro za nielegalne transfery danych Europejczyków do USA. Wcześniej podobne zarzuty kierowano do Google czy Amazona.
Kluczowy jest tu unijny Akt o Rynkach Cyfrowych (DMA), który od marca 2024 r. daje Brukseli nowe narzędzia do kontrolowania gigantów technologicznych. DMA wymusza m.in., by platformy oferowały realną alternatywę dla profilowanych reklam i nie uzależniały podstawowego dostępu od zgody na śledzenie. Komisja uznała, że Meta tej zasady nie spełnia, bo wersja „bez reklam” jest dostępna tylko w płatnej subskrypcji, a darmowego, ale nieprofilowanego Facebooka czy Instagrama po prostu nie ma.
Meta argumentuje, że ich model ma podstawy prawne. Wskazuje na wyrok TSUE z 2023 r., który faktycznie dopuścił możliwość oferowania usług w zamian za subskrypcję – jeśli jest to przejrzyste i użytkownik ma realny wybór. Spór więc rozbija się o interpretację słowa „realny”. Czy przeciętny internauta ma faktyczną alternatywę, skoro od lat korzysta z platformy „za darmo”, a nagle ma za nią płacić 10 czy 12 euro miesięcznie?
Meta nie jest sama. Podobne wątpliwości wzbudzała praktyka Amazona i Google, które również musiały zmieniać swoje polityki prywatności pod presją unijnych regulatorów. W maju tego roku Apple, podobnie jak Meta, znalazł się w ogniu krytyki tym razem za ograniczanie konkurencji w App Store i wymuszanie prowizji na deweloperach. Wszystko pod szyldem DMA.
Sprawa Mety to coś więcej niż spór o kilkaset milionów euro. To pytanie o fundamenty modelu biznesowego firm Big Tech. Facebook, Google czy TikTok zarabiają, bo wiedzą, co oglądasz, czego szukasz i gdzie klikasz. Jeśli prywatność użytkownika ma faktycznie stać się świętością, ktoś musi za to zapłacić.
Meta zapowiada apelację, ale Bruksela jest twarda. Jeśli firma nie dostosuje się do przepisów, grożą jej nie tylko kolejne grzywny, ale nawet codzienne kary sięgające 50 milionów euro. Ostateczna rozgrywka może więc trafić znów na wokandę TSUE – i przesądzić o tym, jak wyglądać będzie internet w Europie. Czy będzie on darmowy i profilowany, czy płatny, ale z prywatnością.
Paradoksalnie mimo rosnącej świadomości, wielu internautów wybiera „zgadzam się”. Bo wygoda, bo nawyk, bo „to tylko reklamy”. Jednak każde kolejne starcie Brukseli z gigantami przypomina, że dane osobowe to waluta, która z czasem może być droższa niż comiesięczny abonament. I że czasem „darmowy” internet kosztuje więcej, niż się wydaje.
Szymon Ślubowski