miasto przebaczenia

Miasto przebaczenia. Wrocław jako przestrzeń dialogu i pojednania nie tylko religijnego

Nie ma wielu takich miejsc w Polsce, gdzie historia tak intensywnie domaga się pamięci, a jednocześnie tak stanowczo prosi o pojednanie. Wrocław, miasto na styku kultur, religii i narodów, przez dekady uczył się, jak odbudowywać z ruin nie tylko mury, ale także człowieka. Nawet, jeśli ma on żyć w cieniu przeszłości – pisze Michał KŁOSOWSKI

„Co to w zasadzie jest to pojednanie, wujku?” – zapytał mnie o to niedawno niespełna dziesięcioletni chrześniak. I jak mu to wyjaśnić, żeby zrozumiał, że to nie tylko zwykłe „przepraszam”, połączone z prośbą o wybaczenie, ale i postawa otwarta, wyprostowana; to nazwanie rzeczy po imieniu, wyliczenie grzechów aż do żywej tkanki, tak żeby wypalić je całkowicie. Takie pojednanie boli, choć tylko ono prowadzi w końcu do wybaczenia. Może nie każdy ból jest zły?

Przede wszystkim jednak pojednanie nie jest hasłem z podręcznika do religii ani pompatycznym gestem politycznym. Jest procesem, który można rozpisać na konkretne kroki. Codzienną decyzją, by pamiętać, bo zapomnieć się nie da, ale nie mścić się. By uznać ból, zabezpieczyć ranę, ale nie przekazywać go dalej; nie pozwolić rozwinąć się gangrenie. I w tym sensie Wrocław jest miastem, które rozumie pojednanie może jak żadne inne w Polsce.

Miasto wielowarstwowe

.Historia duchowa Wrocławia nie zaczyna się w 1945 roku. To miasto przez wieki było tyglem niemieckiej, czeskiej i polskiej myśli religijnej, filozoficznej i artystycznej. Przed wojną Breslau był w końcu jednym z najważniejszych centrów niemieckiej kultury, a także miejscem urodzenia i działalności chociażby takich postaci, jak Edyta Stein, filozof, konwertytka z judaizmu, karmelitanka bosa, zamordowana w Auschwitz, dziś święta Kościoła katolickiego oraz patronka Europy.

Jej życie jest trochę jak biografia samego miasta. Pełne napięć między tożsamościami, dramatyczne, ale ostatecznie zmierzające ku transcendencji. W ruchu dzięki wyborom, których sama święta dokonywała. Stein bowiem, uczennica Husserla i towarzyszka myśli Heideggera, pozostawiła po sobie nie tylko dzieła filozoficzne, ale też duchowy testament, w którym rozum i wiara spotykają się nie na barykadach, lecz w modlitwie i w cierpieniu. Wrocław, pamiętając o niej, pamięta o tym, że świętość może być mostem, nie murem. A to dopiero początek.

Po wojnie bowiem Breslau stał się Wrocławiem. Niemiecka ludność została wysiedlona, do miasta przybyli repatrianci z Kresów, Polacy ze Lwowa, Wilna, Stanisławowa. Słyszeli często od niemieckich gospodarzy, że przyjeżdżają „tylko na chwilę”. A oni przecież przynieśli ze sobą nie tylko walizki, ale i swoje rany, język, tradycje i wiarę. Wrocław miał stać się „nowym Lwowem”, ale duch miejsca opierał się łatwym etykietom. Przedwojenne kościoły ewangelickie wypełniły się łacińską liturgią, ale nie zatraciły swojej historii; architektura miasta, jak łuszcząca się rana, dawała o sobie znać długo jeszcze po wojnie.

Ale to właśnie tutaj, w cieniu tych skomplikowanych procesów, dojrzewała idea pojednania. Wrocław, zamiast być przestrzenią zapomnienia, stał się areną spotkania – czasem trudnego, czasem bolesnego, ale jednak możliwego – spotkania z bólem, spotkania z cierpieniem, spotkania z historią; w końcu spotkania między ludźmi, których wojna miała teoretycznie podzielić na zawsze.

Tak się jednak na szczęście nie stało.

„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”

W 1965 roku z Wrocławia popłynął jeden z najważniejszych głosów polskiego Kościoła XX wieku. To biskup Bolesław Kominek, ówczesny arcybiskup wrocławski, był głównym autorem Listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, w którym padły słynne słowa: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. List wywołał wówczas burzę. Władze PRL reagowały wściekłością, wielu Polaków miało wciąż świeżą pamięć o niemieckich zbrodniach, Niemcy w propagandzie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej były wrogiem odwiecznym. Ale Kościół wiedział, że pojednanie musi wyprzedzać politykę; że to jedyny sposób, by nie popełniać błędów przeszłości. I tak powstał list, w którym poza słynnym zdaniem znajduje się też nazwanie i wyliczenie grzechów, ran i win. Bo bez nazwania rzeczy po imieniu nie może być przecież mowy o pojednaniu, a co dopiero – wybaczeniu.

Sześćdziesiąt lat później te słowa brzmią jednak jak duchowy manifest Wrocławia. Miasta, które wyrosło z gruzów, ale nie pogardy. Które przyjęło obcych jako swoich. Które z obcej historii uczyniło wspólną pamięć. I raz po raz otwiera się na kolejnych, potrzebujących pomocy, pisząc kolejne karty swej historii chociażby dzięki otwartości na migrację z Ukrainy.

Współczesny Wrocław nie odcina się od przeszłości, lecz pielęgnuje ją w nowy sposób. W mieście działają silne wspólnoty ekumeniczne, żydowskie, prawosławne, greckokatolickie. Można pójść na nabożeństwo do cerkwi, koncert do kościoła luterańskiego, wykład w żydowskim centrum kultury i medytację do dominikanów. Nie chodzi tu o modny pluralizm, lecz o coś głębszego – duchowe współistnienie wielu tradycji. Tak jakby uciekinierom z polskich Kresów udało się przenieść tu to, co najważniejsze: ducha tamtej Polski, budowanej nie tylko przez Polaków, ale przez wszystkich tych, którzy wybrali Rzeczpospolitą jako swoje miejsce na świecie.

Wrocław staje się miastem nie tyle religijnego centrum, ile religijnego zaufania. Nie tworzy doktryn, ale relacje; to filozofia dialogu przeniesiona na poziom miasta.

Przyszłość pojednania

W czasach rosnących napięć, łatwych haseł i ostrej polaryzacji Wrocław może być więc lekcją nie tylko dla Polski, ale i dla świata. Mieszkańcy tego miasta, ci, którzy tworzą jego tkankę, pokazują, że pojednanie nie oznacza rezygnacji z prawdy. Oznacza wspólne jej szukanie, nawet jeśli to boli, nawet jeśli to trudne. Nie oznacza milczenia o krzywdach. Oznacza decyzję, by nie odpowiadać krzywdą na krzywdę, lecz spróbować odrzucić stare schematy i stary oręż. By spróbować na nowo.

Religia w tym procesie nie jest tylko tłem. Jest siłą, która – jeśli dojrzewa – potrafi być narzędziem uzdrowienia. A Wrocław, miasto Edyty Stein i Bolesława Kominka, jest tego dowodem. Miasto przebaczone i przebaczające.

Michał Kłosowski

Tekst początkowo ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się