Michał Probierz. Ojciec chrzestny nowej reprezentacji Polski
Michał Probierz przywrócił kibicom radość z oglądania reprezentacji Polski. Po raz pierwszy od lat mamy kadrę, z którą można się utożsamić. Niezależnie od tego, jak finalnie zakończy się EURO 2024 w wykonaniu Biało-czerwonych, powinien zostać na stanowisku selekcjonera co najmniej do kolejnych Mistrzostw Świata.
Zmarnowane lata 2018-2023
Sześć lat temu, w przeddzień Mistrzostw Świata 2018, w Polsce panowała atmosfera powszechnego zachwytu nad kadrą Adama Nawałki. Wyjście z grupy traktowaliśmy jak obowiązek, a myśl o grze w 1/4 czy nawet w półfinale nie wydawała się bardzo odległa. Balonik był napompowany do granic możliwości i niestety pękł już na etapie fazy grupowej. Polacy z hukiem wylecieli z turnieju, a Adam Nawałka zrezygnował z funkcji selekcjonera.
Od tamtego momentu reprezentacja Polski notowała systematyczny regres. Zdarzały się pojedyncze momenty lepszej gry, jednak nawet kiedy kadra narodowa wygrywała, robiła to w stylu, którego nie chciało się oglądać. Reprezentacja pod wodzą Jerzego Brzęczka i Czesława Michniewicza notowała dobre wyniki. Pierwszy z łatwością wygrał grupę eliminacyjną i awansował na EURO 2020, drugi przełamał klątwę ciążącą na polskim futbolu i po 36 latach awansował do fazy pucharowej Mistrzostw Świata. Finalnie obaj stracili pracę. Dlaczego? Ponieważ reprezentacja narodowa to coś więcej niż klub piłkarski. W jej przypadku kibic oczekuje drużyny, z którą może się utożsamić. Wyniki są bardzo ważne, a zwycięstwa z reguły cieszą bardziej niż porażki, ale trudno kibicować kadrze, która na boisku zachowuje się tak, jakby nie umiała lub nie chciała grać w piłkę nożną. Zarówno Jerzy Brzęczek, jak i Czesław Michniewicz – mimo, że wygrywali – konsekwentnie odbierali polskiemu kibicowi radość z oglądania Biało-czerwonych.
Poza nimi w okresie od 2018 do jesieni 2023 roku reprezentację Polski trenowało jeszcze dwóch Portugalczyków: Paulo Sousa oraz Fernando Santos. Ten pierwszy był przeciwieństwem Brzęczka i Michniewicza. Niestety o 180 stopni. Jego kadra grała odważnie, ofensywnie i długimi momentami ładnie dla oka, ale jednocześnie przestała wygrywać mecze. Na domiar złego Sousa opuścił reprezentację Polski, gdy tylko otrzymał lukratywną ofertę z ligi brazylijskiej. Ani on, ani dwaj wspomniani polscy selekcjonerzy nie mogą się jednak równać z Fernando Santosem. Jego kadencja była połączeniem wszystkich najgorszych cech reprezentacji po erze Nawałki. Grała brzydko, a na domiar złego przegrywała lub remisowała z drużynami, które Jerzy Brzęczek zjadał na śniadanie. Bez grama przesady można stwierdzić, że kadra narodowa pod wodzą Santosa pod kątem sportowym i wizerunkowym przeżywała najczarniejsze chwile w XXI wieku.
Michał Probierz chwyta za ster
Ten kontekst jest ważny. Bez niego trudno zrozumieć dzisiejszy fenomen Michała Probierza. Obecny selekcjoner przejął kadrę narodową we wrześniu 2023 r. Jego początkowe wyniki wcale nie były dobre i wiele wskazywało na to, że podtrzyma niechlubną tradycję pogrążania reprezentacji Polski w coraz większym kryzysie. Wymęczona wygrana z Wyspami Owczymi 2:0 po kiepskim meczu nie napawała optymizmem, a kolejne dwa remisy z Mołdawią i Czechami ostatecznie przypieczętowały porażkę Biało-czerwonych w eliminacjach do EURO 2024. Czekały nas baraże i w tamym momencie szanse na to, że Polska awansuje na Mistrzostwa Europy, były w najlepszym razie połowiczne.
Atmosfera wokół kadry narodowej była fatalna. Poziom, który prezentowała, był tak niski, że kibice przestali mieć jakiekolwiek oczekiwania. Każdy negatywny scenariusz wydawał się wiarygodny. Nawet porażka z Estonią, która była naszym pierwszym rywalem barażowym, raczej nikogo by nie zaskoczyła. W tamtym momencie Biało-czerwoni u części obserwatorów przestali już nawet wzbudzać złość i zażenowanie. Pozostała tylko obojętność.
Pierwsze miesiące pracy Michała Probierza nie wyglądały więc zbyt obiecująco – na pewno nie pod kątem stylu, a tym bardziej wyników. Sądzę jednak, że niepowodzenia w ostatnich meczach eliminacyjnych do EURO 2024 należy zapisać na konto poprzedniego selekcjonera. Fernando Santos pozostawił po sobie zgliszcza. Michał Probierz musiał nie tylko szybko wdrożyć swoje pomysły taktyczne, ale od nowa zbudować w piłkarzach pewności siebie, która jesienią 2023 r. była zerowa. Co więcej drużyna była skłócona, podzielona i nie stanowiła monolitu. Oczekiwanie, że w takiej sytuacji zadziała efekt nowej miotły, było proszeniem o cud. Nowy trener cudotwórcą nie został, ale dał się poznać jako znakomity profesjonalista.
Fundamenty, które Michał Probierz zbudował w pierwszych miesiącach swojej pracy, przyniosły efekt podczas meczów barażowych o awans na Mistrzostwa Europy. Polacy pewnie pokonali Estonię, a następnie zremisowali z Walią i wywalczyli sobie awans na EURO 2024 po rzutach karnych. Wtedy pierwszy raz Michał Probierz sprawił Polakom miłą niespodziankę. Dał nam awans, choć nie musiał. Na tym etapie pracy selekcjonera miał na koncie zaledwie dwa zwycięstwa z dużo słabszymi rywalami (Wyspy Owcze i Estonia) oraz trzy remisy z reprezentacjami średniej lub niskiej półki: Mołdawią, Czechami oraz Walią. Na papierze nie wygląda to imponująco, ale zważając na kontekst, były to dobre wyniki.
Do tego doszły niedawne zwycięstwa w meczach z Ukrainą (3:1) i Turcją (2:1) podczas przygotowań do Mistrzostw Europy. To byli już rywale z wyższej półki. Po Polakach nadal nikt nie spodziewał się wygranej w tych spotkaniach, a oni po raz kolejny sprawili kibicom miłą niespodziankę. Nie tylko wygrali, ale zaprezentowali odważny i pomysłowy futbol na przyzwoitym poziomie.
To nie zmieniło się podczas pierwszego meczu turnieju z Holandią, gdzie Biało-czerwoni pokazali zarówno charakter, odwagę i wolę walki, jak również dobre umiejętności piłkarskie. Mecz z Austrią był znacznie gorszy. Polacy szczególnie w drugiej połowie nie zagrali dobrze, a trener nie trafił ze składem, ale drużynie budowanej tak krótko, startującej z tak niskiego pułapu, w końcu musiało przytrafić się takie spotkane.
Grupowi rywale Polaków – Holendrzy, Austriacy i Francuzi – to ekipy budowane od lat, posiadające znakomitych piłkarzy, przystępujące do EURO 2024 w roli faworytów do zwycięstwa (Francja), zajęcia wysokich lokat na poziomie 1/4, bądź 1/2 finału (Holandia) lub co najmniej pewnego wyjścia z trudnej grupy (Austria). Wygranie z nimi nie jest w tym momencie obowiązkiem reprezentacji Polski. Co zatem zrobiłaby w takiej sytuacji kadra narodowa, z którą można się utożsamić, i której chce się kibicować? Mimo wszystko podjęłaby rękawice i zagrała najlepiej, jak potrafi, licząc na możliwie najlepsze wyniki. Do tego przyzwyczaiła nas kadra Michała Probierza. Jedna zła połowa w meczu z Austrią tego nie przekreśla.
Reprezentacja Polski, którą znów chce się oglądać
Bilans meczowy Michała Probierza na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski nie jest imponujący. W zestawieniu z wynikami Jerzego Brzęczka wygląda blado. Takie porównania nie mają jednak sensu bez uwzględnienia kontekstu. Żaden trener po erze Adama Nawałki nie pracował w tak trudnych warunkach jak Michał Probierz. Żaden nie potrafił również tak skutecznie trafiać z przekazem do piłkarzy, kibiców oraz mediów.
W polskiej piłce od lat toczy się jałowa dyskusja nad rozwiązaniem dylematu: styl czy wyniki? Tak jakby tych dwóch kwestii nie dało się pogodzić. Zwolennicy gry na wynik przekonują, że reprezentacja Polski nie ma odpowiednich piłkarzy, by grać atrakcyjny futbol, dlatego powinniśmy skupić się na wygrywaniu. Skoro nie umiemy i nigdy nie będziemy umieli grać atrakcyjnie, powinniśmy chociaż osiągać dobre wyniki.
Uosobieniem tego sposobu myślenia jest Czesław Michniewicz. Reprezentacja pod jego wodzą potrafiła realizować zmierzone cele, ale grała w sposób wręcz urągający godności profesjonalnych piłkarzy. Mądra taktyka jest w cenie, podobnie jak zdolność mierzenia sił na zamiary i przystosowania organizacji gry pod przeciwnika. To nie musi jednak oznaczać niezdolności do wymienienia kilku podań i przeprowadzenia akcji kombinacyjnej na połowie rywala. Wykopywanie piłek na oślep przez 90 minut nie przystoi sportowcom reprezentującym własny kraj. Nawet jeśli finalnie dowiozą wynik 0:0 i dzięki temu awansują do kolejnej fazy wybranych rozgrywek, umknie im przecież podstawowy cel tego sportu – gra piłką.
Reprezentacja Polski nie będzie grać tak, jak Hiszpanie, Niemcy czy Francuzi. To fakt, że nie mamy aż tak dobrych piłkarzy, a w meczach z lepszymi od siebie postawimy na obronę. Można ją jednak połączyć z umiejętną grą z kontrataku oraz chęcią i pomysłem na to, by nie tylko stracić jak najmniej goli, ale też strzelić ich jak najwięcej. Właśnie tym różni się reprezentacja Michała Probierza od jej poprzednich wersji pod wodzą Jerzego Brzęczka i Czesława Michniewicza, które można było chwalić za wyniki – charakterem.
Michał Probierz swoim pomysłem na reprezentację udowadnia Polakom, że jako kibice piłki nożnej nie musimy tkwić w pułapce średniego rozwoju. Pokazuje, że przekonanie, zgodnie z którym polska kadra może wygrywać ze słabszymi lub równymi sobie, ale nie powinna marzyć o zwycięstwie z najlepszymi, jest z gruntu fałszywe. Reprezentacja Polski może zarówno ogrywać reprezentacje na niższym, bądź zbliżonym poziomie, jak i stawać do walki z gigantami futbolu – w tym właśnie tkwi piękno tego sportu. Mniejsi stosunkowo rzadko pokonują większych, ale mimo wszystko zdarza się to regularnie. Trudno jednak myśleć o pomyślnym rezultacie, jeśli trener już w szatni zabrania o tym marzyć i nastawia piłkarzy na z pozoru „racjonalne” założenie, że remis lub niska porażka to szczyt ich możliwości.
Właśnie ten negatywny wariant realizowała w praktyce na boisku reprezentacja pod wodzą Jerzego Brzęczka i Czesława Michniewicza. Kadra Michała Probierza gra inaczej. Holandia, Austria, Francja – to bez znaczenia, gramy po to, żeby wygrać. Takie przesłanie płynie z ust trenera i samych zawodników. Jednocześnie są świadomi swoich ograniczeń i możliwości rywali, wiedzą, jak trudno będzie o dobry rezultat, ale kiedy wychodzą na boisko, realizują jedyny słuszny scenariusz – starają się pokazać pełnię swoich piłkarskich zdolności. Taka postawa reprezentacji sprawia, że chce się ją wspierać. Z zespołem o takim charakterze można się utożsamić.
Michał Probierz przekonał piłkarzy, że mają los w swoich rękach, czy też w nogach – jak wypadałoby napisać w tym przypadku. W jednym z wywiadów Wojciech Szczęsny podkreślił, że „mamy zwariowanego trenera, który powiedział: »musimy grać w piłkę«. I wszyscy mu uwierzyli”. Piotr Zieliński wypowiadał się w podobnym tonie. Jego zdaniem Michał Probierz „jest szalony, jest dobrym trenerem, dociera do nas. Dużo z nami rozmawia i chce po prostu, żebyśmy wychodzili na boisko, dawali z siebie maksa, cieszyli się tym”. Inni zawodnicy wspominali również, że selekcjoner nastawia ich na taki wariant gry, w którym to oni narzucają styl rywalowi, a nie odwrotnie. Bezwzględnie wymaga stuprocentowego zaangażowania, a ponadto stara się rozkładać odpowiedzialność za grę równomiernie na cały zespół, a nie opierać ją na barkach pojedynczych liderów. Piłkarze pytani przez dziennikarzy o to, co zmieniło się od jesieni zeszłego roku, że reprezentacja tak bardzo poprawiła swoje oblicze, odpowiadają jednym głosem: przede wszystkim trener.
Michał Probierz z pewnością będzie miał swoje gorsze momenty. Być może pierwszy właśnie nadszedł. Jak narazie bardzo dobrze sprawdza się jednak w swojej roli, świetnie znosi presję społeczeństwa i mediów, nie wdaje się w niepotrzebne wojenki z dziennikarzami, co zdarzało mu się na wcześniejszych etapach kariery trenerskiej. Dzięki niemu reprezentacja Polski narodziła się na nowo. Bez względu na to, jakim wynikiem zakończą się dla Biało-czerwonych Mistrzostwa Europy, selekcjoner powinien pozostać na stanowisku i poprowadzić kadrę w Lidze Narodów oraz eliminacjach do Mistrzostw Świata. Skoro Michał Probierz w tak krótkim czasie zdołał osiągnąć zauważalne efekty, można mieć nadzieję, że jego dłuższa praca z reprezentacją zaprocentuje jeszcze bardziej.
Patryk Palka