Rozmowa z prof. Stawrowskim

Nadzieja jest tajemnicą

Nadzieja nie jest tym samym co optymizm, bo ten – podobnie jak pesymizm – jest nastawieniem, zależnym w dużej mierze ode mnie samego i sięgającym do źródeł, które są we mnie. Nadzieja zaś jest czymś, co mnie przekracza, przekracza nawet granice śmierci; istnieje wbrew niej – mówi prof. Zbigniew STAWROWSKI w rozmowie z Moniką ODROBIŃSKĄ


Moniką ODROBIŃSKA: – Skąd się bierze nadzieja?

Prof. Zbigniew STAWROWSKI: – Jest zjawiskiem znanym nam z życia codziennego, ale jednocześnie wyczuwamy, że je przekracza. Aby opisać nadzieję, najpierw powiedzmy, czym ona nie jest. Gdy mówię: „mam nadzieję” w kontekście czegoś, czego się spodziewam, dotyczy to konkretów, rzeczy namacalnych, mowa więc o oczekiwaniach. Jeśli się nie spełnią, nie przekreśla to nadziei; ona istnieje poza nimi. Spodziewać się mogę również rzeczy złych, tymczasem nadzieja zawsze wiąże się z dobrem. Nadziei nie należy więc mylić z oczekiwaniami.

Nadzieja nie jest też tym samym co optymizm, bo ten – podobnie jak pesymizm – jest nastawieniem, zależnym w dużej mierze ode mnie samego i sięgającym do źródeł, które są we mnie. Nadzieja zaś jest czymś, co mnie przekracza, przekracza nawet granice śmierci; istnieje wbrew niej.

Przeciwieństwo nadziei stanowią beznadzieja i rozpacz, rozumiane nie jako zła kondycja psychiczna czy zwykłe poczucie porażki. To coś przepastnego. Równie przepastna jest nadzieja, z tym, że w niej nie ma lęku. Nadzieja dopuszcza niepowodzenia, jest otwarciem przestrzeni, w którą wchodzimy, ale nie wiemy do końca, co nas w niej spotka. Nadzieja może wieść po drodze pełnej potknięć i porażek, ale zawsze prowadzi do ostatecznego zwycięstwa. Jest więc ufnością, że cokolwiek się zdarzy, ostatecznie będzie to dla nas dobre.

– Czyli mówiąc o nadziei, odbiegamy od teraźniejszości i wybiegamy w przyszłość, niejako w rzeczywistość alternatywną? Brzmi jak marzycielstwo…

W teraźniejszości jesteśmy zawsze – godzinę temu, teraz i za tydzień; ona jest naszą czasoprzestrzenią. Nadzieja wykracza poza czas, bo jest przyszłością, która dzieje się teraz, a niekiedy przecież odnosi się także do naszych przeszłych doświadczeń, z których ją czerpiemy.

Jest odwieczna i wieczna?

– Jest transcendentna i nierozerwalnie łączy się z wiarą, której nie należy jednak rozumieć jako „osłabionej wiedzy”. Chodzi nie o wiaręw coś, lecz o zawierzenie, zaufanie komuś. Taką wiarę zawsze wyrażamy wobec kogoś, o kim mamy przekonanie, że jesteśmy dla niego ważni, że się o nas troszczy, ale szanuje naszą wolność. Wiara i nadzieja pojawiają się w relacji osobowej, opierają się na ufności, której fundamentem jest miłość. Dlatego też trzy cnoty teologalne – wiara, nadzieja i miłość – przenikają się wzajemnie. Wiara i nadzieja są ostatecznie wiarą i nadzieją na spotkanie z miłością.

Poruszamy się w przestrzeni chrześcijańskiej, ale ufność, że jest ktoś, kto się nami opiekuje, odnajdziemy już cztery wieki przed Chrystusem u Sokratesa i Platona, choć żyli oni w świecie, w którym bogów wyobrażano sobie na podobieństwo ludzi, i to najczęściej z ich najgorszej strony. Mieli oni wyraźne przeczucie Opatrzności – istnienia Kogoś, kto nieustająco przygląda nam się z życzliwością i chce dla nas dobrze. Była w nich ewidentnie obecna nadzieja w formie „prazaufania”.

– Ważne jest nie ono samo, ale to, dokąd nas prowadzi?

– Ksiądz Józef Tischner, idąc za Lévinasem, odróżniał nadzieję Odyseusza od nadziei Abrahama. Obaj żywili nadzieję na powrót do domu, ale bohatera mitycznego prowadziła do niego pamięć tego, od czego został oderwany, i samo to było celem jego wędrówki. Natomiast bohater biblijny zmierzał do domu, którego nie znał. Do Ziemi Obiecanej prowadziła go obietnica i ufność w jej spełnienie; gwarantem żywionej przez niego nadziei było słowo, które usłyszał od Boga.

Dla współczesnego człowieka najlepszą nauczycielką nadziei jest Maryja. Kilkunastoletniej dziewczynie ukazuje się anioł i mówi, że pocznie i urodzi Syna Boga. Najpierw jednak mówi: „Nie lękaj się”, a ona przyjmuje postawę ufności. Nie wie, jak dojdzie do poczęcia, skoro nie żyła z mężem, nie wie, jak to będzie być matką; nie wie jeszcze, że będzie patrzeć na cierpienie i śmierć swojego dziecka, ale ma nadzieję, że ostatecznie – podkreślam: ostatecznie – wszystko będzie dobrze. Z czasem przekona się, że jeśli nadzieja osadzona jest w ufności i miłości, to musi prowadzić do dobra, nawet jeśli wiedzie przez śmierć.

– Co daje nadzieja?

– Świat pozbawiony nadziei nie miałby sensu. Świat człowieka bez nadziei ogranicza się do jego „ja”. Ma on świadomość, że to „ja” kiedyś zniknie, dlatego jego życie przypomina nieustanną próbę ratowania siebie samego i potwierdzanie za wszelką cenę swojego sensu. To jak przedsionek piekła. Jeśli porównamy społeczeństwa żyjące nadzieją i społeczeństwa jej pozbawione, zobaczymy, że te drugie jedynie walczą i niszczą, bo tylko wtedy mają poczucie sprawczości własnego „ja”.

– Niszczą przy tym innych, próbując pozbawić ich nadziei. Jak mówić o niej w kontekście takich dramatów jak Holocaust?

– Nadzieja nie daje gwarancji na bezproblemowe życie tu, na ziemi. Jej celem nie jest „ziszczanie się” – od tego są oczekiwania i plany. Nadzieja jest siłą przyciągania, której nie da się uchwycić, złapać za rękę. Ona jest, nawet jeśli jej nie widzimy. Człowiek, który jest na granicy rozpaczy, a zaufa i otworzy się na nadzieję, już jest uratowany. Podstawowe pytanie związane z nadzieją brzmi: jak i komu zaufać i zawierzyć? Wiemy przecież, że pojawiają się „mesjasze” oferujący fałszywe nadzieje. Ale paradoksalnie oni też są potwierdzeniem ludzkiego pragnienia nadziei, bo ona jest życiodajna. Człowiek, który utraci nadzieję, nie żyje, nawet jeśli zachowuje funkcje życiowe.

– Czyli przeciwnikiem nadziei jest śmierć?

– To zależy, jak ją rozumiemy. Chrystus pokazał nam, że śmierć fizyczna może być przezwyciężona. Jeśli umrzemy z nadzieją na życie wieczne, zachowamy je, a śmierć fizyczna będzie dla nas tylko przejściem.

 Wbrew pozorom o prawdziwą nadzieję łatwiej w trudnych czasach. Kiedy jest lekko, łatwo i przyjemnie, jesteśmy zaprzątnięci sprawami ziemskimi. Dopiero gdy stracimy coś, do czego byliśmy przywiązani – zdrowie, majątek, bliską osobę, stajemy wobec pytania: czy to było wszystko, co miałem? Odpowiedź na nie uświadomi nam, czy życie traktujemy w perspektywie głębszej niż tylko to ograniczone do ziemskiego bytowania. Nadzieja w jakimś sensie jest nie do stracenia. Nawet jeśli się na nią zamknę, ona nie przestanie istnieć. Tak więc aby mieć nadzieję, wystarczy się na nią otworzyć. Choć, oczywiście, łatwo to powiedzieć, ale – w pewnych dramatycznych sytuacjach – trudno to zrobić.

– Skoro nie jest ona efektem kalkulacji czy przewidywania i nie można jej przypisać sferze rozumowej, to z jakiego jest świata?

– To, że nadzieję potrafi my odróżnić od innych fenomenów, to już jest przecież wynik pracy rozumu. Ale istnieją fenomeny, które możemy tylko musnąć. To przede wszystkim świat wewnętrznych przeżyć drugiego człowieka, o którego wnętrzu możemy dowiedzieć się tylko tyle, ile sam zechce nam objawić. Ale dotyczy to także świata naszych doświadczeń, zakamarków naszej własnej duszy, która nawet dla nas samych nie jest do końca transparentna. Czasem rozum powinien się wycofać, powstrzymać od przedwczesnych ocen, bo nie jest w stanie zobaczyć, pojąć i opisać wszystkiego. Jedną z rzeczy, której nie potrafi my uchwycić, bo nas przekracza, jest właśnie nadzieja. W tym sensie jest ona tajemnicą, która wymyka się naszemu poznaniu.

– Jeśli więc w nadziei nie jest istotne, że ziści się ona „po naszemu”, to czy ważniejsze jest, by w niej trwać?

Nadzieja jest także po to, żebyoczyszczać nas ze złudzeń. Wieleziemskich nadziei wiąże się z rzeczami dobrymi i jeśli się one spełnią, toznakomicie. Ale jeśli się nie spełnią, toczy oznaczać to będzie koniec świata?„Niespełnione” nadzieje pozwalają namzajrzeć „za kurtynę”.Otwierają na to, by pod doczesnyminiepowodzeniami dostrzec inną, głębszą nadzieję. A ta nas nie zawiedzie.Prawdziwa nadzieja to bowiem wiaraw to, że nawet po drodze krzyżoweji męczeńskiej śmierci możemy osiągnąć pełnię życia. To wiara Temu, który przeszedł przed nami tę drogę.

Tekst pierwotnie ukazał się w 1010 numerze tygodnika „Idziemy”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Prof. Zbigniew STAWROWSKI

Prof. Zbigniew STAWROWSKI

Filozof polityki, profesor nauk społecznych, pracownik naukowy Instytutu Politologii UKSW. Współzałożyciel i dyrektor Instytutu Myśli Józefa Tischnera w Krakowie.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się