Ewa Pilawska
Fot. Teatr Powszechny w Łodzi

Nie trzeba było tego mówić – nowy spektakl w Teatrze Powszechnym w Łodzi

Bardzo zależy mi, aby czas modernizacji teatru nie zmienił naszej codzienności. Na nasze przymierze z widownią pracowaliśmy bardzo długo, remont nie powinien stać się przeszkodą; chcielibyśmy zachować intensywność grania i premier – powiedziała dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi Ewa Pilawska.


Agnieszka GRZELAK-MICHAŁOWSKA: Na nowy sezon Teatr Powszechny przygotowuje dwie prapremiery polskich komedii i premierę komedii francuskiej Salome Lelouch „Nie trzeba było tego mówić”. Tu nie ma zaskoczenia, bo w Powszechnym od lat działa Polskie Centrum Komedii, w ramach którego co roku odbywa się konkurs „Komediopisanie”, zaś „Zielona polana” Pawła Mossakowskiego i „VHS” Marcina Bałczewskiego to właśnie teksty w nim nagrodzone. Jak komedia francuska, to wiadomo – będzie o miłości i skomplikowanych związkach, a jakie tematy poruszają polscy autorzy?

Ewa PILAWSKA: Moim zdaniem zarówno francuscy, jak i polscy autorzy i autorki poruszają tematy uniwersalne. Na pewno zmienia się kontekst, tło kulturowe, uwarunkowania, ale dobra sztuka ma zawsze pierwiastek ponadczasowości i mówi o człowieku. 

„VHS” na poziomie fabuły opowiada o Polsce lat 90. – o czasie przemian, o naszych nadziejach, otwarciu na Zachód. Na głębszym poziomie jest to opowieść o marzeniach o lepszym świecie, do którego chcielibyśmy się przenieść. „Zielona polana” to historia o deweloperze i całym systemie, który funkcjonuje nie tylko w Polsce, ale także na całym świecie. Nie chcę streszczać historii, ważne wydaje mi się, że dotykamy tutaj zjawiska szaleńczej pogoni za zyskiem finansowym, za zyskiem za wszelką cenę.

Obydwie sztuki nagrodzone w „Komediopisaniu” dotykają gorzkich tematów. Największym wyzwaniem jest, aby te gorzkie tematy podjąć inteligentnie, a jednocześnie z dystansem i poczuciem humoru, we współczesnej estetyce komediowej.

Z jednej strony zaprasza pani do współpracy znanych twórców i reżyserów komedii – jak Juliusz Machulski, który zresztą podobno właśnie pisze sztukę specjalnie dla Powszechnego, Paweł Mossakowski czy Wojciech Malajkat. Na drugim biegunie jest współpraca Teatru z Krystianem Lupą przy jego „Imagine” dwa lata temu. Powszechny pod pani kierownictwem broni się przed zaszufladkowaniem. Co dla Pani jest najważniejsze w kształtowaniu marki tej sceny?

Ewa PILAWSKA: Uważam, że w teatrze o wartości nie decyduje gatunek, a jakość artystyczna. Komedia może być zarówno wybitna, jak i niewarta uwagi. W Teatrze Powszechnym myślimy o niej wielopoziomowo. 

Zależy mi, żeby polscy autorzy chcieli pisać sztuki komediowe – stąd siedem edycji „Komediopisania” – aby kształtowało się nasze poczucie humoru, także w teatrze. Choć mamy stałą grupę współpracujących uznanych twórców, z których każdy reprezentuje inne podejście do komedii i inny język teatralny, to równie ważne jest poszukiwanie młodych reżyserów, którzy chcieliby pracować nad komedią, rozwijać myślenie o niej, przewartościowywać ją. 

W tym sezonie spotkamy się m.in. ze Sławomirem Narlochem, który reżyseruje „VHS”. Niektórzy twierdzą, że tworzenie teatru komediowego to pójście łatwą drogą. Nic bardziej mylnego. Wystawiając prapremierowo nowe polskie teksty, podejmujemy większe ryzyko artystyczne.

Drugi nurt mojej wizji Teatru Powszechnego związany jest z Międzynarodowym Festiwalem Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. To z jednej strony otwarcie na ważny polski teatr, a z drugiej bardzo silne zakorzenienie w lokalności, w Łodzi i w myśleniu o rozwoju naszego Teatru, zespołu i publiczności. W tym kontekście bardzo istotne są również nasze prapremiery/koprodukcje, które pokazujemy podczas kolejnych edycji festiwalu – do tej pory były to m.in. „Podróż zimowa” w reżyserii Mai Kleczewskiej, „Wracaj” w reżyserii Anny Augustynowicz czy wspomniane „Imagine” w reżyserii Krystiana Lupy. 

Właśnie projekty artystyczne uchroniły nas przed zaszufladkowaniem. Pojawiały się w naturalny, harmonijny sposób. Nigdy nie traciliśmy z oczu publiczności. Jako „Teatr blisko ludzi” jesteśmy teatrem otwartym dla wszystkich.

Łodzianie cenią sobie Powszechny za spektakle autorskie, paradokumentalne, poświęcone ważnym postaciom, których losy splotły się na jakimś etapie z historią Łodzi – jak Maria Kwaśniewska-Maleszewska, rodzina Biedermannów czy Krzysztof Krawczyk. To są opowieści, które budzą silne emocje, a pełna widownia świadczy o tym, że potrzebujemy spektakli „z życia wziętych”. Czy ten cykl będzie miał swoją kontynuację i kto może być jego kolejnym bohaterem?

Ewa PILAWSKA: Odkrywanie łódzkich historii zaczęło się właściwie od „Tanga Łódź” Radosława Paczochy w reżyserii Adama Orzechowskiego. To była historia Łodzi widziana inaczej, oczami kobiet – włókniarek, matek, rewolucjonistek. Potem przyszedł czas na kolejne spektakle, którymi chciałam przypomnieć ważne łódzkie historie i ważne postaci – na przykład Marii Kwaśniewskiej, pięknego człowieka, kobiety, która narażała własne życie, myśląc o innych. Takie historie powinniśmy przypominać, bo w ten sposób przywracamy wiarę w człowieka. Dajemy przykład.

Pomysły i inspiracje czasami są nieoczywiste – ale mam wrażenie, że tak rodzą się najciekawsze historie w życiu. Pomysł przeniesienia na scenę historii rodziny Biedermannów przyszedł do mnie, gdy byłam na odnowieniu doktoratu wybitnej teatrolożki prof. Kuligowskiej-Korzeniewskiej. Podczas uroczystości, która miała miejsce właśnie w pałacu Biedermannów przy Północnej, pomyślałam o tragedii, jaka się rozegrała; o ludziach, którzy współtworzyli Łódź, a którzy zostali postawieni przed dramatycznym wyborem. Uznałam, że należy przypomnieć tę – wciąż mało znaną w Łodzi – historię.

Jest pomysł na kolejny spektakl, ale jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić.

PAP: Już niebawem rozpocznie się modernizacja siedziby teatru. Stoi pani na stanowisku, że prace remontowo-budowlane nie mogą stanowić przeszkody w działalności artystycznej i zapowiada, że w nowym sezonie publiczność będzie mogła liczyć i na premiery, i na kontynuację cykli: dla młodzieży oraz osób niewidomych, a także na kolejną edycję popularnego Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Jak chce pani tego dokonać? 

Ewa PILAWSKA: Myślę, że musimy iść etapami. Nasz wniosek o dofinansowanie został pozytywnie oceniony pod względem formalnym i merytorycznym. W najbliższych dniach zaplanowane jest podpisanie umowy na dofinansowanie z Urzędem Marszałkowskim, potem przygotowujemy przetarg, szukamy wykonawcy. 

Projekt zakłada m.in. kompleksową modernizację budynku (z wyłączeniem Małej Sceny), zmianę układu widowni Dużej Sceny na bardziej amfiteatralną, dostosowanie teatru do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Teatr Powszechny będzie mieć dużo większe możliwości techniczne, poprawi się komfort widzów, będzie można myśleć o takich rozwiązaniach, które są obecnie poza naszym zasięgiem. To będzie piękna przestrzeń dla twórców i publiczności.

Bardzo zależy mi, aby czas modernizacji nie zmienił naszej codzienności. Na nasze przymierze z widownią pracowaliśmy bardzo długo, remont nie powinien stać się przeszkodą. Wierzę we wsparcie Urzędu Miasta Łodzi, jesteśmy w trakcie rozmów o siedzibie zastępczej. Trzeba marzyć, mierzyć wysoko – chcielibyśmy zachować intensywność grania, premier. Bardzo zależy mi, żeby Zespół przeszedł ten okres modernizacji suchą stopą.

Kieruje pani Teatrem Powszechnym od 1995 r. – nie ma w Łodzi drugiej sceny, która pozostawałaby pod jednym kierownictwem przez tak długi czas. Przejęła Pani teatr w bardzo złej kondycji. Jak obecnie oceniłaby pani perspektywy rozwoju Powszechnego? 

Ewa PILAWSKA: W latach 90. Powszechny był w szczególnej sytuacji. Jako teatr z kategorią „C” miał łatkę teatru „do likwidacji”. To już było „sto lat temu”, od tamtego momentu przeszliśmy długą drogę – niełatwą, ale dającą ogromną satysfakcję. Ta droga wymagała wizji, pracy i serca. Potrzebny był też czas – choć w Polsce nietrudno znaleźć dyrektorów z dłuższym stażem ode mnie. Świadomie zdecydowałam, że chcę być w Powszechnym, choć otrzymywałam różne propozycje (również niedawno) objęcia ważnych scen w Polsce. Czułam i czuję się odpowiedzialna za Teatr, Zespół, publiczność. Pani Prezydent Hanna Zdanowska zaproponowała mi kontrakt. Upłynie on pod znakiem przede wszystkim realizacji inwestycji.

Które ze swoich autorskich projektów uważa pani za kluczowe dla zbudowania obecnej marki Powszechnego?

Ewa PILAWSKA: Trudno mi powiedzieć, który projekt uważam za kluczowy, bo one wzajemnie się uzupełniają, wynikają jeden z drugiego. Ważne są Polskie Centrum Komedii i Festiwal, o których mówiłam. Stworzyłam je od zera w Łodzi – i cieszę się, że Łódź stała się symbolicznym centrum dyskusji o jakości komedii czy stolicą polskiego teatru, gdy trwa Festiwal. Ważny jest „Teatr dla niewidomych i słabo widzących” oraz cykl „Dziecko w sytuacji”, którego integralną częścią są warsztaty stworzone przez Andrzeja Jakubasa. Wszystkie te projekty powstały z potrzeby, z autentyczności – bez dodatkowych środków czy inspiracji z zewnątrz.

Kluczowe dla Teatru było także zbudowanie Małej Sceny, która dała nam zupełnie nowe możliwości, większą odwagę podejmowania ryzyka artystycznego i rozwój. To tutaj reżyserowali m.in. Maja Kleczewska, Anna Augustynowicz, Weronika Szczawińska, Grzegorz Laszuk, Michał Siegoczyński, Michał Walczak czy Jacek Braciak. Mam wrażenie, że Mała Scena była pewnym etapem, teraz przed nami wielki projekt modernizacji. Bardzo się cieszę, że za kilka lat Teatr Powszechny będzie miał zarówno nowoczesną architekturę, jak i wypełnienie artystyczne oraz merytoryczne.

Powiedzmy, że dysponuje pani „budżetem marzeń”, na co by go pani przeznaczyła? Pomijając sprawy remontowe.

Ewa PILAWSKA: Na więcej premier, zaproszenie twórców, którzy z powodów ekonomicznych są poza naszym zasięgiem. Na projekty społeczne i misyjne. Byłaby to część pogłębionego myślenia o rewitalizacji rozumianej jako rewitalizacja społeczna. Piękne fasady i architektura są bardzo efektowne, ale jeśli nie mają zawartości, po niedługim czasie ulegną degradacji. Ja rewitalizację rozumiem jako zmianę człowieka, jego nastawienia, myślenia, obudzenie w nim poczucia sprawczości. Chyba ten aspekt zasługuje na największą „inwestycję” i uwagę. Tak zmieniamy przyszłość Łodzi. Robimy to każdego dnia, ale dotacja marzeń na pewno wiele by przyspieszyła.

Rozmawiała Agnieszka Grzelak-Michałowska/PAP/eg

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się