
Relikwie. Niemi świadkowie Męki Pańskiej i Zmartwychwstania
Termin relikwie oznacza doczesne szczątki świętych (relikwie I stopnia), przedmioty i szaty, które użytkowali (relikwie II stopnia) oraz przedmioty, zwykle fragmenty tkanin, które miały fizyczny kontakt z relikwiami I lub II stopnia (nazywane relikwiami stopnia III). Dziś wiara w relikwie i ich moc, tak powszechna w średniowieczu, bardzo osłabła, o ile w ogóle jeszcze przetrwała.
Dziś wiara w relikwie i ich moc, tak powszechna w średniowieczu, bardzo osłabła, o ile w ogóle jeszcze przetrwała. Jednak wiara w moc relikwii była silna niemal od samego początku chrześcijaństwa, kiedy to w okresie prześladowań chrześcijan w cesarstwie rzymskim pobożne kobiety starały się zebrać krew męczenników i pochować ich ciała. Zgodnie z chrześcijańską nauką, ciała świętych same w sobie są bezcenną świętością, co zdecydowanie odróżnia chrześcijaństwo od doktryn pogańskich czy judaistycznych.
Najstarszy ojciec Kościoła Wschodniego, św. Efrem napisał: „Błagam was, święci męczennicy, którzy tak wiele wycierpieliście dla Pana, abyście wstawili się za nami u Niego, aby nam udzielił Swojej Łaski. Zobaczcie, jak relikwie męczenników wciąż oddychają… Bo Bóstwo mieszka w kościach męczenników. Jego mocą i obecnością cuda się dokonują”. A św. Jan Chryzostom dodał: „Tego, czego nie mogą dokonać ani bogactwa, ani złoto, mogą dokonać relikwie męczenników. Złoto nigdy nie uwolniło od chorób, ani nie uchroniło przed śmiercią: ale kości męczenników czyniły jedno i drugie: w czasach naszych przodków zdarzyło się to pierwsze, a w naszych czasach to drugie”.

W okresie średniowiecza kościoły dysponujące ważnymi relikwiami stawały się ośrodkami pielgrzymek, np. Katedra św. Jakuba w Santiago de Compostela czy Katedra św. Piotra i Najświętszej Marii Panny w Kolonii, w której znajdował się ogromny pozłacany relikwiarz Trzech Króli. Prowadziło to niestety również do nadużyć, a handel prawdziwymi i fałszywymi relikwiami rozkwitł na wielką skalę. Dość przypomnieć niechlubne złupienie Konstantynopola i wielki rabunek tamtejszych relikwii przez rycerzy czwartej krucjaty w roku 1204.
Między innymi dlatego IV sobór laterański w roku 1215 ustalił ścisłe reguły stojące na straży uznawania autentyczności relikwii. Oficjalnie możliwość oddawania czci relikwiom została potwierdzona przez Kościół Katolicki w roku 1563 na soborze trydenckim trwającym aż 18 lat. Nastąpiło to w ślad za nauką poprzednich soborów (szczególnie drugiego soboru nicejskiego), a także nauczaniem św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu.
Na ostatniej, 25-tej sesji soboru w Trydencie uchwalono, że należy bezwzględnie potępić tych, którzy głosili, że wiara w moc relikwii jest bezużyteczna i nie pasuje do nauki chrześcijańskiej, tak jak Kościół potępił ich dawno temu i potępia ich nadal: „Omnino damnandas esse, prout iam pridem eos damnavit, et nunc aetiam damnat Ecclesia”. Warto też przypomnieć słowa późniejszego kardynała, Johna Newmana, który w wigilię swojego nawrócenia na katolicyzm napisał: „Charakterystyczna zasada chrześcijaństwa, czy to na Wschodzie, czy na Zachodzie, która obecnie jest zarówno szczególnym kamieniem obrazy, jak i przedmiotem drwin ze strony protestantów, jak i wolnomyślicieli wszelkiego odcienia i koloru, polega na oddaniu, które zarówno ortodoksi, jak i łacinnicy okazują kościom, krwi, włosom itd., itd., oraz cudownym mocom, które często im przypisują. Jednak te wierzenia i zwyczaje wywodzą się z doktryny, że materia jest podatna na łaskę i zdolna do zjednoczenia z Boską obecnością i Jej wpływem na materię”.
W swoich refleksjach na Wielki Post z roku 2021 [LINK] napisałem o najsłynniejszej z tych relikwii, czyli o Całunie Turyńskim (grec. Sindon), a po włosku „Santa Sindone”. Wspomniałem również o tak zwanej chuście z Manoppello, zwanej też „Il Volto Santo”, czyli po polsku „Święte Oblicze”. Dlatego nie chcę pisać o tym szczegółowo po raz kolejny.

Ale przecież relikwii związanych z Męką Pańską i Zmartwychwstaniem jest więcej. W pierwszym rzędzie – tak zwana chusta z Oviedo, najpewniej odpowiadająca sudarium z Ewangelii, czyli chuście, którą według żydowskiego zwyczaju ocierano z krwi i potu twarz umierającego, a zaraz po śmierci na niej kładziono. Na Chuście z Oviedo, w przeciwieństwie do chusty z Manoppello, nie ma odbicia twarzy; są jedynie ślady krwi i surowicy. Jest to okrwawiona lniana tkanina, która miała być przechowywana w klasztorze św. Marka w Jerozolimie.
W czasie najazdu Persów przez króla Chosroesa została ona najpewniej wywieziona przez Afrykę do Hiszpanii. Badania krwi wykazały obecność na chuście grupy krwi AB, częstej na Bliskim Wschodzie, a bardzo rzadkiej w średniowiecznej Europie. Inne badania zaprezentowane na Międzynarodowym Kongresie w 1994 roku podsumowały wyniki pięcioletnich badań nad Sudarium z Oviedo. Wykazano między innymi, że zmarły mężczyzna, którego twarz przykryto chustą, miał brodę, wąsy oraz długie włosy, a w dolnych partiach jego potylicy znajdowały się liczne rany spowodowane bardzo ostrymi przedmiotami, które krwawiły mniej więcej na godzinę przed zetknięciem się z chustą.
Ponadto udowodniono, że nos zmarłego był złamany, a bezpośrednią przyczyną śmierci tego mężczyzny był obrzęk płuc, zaś po śmierci zwłoki mężczyzny przez około godzinę znajdowały się w pozycji pionowej. W końcu zmarły został ułożony poziomo, twarzą do góry i niesiony był na krótkim odcinku, nie dłużej niż pięć do dziesięciu minut. W tym czasie płyn wyciekający z nosa rozlał się po chuście. Poprzez ucisk chusty na nos – w wyniku czego pojawił się krwawy odcisk palca, którym próbowano zatrzymać wyciek. Po przybyciu na miejsce zdjęto chustę z twarzy zmarłego, a na koniec zetknęła się ona ze śladami mirry i aloesu.
Lniana tkanina, z której zrobiona jest Chusta z Oviedo, pochodzi z I wieku n.e. Również badania pyłków kwiatowych znalezionych na relikwii potwierdzają, że płótno pochodzi z Palestyny z czasów Chrystusa. Badania z użyciem techniki polaryzacji obrazu wykazały, że 70 miejsc na czole oraz 50 na policzkach domniemanego oblicza na Chuście pokrywa się z odbiciem twarzy na Całunie Turyńskim; także zmierzone na Chuście odbicie długości nosa jest identyczna z długością nosa człowieka z Całunu.
Aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi, trzeba się odwołać do starożydowskich obyczajów pogrzebowych. Ciało zmarłego najpierw owijano w wielki całun, który następnie wiązano opaskami. W Ewangelii św. Jana napisano: [Szymon Piotr] „wszedł do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna (Janowe othonia, w ewangeliach synoptycznych – sindon) oraz chustę (soudarion), która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył”.

Ale przecież oprócz chusty z Oviedo, mamy jeszcze: relikwie Krzyża św., tabliczkę z tzw. tytułem winy, czyli Titulus crucis oraz dwie Chrystusowe szaty: jedną z Argenteuil we Francji, a drugą z Trewiru w Niemczech. Większość z tych relikwii została odnaleziona i przywieziona, najpierw do Konstantynopola, a potem do Rzymu przez cesarzową Helenę, matkę cesarza Konstantyna, ogłoszoną później świętą, która odbyła w tym celu specjalną wyprawę do Ziemi Świętej w roku 326 po Chrystusie.
Jak opowiada historia, jednym z wielkich marzeń św. Heleny było odnalezienie Krzyża Świętego, Ostatecznie, przy pomocy biskupa Jerozolimy, Makarego udało się jej doprowadzić do usunięcia pogańskich monumentów wzniesionych w Aelia Capitolina (czyli mieście, które powstało na gruzach żydowskiej Jerozolimy) na rozkaz cesarza Hadriana, oraz odnaleźć w starożytnej cysternie trzy krzyże. Jak głosi tradycja, nie można było zidentyfikować, który z nich był krzyżem Chrystusa, dlatego biskup Makary zaproponował, aby zanieść wszystkie trzy krzyże do umierającej kobiety i kiedy do jej ciała przyłożono trzeci z nich, została ona nagle cudownie uzdrowiona.
Św. Helena ufundowała w tym miejscu istniejącą do dziś świątynię – Bazylikę Grobu Pańskiego, w której pozostawiła część Drzewa Świętego umieszczoną w srebrnym relikwiarzu. Duży fragment bezcennej relikwii przesłała swojemu synowi, który znów podzielił ją na dwie części, z których jedną umieścił w cesarskim skarbcu w Konstantynopolu, a drugą posłał do Rzymu.
Potem święte relikwie podzielono na wiele małych części, które trafiły także do Polski, między innymi do sanktuarium Krzyża Świętego ojców oblatów w Górach Świętokrzyskich oraz do kościoła ojców dominikanów w Lublinie, gdzie znajdował się największy w Polsce fragment relikwii, skąd jednak został on w 1991 roku w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach skradziony i nigdy nie odnaleziony.
W starożytnym Rzymie relikwie te trafiły do specjalnej kaplicy w pałacu cesarzowej położonym na rzymskim Eskwilinie. Obszar ten został wybrany przez cesarzy z dynastii Sewerów w III wieku n.e. do budowy rezydencji cesarskiej, która obejmowała pałac, cyrk (Circo Variano) i amfiteatr Castrense. Cesarz Konstantyn odrestaurował ten kompleks i nadał mu nazwę „Sessorium”. Gdy w roku 324 Konstantyn przeniósł stolicę Cesarstwa do Konstantynopola, dawną rezydencję ofiarował swej matce Helenie. Pałac przeszedł następnie wiele zmian, z których najważniejszą była transformacja części kompleksu mieszkalnego w kaplicę zaprojektowaną do przechowywania relikwii Krzyża Św. znalezionego przez cesarzową na Górze Kalwarii. Kaplica ta stała się zalążkiem Bazyliki Świętego Krzyża, pierwotnie zwanej Bazyliką Eleniana lub Sessoriana, a jeszcze później bazyliką Santa Croce in Gerusalemme. Relikwiarz z cząstką Krzyża Św., który znajduje się obecnie w Katedrze Notre Dame, stanowił dar polskiego króla Jana Kazimierza dla swojej szwagierki księżny Anny de Gonzaga, która z kolei podarowała go paryskiemu opactwu Saint-German-de-Pres.

Św. Helena przywiozła też z Ziemi Świętej wiele innych relikwii, między innymi: wspomniana już tabliczkę z tzw. tytułem winy, czyli Titulus crucis (na którym umieszczono napis „Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski”), gwoździe z Krzyża św., Koronę Cierniową oraz tunikę Chrystusa, Święte Schody, a także, jak twierdzą niektórzy, Święty Żłóbek. Święte Schody („Scala Santa”), które mają pochodzić z pałacu Piłata, znajdują się także w Rzymie w specjalnej kaplicy zbudowanej nieopodal Bazyliki Św. Jana na Lateranie. Liczą one 28 marmurowych stopni i jak wierzy wiele osób, wchodził po nich sam Chrystus Do dziś pielgrzymi wspinają się po nich na kolanach, co jest naprawdę bardzo wyczerpujące z powodu wyżłobień, jakie przez wieki powstały w deskach pokrywających oryginalne marmurowe stopnie.

Z kolei, Korona Cierniowa znajduje się obecnie w Paryżu w Katedrze Notre Dame, gdyż w 1237 roku bizantyjski cesarz, Baldwin II sprzedał ją francuskiemu królowi, Ludwikowi IX, zwanemu Świętym. Początkowo była przechowywana w specjalnie wybudowanej przez króla dla tego celu kaplicy, zwanej Sainte-Chapelle. Relikwia cudem ocalała z ostatniego pożaru Katedry Notre Dame. Nie pozostał wprawdzie już na niej żaden z cierni, bo trafiły one jako dary do licznych kościołów europejskich, w tym do arcypięknego kościoła, Santa Maria della Spina w Pizie, a nawet do katedry wawelskiej. Z Korony pozostała więc tylko opaska oprawiona w ozdobną obręcz.
Wreszcie połowa tabliczki „Titulus Crucis” także znajduje się w rzymskiej Bazykice Santa Croce in Gerusalemme (druga połowa pozostała w Jerozolimie). Badania dowiodły, że wykonano ją z drewna orzechowego i że znajduje się na niej częściowo zachowany napis w językach: hebrajskim, łacińskim i greckim (I.N.R.I. – Iesus Nazarenus Rex Iudaeorum). Badania paleograficzne wykazały, że jego liternictwo jest typowe dla okresu między I a II wiekiem n.e. Co ciekawe, podobnie jak w przypadku Całunu Turyńskiego, badanie tabliczki metodą radiowęglową wykazało, że pochodzi na z X-XII stulecia. Jednak żaden z konsultowanych ekspertów z dziedziny paleografii hebrajskiej, greckiej i łacińskiej nie znalazł żadnych oznak średniowiecznego lub późnoantycznego fałszerstwa. Zamiast tego wszyscy datowali pismo z tabliczki na okres między I a III/IV wiekiem n.e., przy czym większość ekspertów preferowała, a żaden z nich nie wykluczał, I wieku n.e. Dlatego wydaje się bardzo prawdopodobne, że „Titulus Crucis” jest rzeczywiście tytułem winy z Krzyża Naszego Pana.
Z gwoździami z Krzyża Św. związana jest piękna legenda. Kiedy cesarzowa Helena podróżowała z relikwiami Męki Pańskiej do Rzymu, na Adriatyku rozpętał się ogromny sztorm. Jak mówi tradycja, cesarzowa, by ratować siebie, załogę i relikwie sięgnęła po jeden ze świętych gwoździ, przywiązała go do długiego sznura i wyrzuciła za burtę. Gdy tylko dotknął on morskich wód, sztorm ustał. Po dotarciu do Rzymu św. Helena nakazała wprawić fragmenty świętych gwoździ w hełm i konną uzdę dla Konstantyna wierząc, że w ten sposób uchroni syna przed śmiercią w czasie wojny. Wydaje się, że oba te cenne przedmioty te zaginęły w zawierusze dziejów, choć może nie do końca – o czym dalej. Starożytne spisy relikwii z Konstantynopola potwierdzają obecność obu świętych gwoździ w cesarskiej stolicy. Trzeci gwóźdź według źródeł miał zostać w Rzymie, gdzie do dziś przechowywany jest w bazylice Santa Croce de Gerusalemme, razem z innymi pamiątkami Męki Pańskiej. Niestety, w połowie XIX stulecia okazało się, że w Europie czczono nie trzy, ale ponad 30 świętych gwoździ! Jedne były kopiami relikwii zawierającymi opiłki z autentycznych gwoździ, jeszcze inne – po prostu kopiami z kopii. Gwóźdź z bazyliki Santa Croce miał niegdyś około 16 cm długości. Dziś mierzy on zaledwie 11,5 cm. Brakuje mu też szpica i widać na nim ślady piłowania.

Z kolei tunika z Kościoła św. Dionizego z Argenteuil, na przedmieściach Paryża, jest starożytną szatą nakładaną bezpośrednio na ciało. Została odnaleziona na przełomie VI i VII wieku w miasteczku Zafad, nieopodal Jerozolimy. Następnie otrzymał ją cesarz Karol Wielki, który przekazał ją klasztorowi benedyktynów w Argenteuil, gdyż jego córka była tamtejszą przeoryszą. Tunika szczęśliwie przetrwała francuską rewolucję, gdyż została pocięta przez proboszcza o. Ozet na kawałki i przechowana w domach zaufanych wiernych. Większość kawałków udało się potem odnaleźć i ponownie je połączyć. 13 grudnia 1983 r. proboszcz parafii Saint Denis odkrył, że tunika została skradziona w tajemniczych okolicznościach. Stało się to na rok przed jej zaplanowanym wystawieniem.
Zwrócono ją w dwa miesiące później, 2 lutego 1984 r., w jeszcze bardziej tajemniczych okolicznościach, kiedy to ojciec Guyard odebrał telefon od nieznajomego, który obiecał zwrócić skarb pod warunkiem, że jego nazwisko pozostanie tajemnicą. Tego samego wieczoru tunika wraz z futerałem została znaleziona w bazylice Saint Denis. Z nielicznych badań wiemy, że została utkana z owczej wełny i że są na niej ślady krwi grupy AB, czyli takiej samej jak na chuście z Oviedo i na Całunie Turyńskim. Badania izotopem węgla C14 ustaliły, że pochodzi ona z I wieku n.e. Także analiza śladów miejsc ran z Tuniki i Całunu oraz analiza zawartych na nich pyłków roślin wypadła identycznie. Zostanie ona wystawiona na widok publiczny w kwietniu i maju bieżącego roku z okazji Roku Jubileuszowego i 1700-nej rocznicy Soboru Nicejskiego.

Jest wreszcie Suknia z Trewiru w Niemczech, która także nosi nazwę Świętej Szaty. Jak się przypuszcza, był to wierzchni bezszwowy płaszcz Chrystusa, nałożony na jego spodnią szatę, o który rzymscy legioniści rzucali kości. Inni twierdzą jednak, że słynna tunika bez szwów to wspomniana wcześniej szata z Argenteuil. Suknia z Trewiru trafiła najpewniej do Europy dzięki św. Helenie w roku 326 n.e. Nie bardzo jednak wiemy co działo się z nią aż do roku 1512, kiedy to nieoczekiwanie odkryto ją w starożytnej skrzyni pod podłogą Katedry w Trewirze, która jest najstarszym kościołem w Niemczech (biskupstwo w Trewirze zostało ufundowane w roku 120 n.e.). Otwarto ją w obecności ówczesnego cesarza Niemiec, Maksymiliana I. Przypuszcza się, że Suknia została podarowano biskupstwu w Trewirze przez samą św. Helenę w roku 326 lub 327 n.e. Cesarz Fryderyk Barbarossa w swoim liście do arcybiskupa Trewiru, Hillina tytułował go prymasem Niemiec i kustoszem św. Tuniki Chrystusa. W skarbcu trewirskiej katedry znajduje się też tabliczka z kości słoniowej pochodząca z IV wieku n.e., która wydaje się przedstawiać ofiarowanie szaty biskupowi Trewiru przez św. Helenę. Szata na widok publiczny wystawiana jest bardzo rzadko, jedynie co kilkadziesiąt lat. Po raz ostatni miało to miejsce w roku 2012. Jest ona mocno zniszczona, była też wielokrotnie wzmacniana różnymi warstwami tkanin, więc z oryginalnego materiału pozostały stosunkowo nieliczne wełniane włókna. Badania dowiodły, że pochodzi ona z Bliskiego Wschodu i datowana jest na okres od I do IV wieku n.e.
Tradycja mówi również o pręgierzu z pretorium, przy którym biczowano Chrystusa. Pozostawał on otoczony czcią w Jerozolimie aż do 1223 roku, w którym to z polecenia kardynała Giovanniego Collonny, legata papieskiego, przywieziono go do Rzymu z obawy przed muzułmanami. Do oryginalnej marmurowej kolumny przymocowana była żelazna obręcz, do której zgodnie z tradycją przywiązany był Jezus. Pręgierz trafił do antycznej bazyliki Świętej Praksedy (tytularnego kościoła kardynała Collonny), położonej na Eskwilinie, gdzie pozostaje do dziś. Dziś jednak na kolumnie nie ma już wspomnianej żelaznej obręczy, ponieważ w roku 1240 pozyskał ją król Francji, Ludwik IX Święty, w zamian za trzy ciernie korony cierniowej.
Ostatnią z relikwii Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa jest włócznia św. Longina, zwana też Włócznią Przeznaczenia. Do początku VII wieku n.e. była ona przechowywana w Jerozolimie. Potem trafiła do Konstantynopola, gdzie wycięto z niej fragment, który sprzedano razem z Koroną Cierniową królowi Francji, Ludwikowi Świętemu. Fragment ten zaginął w czasie rewolucji francuskiej. Natomiast resztę włóczni w roku 1492 turecki sułtan, Bajazyd II podarował papieżowi Innocentemu III i od tego czasu znajduje się ona w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Okazywana jest wiernym jedynie dwa razy do roku ze specjalnej loggii na filarze św. Weroniki podtrzymującym kopułę Bazyliki. Niektóre legendy opowiadają, że ten, kto ją posiądzie, będzie niepokonany.
Jeszcze inna wersja opowiada, że grot tej włóczni jest przechowywany w sanktuarium w ormiańskim sanktuarium w Eczmiadzynie, a miał go tam przywieźć jeden z apostołów, św. Juda Tadeusz. Zdaniem niektórych jej kopia, zwana włócznią św. Maurycego, została podarowana przez niemieckiego cesarza Ottona III Bolesławowi Chrobremu przy okazji Zjazdu Gnieźnieńskiego. Inni z kolei twierdzą, że włócznia podarowana Chrobremu stanowi kopię zupełnie innego obiektu, czyli włóczni należącej do św. Maurycego, który żył w III wieku, i że nie ma ona nic wspólnego z włócznią, która przebiła bok Chrystusa. Oryginalna włócznia św. Maurycego jest przechowywana w skarbcu cesarskim w Wiedniu i według tradycji w jej grocie umieszczono gwóźdź z Krzyża Świętego. W 2003 roku poddano go badaniom naukowym, które wykazały, iż pochodzi on z I wieku, a jego długość i kształt w niczym nie odstają od innych pochodzących z tamtego okresu gwoździ używanych w Imperium Romanum. Włócznię św. Maurycego noszono przed cesarzem Niemiec i stawiano przy jego tronie, a cesarz Karol Wielki nakazał, aby go pochowano w pozycji siedzącej z kopią włóczni w dłoni.
Według tradycji wiedeński skarbiec Habsburgów posiada jeszcze jeden gwóźdź pretendujący do miana autentycznego, który w XVII stuleciu cesarz Ferdynand III otrzymał w prezencie od ówczesnego papieża. Zachował się siedemnastowieczny odpis oryginalnego certyfikatu autentyczności wydanego przez papieża Innocentego II w XII wieku: „Gwóźdź ten, jest tym, który cesarz Konstantyn Wielki nosił na swym hełmie”. Zastanawia jednak, że gwóźdź wykonany jest ze srebra, co budzi wątpliwości w kwestii jego autentyczności. Może jednak cząstki prawdziwego gwoździa umieszczono wewnątrz srebrzystej powłoki?
Losy wspomnianych Chrystusowych relikwii niemożliwe są do prześledzenia w pełni, przez co trudno jest potwierdzić ich autentyczność, choć wiele szczątkowych informacji i badań wydaje się być zgodnych ze sobą, na przykład dane na temat grupy krwi znajdowanej na niektórych z wymienionych relikwii. Może jest zatem tak, że w relikwiach Męki i Zmartwychwstania Pańskiego chodzi nie tyle o pewność, co o pozostawienie przestrzeni dla ludzkiej wiary? W końcu Pan Bóg uczynił nas wolnymi i jest to jeden z największych darów, jakie mogliśmy otrzymać.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Prof. Piotr CZAUDERNA
Lekarz, chirurg dziecięcy, profesor nauk medycznych, w 2019 prezes Agencji Badań Medycznych. W 2015 r. powołany w skład Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.