wojna między Izraelem a Iranem

(Nie)święta ziemia

Pisanie o Bliskim Wschodzie (i nie tylko) jest trudnym zajęciem. Po pierwsze, występuje tam splot najróżniejszych interesów i zajęcie obiektywnego, wyważonego stanowiska jest trudne. Po drugie, gdy prawie gotowy tekst czeka na podsumowanie i korektę, zdarza się coś, co wywraca sytuację do góry nogami. Tak jest teraz: otwarta wojna między Izraelem a Iranem. Nie będziemy czekać na jej rezultat. Na pewno niemożliwe są w tej chwili prognozy. Jednak podstawowe uwarunkowania i dotychczasowe wydarzenia dają się opisać – i na tym się zatrzymamy – pisze Jan ŚLIWA

Punkt wyjścia

Od dekad trwa niekończący się konflikt na Bliskim Wschodzie. Ciekawa historia, może pouczająca, ale czy ma jakiś związek z nami? Owszem ma. Każde natężenie konfliktu, masakry i bombardowania, prowadzą do strumieni uchodźców, jak najbardziej prawdziwych. Niestabilność i nędza produkują uchodźców ekonomicznych. Osiedlają się oni na Zachodzie, często nie mają perspektyw, słuchają wojowniczych imamów. Europa nie ma żadnego realistycznego pomysłu, co z nimi zrobić. W ten sposób problem ten staje się naszym problemem. Przyjrzyjmy mu się więc.

Kto ma rację w konflikcie na Bliskim Wschodzie? Szczerze mówiąc – przywódcy obu stron są siebie warci, a ludność cywilna cierpi. To jest zwięzła odpowiedź, ale spróbujemy ją pogłębić. Ocena moralna jest trudna, bo mamy do czynienia z tym, co ktoś komu zrobił, co robi, co chce zrobić, co można się obawiać, że zamierza zrobić. A obie strony są wojownicze i mocne w wojnie narracji. Obecna asymetria wynika z faktu, że Żydzi mogą Arabom zrobić (prawie) wszystko, co chcą, a Arabowie Żydom nie. Ale to może się zmienić, czego widzieliśmy przykłady. Również w Europie niektórzy obawiają się konsekwencji dla nas, a drudzy twierdzą, że to tylko propaganda i wszystko jest pod kontrolą. Wielu ma do tego tematu stosunek bardzo emocjonalny, tak że spodziewam się krytyki ze wszystkich stron. Zgromadziłem trochę literatury i podzieliłem ją na trzy kupki: proizraelską, proarabską i mniej więcej obiektywną.

Sytuacja wyjściowa jest dość prosta, zacznijmy od roku 1917. Jest kraina, gdzie dawno temu mieszkali Żydzi, a teraz mieszkają Arabowie. Kraina należy do Turcji, ale to Anglicy obiecują, że będzie ona narodowym domostwem Żydów. Tak wyglądała deklaracja Balfoura.

Deklaracja była prosta, ale niewykonalna. Problem, że Anglicy obiecywali coś na terenie, którego nie kontrolowali, rozwiązał się po I wojnie światowej, gdy upadło imperium osmańskie i mandat nad Palestyną otrzymała Wielka Brytania. Większym problemem była próba ulokowania dwóch narodów na tym samym terytorium. Teoretycznie mówiono o jego podziale, ale żadna ze stron właściwie nie miała zamiaru rezygnowania z całości.

Motywacją Żydów do budowania swojego państwa było życie w diasporze przez prawie dwa tysiące lat. Zależnie od miejsca i czasu, było im lepiej lub gorzej, ale zawsze byli mniejszością – czasem tolerowaną lub nawet wspieraną, ale czasem prześladowaną lub wypędzaną. Niekiedy pogromy antyżydowskie były stosowane dla odwrócenia uwagi społeczeństwa od innych problemów, jak w carskiej Rosji. Marzeniem Żydów było zbudowanie nowoczesnego państwa, takiego jak mają inni, z silnymi nowymi Żydami, będącymi zaprzeczeniem pejsatych kramarzy w chałatach. Ostatecznym bodźcem był Holocaust, który pokazał, że życie w rozproszeniu jest niebezpieczne. Holocaust był też powodem poczucia winy u ludności nieżydowskiej, mocnym argumentem dla powstania państwa Izrael.

Program stworzenia państwa żydowskiego sformułował Theodor Herzl w wydanej w 1896 książce „Der Judenstaat” (Państwo żydowskie: Poszukiwanie nowoczesnego rozwiązania kwestii żydowskiej). Zaniepokojony konsekwencjami takich kroków ówczesny arabski burmistrz Jerozolimy, Yusuf Diya Pasha al-Khalidi, wystosował do Herzla długi list poprzez Zadoca Kahna, wielkiego rabina Francji. Zaczął od wyrażenia podziwu dla Herzla, żydowskiego patrioty, z którym Arabowie dzielą wspólnego przodka, Abrahama. Ostrzegł jednak przed konsekwencjami takiego kroku i radził, by Herzl szukał żydowskiej ojczyzny gdzie indziej, a zostawił Palestynę w spokoju. Herzl odpowiedział, jak wielkim pożytkiem dla Palestyny będzie napływ wykształconych, zamożnych i przedsiębiorczych Żydów. Brzmi to bardzo kulturalnie, ale podstawowe znaczenie ma fakt, że nie chodziło o przyjazd nielicznej grupki pasjonatów, lecz o masowy napływ Żydów i wyparcie Arabów.

Teza o zaniedbanym, pustym kraju ma centralne znaczenie w uzasadnieniu żydowskiego osadnictwa. Odnajdziemy ją w niemieckiej argumentacji „Volk ohne Raum” (Lud bez przestrzeni: Niemcy) / „Raum ohne Volk” (Przestrzeń bez ludu: Afryka, a potem Polska). Jest mocno naciągana, delikatnie mówiąc.

Ekspansja, wojny, próby porozumienia

W okresie uzyskiwania przez Izrael niepodległości, zwanego przed Arabów Nakba (Katastrofa), Żydzi przeprowadzili szereg masakr ludności arabskiej, takich jak w Deir Yassin. Prowadziły one do ucieczki Arabów, co pozwalało na argumentację, że Żydzi zajmują puste tereny, które Arabowie samorzutnie opuścili. „Przejęte” zostały setki tysięcy hektarów gajów oliwnych, winnic i plantacji cytrusów, a w pozostawionych domach w ciągu kilku lat osiedliło się ponad pół miliona żydowskich przybyszów. Arabowie wypędzeni z Jaffy, Hajfy i innych miast zabrali ze sobą klucze do swoich domów – dziś stanowią one tylko pamiątki.

Z kolei dzień po ogłoszeniu niepodległości państwa Izrael (14 maja 1948) napadły na nie sąsiadujące z nim państwa arabskie, lecz Izrael się obronił. Ten cykl – z różnym natężeniem i w różnych formach – trwa do dziś. Na początku socjalizujący Izrael wspierany był przez blok wschodni, a monarchie arabskie przez Zachód. Po rewolucjach w krajach arabskich role się odwróciły. Spektakularnym zdarzeniem była wojna sześciodniowa 1967, w której wojska izraelskie (na zachodnim sprzęcie) pokonały wojska arabskie wyposażone w sowiecki sprzęt. Jako chłopak widziałem w Polsce radość wielu (w tym mojego Taty), że nasz sowiecki formalny sojusznik (a właściwie kolonialny dominator) dostał w skórę. Nadmierną radość wykazywali też oficerowie żydowskiego pochodzenia w Ludowym Wojsku Polskim, przez co komuniści zwątpili w ich lojalność. Było to preludium do akcji antyżydowskich PZPR w marcu 1968.

Ważna była wojna w święto Jom Kipur w październiku 1973, gdy Izrael został zaskoczony i w końcu wygrał, ale był w ciężkich opałach. Widomo było (podobnie jak w 1967), że otwartym celem Arabów było zepchnięcie Żydów do morza. Następowały potem różne fazy konfliktu. Izrael miał przewagę techniczną, Arabowie stosowali terroryzm – uprowadzania samolotów oraz bombowe zamachy samobójcze wśród ludności żydowskiej. W konsekwencji Izrael wybudował potężny mur na granicy obu terytoriów, który utrudnia życie Arabom przekraczającym tę granicę w drodze do pracy i daje okazję do szykan.

Niezliczona była liczba planów podziału terytorium. W końcu zawsze decydowała siła. Zwłaszcza w ostatnich latach Izrael toleruje (a właściwie promuje) dziką budowę osiedli żydowskich na terenach palestyńskich, które (mimo że nielegalne) są chronione przez izraelską armię. Samo państwo, które miało jakoś umożliwiać współżycie Żydów i Arabów, w 2018 zdefiniowało się jako narodowe państwo Żydów.

Chyba najpoważniejszymi próbami uregulowania konfliktu były porozumienia z Camp David z 1978 między Izraelem (Menachem Begin) a Egiptem (Anwar Sadat) pod patronatem prezydenta Jimmy Cartera i porozumienia z Oslo (1993) między Izraelem (Icchak Rabin) a Organizacją Wyzwolenia Palestyny (Jasir Arafat) pod patronatem prezydenta Billa Clintona. Negocjatorzy z obu stron byli twardymi graczami, nie mogli być podejrzewani o miękkość i uległość. Jednak zarówno Sadat jak i Rabin zostali zabici przez swoich jako zdrajcy.

Po obu stronach coraz bardziej dominują ekstremiści. Jeżeli ludność się zmęczy wojną i miałaby ochotę na rozwiązanie łagodniejsze, realizowany jest następujący cykl: nasi dokonują jakiejś prowokacji, tamci brutalnie reagują, my odpowiadamy jeszcze mocniej, wyborcy widzą, że z tamtymi nie ma sensu rozmawiać i gromadzą się wokół flagi i próby odprężenia się kończą. W Izraelu do tego od lat premier Netanyahu zmaga się z oskarżeniami i korupcję i potrzebuje premierostwa dla własnego bezpieczeństwa. Wobec tego jakaś wojenka jest przydatna. Po drugiej stronie również konflikt pozwala dyscyplinować swoich. W Izraelu od lat wybory dają wynik praktycznie pół na pół, wobec trzeba zdobyć te kilka brakujących głosów. Dysponują nimi ekstremiści, a ci stawiają żądania, czyli w efekcie ogon kręci psem.

Jak przeżyć we wrogim otoczeniu?

Malutki Izrael w muzułmańskim morzu nie powinien mieć szans.  Udało mu się jednak przeżyć już prawie 80 lat. Ma bowiem parę atutów. 

Po pierwsze społeczeństwo jest zdyscyplinowane i świadome zagrożenia. Służba wojskowa jest powszechna, dla mężczyzn i kobiet. Mimo normalnych w demokracji sporów, nawet ostrych, bezpieczeństwo państwa stoi na pierwszym miejscu. Co ważne, potrafią przy tym w międzyczasie normalnie żyć i pracować. Wielki nacisk postawiony jest na rozwój nauki i techniki. Ściśle powiązany jest sektor prywatny i wojskowy. Armia wyłapuje talenty i je kształci. Ucząc się na przykład cyberbezpieczeństwa, ćwiczą na realnych przykładach. Potem idą do gospodarki i wracają do armii lub z nią współpracują. Widoczna obecnie ogromna przewaga technologiczna bierze się właśnie z doskonałej gospodarki talentami. Wielu teraz zapyta – a co z lobby w Ameryce? Lobby to oczywiście istnieje, ale gdyby kraj nie był na takie wsparcie przygotowany, deklaracje i pieniądze nic by nie dały. No i oczywiście mając środki techniczne, nie wahają się ich użyć. Zakładają, że jeżeli zadrży im ręka, może to być ostatni raz. Babiloński Talmud powiada: „Jeżeli ktoś przychodzi, by cię zabić, powstań i zabij go pierwszy”. To brutalna zasada, łatwo może być nadużywana. Ale zniszczenie Izraela i wybicie Żydów są otwarcie deklarowanymi celami Iranu, który intensywnie pracuje nad bronią atomową i środkami jej przenoszenia. Może uprzejmiej by było się przekonać, czy Iran traktuje tę groźbę poważnie, ale Izrael postanowił nie czekać.

Na korzyść Izraela pracuje to, że jego przeciwnicy są między sobą niemiłosiernie skłóceni. Oprócz walki z regularnymi armiami mamy jeszcze problem terroryzmu. Mao Zedong porównał rewolucjonistę znajdującego oparcie w masach ludowych do ryby pływającej w stawie. Inspirując się tym porównaniem, możemy pomyśleć o następujących taktykach walki z rewolucją i terroryzmem:

7 października 2023: Potop Al-Aksa i Żelazne Miecze

Dnia 7 października 2023 r. grupa 3000 bojowników Hamasu dokonała wielkoskalowego ataku na teren Izraela otaczający strefę Gazy. Atak był niespodziewany, sygnały ostrzegawcze zostały zlekceważone – błąd czy celowe działanie? Napastnicy przedarli się przez mur (ponoć nie do pokonania) w 29 miejscach, niszcząc uprzednio dronami sensory elektroniczne. Inne oddziały dokonały desantu na plaże lub przedostały się nad murem na ultralekkich samolotach. Celem były okoliczne kibuce oraz wielka impreza muzyczna gromadząca tłumy młodych.

Bojownicy Hamasu zabili ok. 1140 Żydów, a 250 uprowadzili w głąb strefy Gazy. Na piersi nosili kamery transmitujące na bieżąco ich wyczyny, Nazwa operacji „Potop al-Aksa” nawiązuje do świętego meczetu al-Aksa i do opisanego w 11 surze Koranu potopu, w którego wodach giną wszyscy niewierni. Tradycja religijna i historyczna odgrywa w świecie islamu dużą rolę. Inspiracją obecnych masakr jest od 14 wieków „chwalebna masakra” Żydów w Chajbar dokonana w roku 628 pod wodzą samego Mahometa. Współcześnie nazywa się tak irańska rakieta balistyczna, a rymowanym okrzykiem bojowym przy ataku na Żydów jest „Khaybar, Khaybar, ya yahud! Jaish Muhammad soufa yaʿoud!” (Chajbar, Chajbar, o Żydzi. armia Mahometa powróci!).

Współczesna wersja masakry była krwawa i okrutna. Zanim przybyło wojsko, Żydzi próbowali barykadować się w swoich domach, skąd byli wyciągani, mordowani, a kobiety gwałcone i wożone półnago na przyczepach jeepów. Była to największa masakra cywilnej ludności żydowskiej od II wojny światowej.

Odpowiedź Izraela (Żelazne Miecze) była brutalna. Nawet jeżeli celem było niszczenie celów wojskowych, życie cywilów było lekceważone. Jeżeli ktoś się znalazł na linii strzału – miał pecha. Przy tej gęstości obiekty cywilne i wojskowe były trudne do rozdzielenia. Arabowie zbudowali pod strefą Gazy olbrzymi system tuneli. Były one wykorzystywane do gromadzenia i przerzucania materiału i ludzi – z priorytetem dla bojowników i broni. Cywile znowu mieli pecha. Często pod szpitalami były wojskowe bunkry, cywile służyli jako żywe tarcze. Trudno było uniknąć ofiar cywilnych. Dla Żydów nie miało ono zresztą większego znaczenia.

Zbrodnie wojenne Izraela w strefie Gazy są dobrze opisane. Ale nie umniejsza to faktu, że Arabowie mają podobne zamiary. Jeżeli wystrzeliwują setki rakiet w kierunku Izraela, to nie strzelają na wiwat, tylko chcą kogoś trafić i zabić.

Czy wycofanie się Zachodu daje pokój?

Po upadku imperium osmańskiego kraje Bliskiego Wschodu (Syria, Irak, Liban i inne) zostały zdefiniowane przez Europejczyków. Jednym z motywów była kontrola dostępu do ropy naftowej, która od początku XX wieku miała strategiczne znaczenie, ciągle rosnące. Od roku 1948 obecność Zachodu uzupełniona została przez Izrael – państwo uważające się za część cywilizacji Zachodu i jej przedmurze. Jest również przyczółkiem militarnym, niezatapialnym lotniskowcem. Zachód jest więc dominatorem, wyznaczającym granice i ustanawiającym (bądź obalającym) rządy. Ale dominator przejmuje też odpowiedzialność i jest obwiniany o wszystkie klęski.

Czy Bliski Wschód bez dominacji Zachodu żyłby w pokoju? Nie wiem. Po upadku komunizmu i triumfie demokracji liberalnej Zachód uwierzył, że znalazł wreszcie optymalny system polityczny, który można wszystkim zasugerować lub narzucić. I tak podjęto próby wprowadzania demokracji i obalania dyktatorów (Saddam Husajn w Iraku, Muammar Kaddafi w Libii, Baszszar al-Asad w Syrii). Interwencje te początkowo wyglądały zachęcająco, kończyły się jednak katastrofą. Okazywało się, że chociaż dyktatorzy ci byli okrutnymi łajdakami, następujący potem chaos i walka wszystkich ze wszystkimi były jeszcze gorsze.

Obraz widziany przez zachodnich turystów był fałszywy. W Egipcie podziwialiśmy piramidy, korzystali z morza i delektowali się kuchnią, ale więzienia reżimu były mniej przyjemne. Było tak praktycznie wszędzie. Reżim Asada w Syrii truł swoich przeciwników chlorem, sarinem oraz gazem musztardowym. Wojna między sunnickim Irakiem i szyickim Iranem trwała 8 lat (1980-8) i pochłonęła ponad milion ofiar. A z daleka patrząc, to przecież konflikt między bratnimi muzułmanami. W Palestynie walki między Hamasem a Fatahem o przywództwo były ekstremalnie brutalne. Liczne były egzekucje zdrajców, prawdziwych lub wyimaginowanych. 

Jako strony konfliktu mamy szyitów i sunnitów, Arabów i Persów, Saudów, monarchie zatoki Perskiej, Hamas, Hezbollah, Huti w Jemenie, Bractwo Muzułmańskie, Państwo Islamskie i co tylko jeszcze. A wszystko w różnych odcieniach. Z boku działa jeszcze Turcja, promująca panturanizm – blok państw i ludów mówiących językami turkijskimi, jak Azerowie. Nie mają więc ludzie Zachodu powodów do nadmiernych wyrzutów sumienia, choć do tego kotła też swoje dolewali.

Islamofobia i antysemityzm

Przy mocnych emocjach gołe fakty stają się drugorzędne. Istotne jest, jak można je wykorzystać w budowaniu narracji i propagandy. I tak strona proarabska zarzuca stronie proizraelskiej islamofobię. Wpisuje się to w konflikt Zachodu z globalnym Południem. Na zachodnich uniwersytetach nośnym tematem jest dekolonizacja, wobec czego częste są demonstrację propalestyńskie. Studenci nie mają problemów w nawiązywaniu do Hamasu i w wykrzykiwaniu haseł „From the river to the sea, Palestine will be free”, co oznacza zepchnięcie Żydów z Palestyny, choćby do morza. To jednak znów nie takie proste – również żydowscy politycy głoszą, że „Między Jordanem a morzem Śródziemnym będzie tylko jedno państwo, mianowicie Izrael”. Wychodzi to na to samo, tyle że w drugą stronę. Niedawno powtórzył to Beniamin Netanyahu.

Strona proizraelska argumentuje, że pod tą dbałością o los Palestyńczyków ukrywa się stary antysemityzm. Obie strony oskarżają się o cenzurę. Uniwersytety są proarabskie, obrońca racji Izraela może się tam spotkać z przemocą fizyczną. Z kolei media mainstreamowe tradycyjnie wystrzegają się antysemityzmu. Prawda nie ma tu łatwego życia – zresztą w tym szumie dotrzeć do niej nie jest łatwo. Nie musi ona nawet leżeć pośrodku. Leży tam, gdzie leży, tylko gdzie?

Czy słusznie, czy nie, przemoc Izraela przesłoniła przemoc Hamasu. Im dalej od nazizmu, tym mniejsze wrażenie robi odwoływanie się do Holocaustu. Na krajach globalnego Południa nigdy ono nie robiło wrażenia. Przywołuje się inne ludobójstwa, jak Ormian przez Turków czy zbrodnie państw kolonialnych. W Stanach Zjednoczonych toczy się swoista walka o palmę pierwszeństwa między Holocaustem i niewolnictwem. Do tego Izrael, praktycznie bezwarunkowo popierany przez Amerykę, staje się wspólnym wrogiem. Kto nienawidzi Ameryki, ten nienawidzi Izrael i vice versa. Reputacja Izraela jest trwale zszargana. Cenę za nienawiść do Izraela mogą płacić Żydzi na całym świecie. Wyjście na ulicę w jarmułce lub nie daj Boże z pejsami w wielu miastach jest aktem odwagi. Pojawienie się izraelskiej piosenkarki na festiwalu Eurowizji (wiem, geograficznie Izrael nie leży w Europie) jest tematem politycznym. Ile punktów da jury, ile widzowie, czy będą zamieszki w sali koncertowej i mieście. Można zapytać, czy w wyniku brutalnej pacyfikacji Gazy bezpieczeństwo Żydów na świecie się zwiększyło czy zmniejszyło. 

A gdzie my w tym wszystkim?

Zaostrzający się konflikt bliskowschodni może wywołać falę uchodźców, spontaniczną lub sterowaną. Konflikt ten oddziałuje też z innymi konfliktami. Punkty zapalne (Bliski Wschód, Ukraina, Tajwan…) są powiązane, jako że angażują mocarstwa globalne, które zajęte w jednym miejscu nie mają siły na interweniowanie gdzie indziej. I tak w 1956 konflikt o kanał Sueski (29.10-7.11) odwrócił uwagę Zachodu i dał wolną rękę Związkowi Sowieckiemu w stłumieniu powstania węgierskiego (4-10.11). Każdy konflikt może się też rozlać. Nie każdy z uczestników zachowuje się racjonalnie. 

Dalszym problemem jest starcie Zachodu z islamem. To, że Izrael jest niewiarygodnie okrutny, nie znaczy, że mamy przenieść sympatie na Arabów, zwłaszcza pod ich aktualnym kierownictwem. I nie chodzi tu tylko o Palestynę. Problemem jest to, do czego właściwie dąży świat muzułmański. I nie chodzi tu o jednostki – dziś zjadłem (w Bernie, w Szwajcarii) dobry posiłek u Syryjczyka z Damaszku, próbowałem z nim zamienić parę zdań po arabsku. Strzygę się u lokalnego Kurda.

Ale występują pewne globalne tendencje, inspirowane przez wojowniczych imamów i wspierane przez nieubłaganą demografię. O niektórych miastach francuskich się mówi, że są przejęte przez Bractwo Muzułmańskie. Po każdym meczu z udziałem Francji, Algierii, Tunezji czy Maroka palone są samochody – niezależnie od wyniku. Demonstranci wykrzykują antyfrancuskie hasła. Jean-Luc Mélenchon i jego Francja Niepokorna otwarcie szukają głosów u muzułmanów, poświęcając bezpieczeństwo kraju dla partyjnych gierek. Stąd określani są jako islamolewactwo (islamogauchisme). Dla politycznie poprawnego mainstreamu jest to temat tabu. Jednak gdy zamkniemy oczy, problem nie zniknie. To duży i gorący temat, potraktujemy go wkrótce odrębnie.

Iran (post sriptum)

Jak napisałem na wstępie, obok konfliktu o Palestynę i Gazę zaostrzyła się rozgrywka między Iranem i Izraelem. Tu tylko kilka uwag na ten temat.

Problem dotyczy irańskich prac nad bronią jądrową i izraelskich prób siłowego zatrzymania tego programu. Izrael ma nadzieję, że będzie to proste, szybkie i bez konsekwencji – nigdy tak nie było. Sytuacja jest dynamiczna, w każdej chwili może dojść do niekontrolowanej eskalacji, z wojną światową włącznie. Wiem, wiele razy mówiono o zagrożeniu ze strony dyktatur, wskazując na kolejnych następców Hitlera. Przed laty w Iraku Saddam Husajn miał rozwijać broń jądrową, w końcu niczego szczególnego nie znaleziono.

To nie dowodzi, że tak będzie zawsze. Jeżeli Iran kuje na kilkadziesiąt metrów w głąb skały sztolnie, by wzbogacać tam uran i wydaje na to znaczną część budżetu, to raczej nie żartuje. Owszem, można poczekać i sprawdzić, ale co zrobić, jeżeli tak jest naprawdę? Iran deklaruje chęć wymazania Izraela z mapy, najlepiej z ludnością. To nas dotyczy o tyle, że co prawda największymi szatanami są Izrael i USA, ale ideologicznym wrogiem Iranu jest cały Zachód. Tworzy on obecnie Dar al-Harb (Obszar wojny), ale jeżeli święta wojna zakończy się zwycięstwem, to – inszallah (jak Bóg pozwoli) – dołączy do Dar al-Islam (Obszaru Islamu/Pokoju). Będziemy wszyscy żyli w zgodzie pod boskim prawem szariatu. Nie jestem pewien, czy tego chcemy.

Iran jest istotnym elementem osi Teheran-Moskwa-Pekin- Pjongjang. Rosja, Chiny i Korea Północna mają już broń atomową, nie byłoby dobrze, gdyby dołączył do nich Iran. Co robić? Autentyczne zagrożenie powoduje odrzucenie pustej retoryki. Charakterystyczne jest zdanie kanclerza Merza o działaniach Izraela: „Izrael wykonuje brudną robotę (Drecksarbeit) dla nas wszystkich. Mam najwyższy szacunek dla izraelskiej armii i izraelskiego przywództwa, że mieli odwagę, by to zrobić.” Również wiele krajów arabskich z zadowoleniem by przyjęło utemperowanie irańskich ambicji.

Ale obalanie reżimów jest ryzykowne. W samym Iranie na pewno wielu odczułoby ulgę, ale zwolennicy starego systemu nie dadzą łatwo za wygraną. Poza tym wypłynęłyby wszystkie konflikty wewnętrzne, obecnie przykryte twardą ręką ajatollahów.

W zasadzie możliwe są takie podstawowe scenariusze:

Jak będzie naprawdę, nikt nie wie. Ale musimy tu kończyć, bo sytuacja rozwija się szybciej niż da się ją opisać.

Literatura (mniej więcej) obiektywna
Gilles Kepel „Holocaustes”, 2024
Charles Enderlin „Le grand aveuglement”, 2009 / 2024
Robert Fisk „Night of Power”, 2024
Philippe Rekacewicz i Dominique Vidal „Palestine – Israël: une histoire visuelle”, 2024
Literatura (raczej) proizraelska
Amir Tibon „The Gates of Gaza”, 2024
Literatura (raczej) proarabska
Jean-Pierre Filiu „Histoire de Gaza”, 2010
Jacques Baud „Opération Déluge d’Al-Aqsa”, 2024
Rashid Khalidi „The Hundred Years’ War on Palestine”, 2020

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się