
Nosferatu – kinematograficzna uczta, ale nie dla każdego
Najnowsza filmowa adaptacja historii o słynnym wampirze imieniem Nosferatu to zdecydowanie jedno z najważniejszych wydarzeń kinowych tego roku. Produkcja w reżyserii Roberta Eggersa intryguje i zachwyca, ale może też odrzucić wielu widzów.
W przeciągu ostatnich lat, wielu fanów kina reaguje alergicznie na hasło “nowa adaptacja”. Gdy mowa o nowych wersjach uznanych, klasycznych wręcz filmów z minionych lat, coraz częściej myślimy o adaptacjach nieudanych które albo pomijają kluczowe motywy oryginału albo tak bardzo starają się być nowoczesne, że tracą jakąkolwiek tożsamość. Nosferatu jest jednak zupełnie innym rodzajem adaptacji…
Produkcje Roberta Eggersa odróżnia m.in. fakt, że zdecydował się on zaadaptować jeden z klasyków kina niemego. To odważna decyzja, wszak reżyserzy nieczęsto sięgają po inspiracje do tak odległych epizodów w historii kinematografii. Nosferatu: Symfonia grozy to niemiecki ekspresjonistyczny horror z 1922, uznawany za początek całego gatunku filmów grozy. Twórca pierwszego filmu o wampirze, F. W. Murnau, szokował widzów mroczną atmosferą, starannie budowanym napięciem, ale przede wszystkim zapisał się w historii, jak twórca pierwszego monstrum w historii kina. Blady, szczupły Nosferatu, przerażał swoją smukłą, zdeformowaną sylwetką, długimi pazurami, i długo pozostawał niedoścignionym przykładem tego, jak przerażać widza.
Jak więc prezentuje się nowy filmowy wampir, wydany na świat ponad 100 lat po premierzeSymfonii Grozy? Od pierwszych kadrów filmu aż do momentu pojawienia się napisów końcowych, opowieść Eggersa przenosi widza do innego, obcego świata XVIII-wiecznej Europy. I właśnie ta obcość jest jej ogromną zaletą. Reżyser stara się, by widz zagubił się w świecie Nosferatu. Osiąga ten cel na różne sposoby. Jednym z nich jest praca kamery, celowo przypominająca stare kino nieme. Szerokie kadry obejmujące ogrom przyrody, miast czy zamków przywołują na myśl klasyki europejskiego filmu i dają do zrozumienia, że nie mamy do czynienia z typowym kinem rozrywkowym. Imponować może również różnorodność scenerii. Przez gęsto zabudowane, niemieckie miasto, gdzie neogotyk spotyka początek rewolucji przemysłowej, szlacheckie dwory, pełne przepychu, kończąc na karpackich wioskach, klasztorach, i rozpadających się zamczyskach, Robert Eggers zabiera widza na imponującą w skali podróż po XVIII-wiecznej Europie.
Atmosferę obcości tworzą także specyficzne napisane dialogi i monologi bohaterów. Każdy z aktorów mówi dialektem stylizowanym na język epoki, co dodatkowo wzmacnia także swoista “teatralność” każdej wypowiadanej kwestii. Zwykle uważana za wadę, która obdziera produkcje z realizmu, w Nosferatu jest w mojej ocenie zaletaą która tym bardziej potęguje atmosferę obcości i groteski.
To samo można powiedzieć o każdym aspekcie tego filmu. Począwszy od efektów specjalnych, które w zdecydowanej większości osiągnięto za pomocą praktycznych metod, wierne odtworzenie folkloru i okultyzmu związanego z wampirami, po doskonałe role Wilemma Dafoe i Lilly Rose Deep, reżyser starał się, żeby Nosferatu był wolny od półśrodków i artystycznych kompromisów. Jest jednak jeden element filmu, który wyróżnia się na tle innych.
Mowa oczywiście o samym tytułowym bohaterze – mrożącym krew w żyłach wampirze! Z przyjemnością należy stwierdzić, że gra on pierwsze skrzypce, nie jest oddelegowany tylko do roli taniego straszaka. Nosferatu nie tylko wygląda, ale i brzmi przerażająco, a jego słowiański akcent, kontusz oraz wąs godne sarmackiego szlachcica to miłe zaskoczenie dla każdego widza, który identifykuje się z szeroko pojętym wschodem Europy. Wcielający się w rolę krwiopijcy Bill Skarsgård przeszedł samego siebie. Każde słowo, każdy gest jest zaplanowane, a postać Nosferatu – odrażającego wampira, pochłoniętego przez żądze i okrucieństwo – pamięta się jeszcze długo po seansie.
Czy w takim razie film Robert Eggeresa nie ma wad, i należy go uznać za arcydzieło, które po prostu trzeba zobaczyć? Nie. Ale nie wynika to z jakiś słabości tej produkcji. Jest to w mojej ocenie kunsztownie stworzone widowisko, ale zdecydowanie nie dla każdego widza. Nosferatu może się okazać męczącym seansem dla widza niezainteresowanego XVIII wiekiem, dawnym kinem grozy i okultyzmem, a jeżeli kogoś odrzuca krew i wszelkiego rodzaju horror ciała, to wręcz odradzałbym seans tego filmu.
Nie jest to bynajmniej znak, że film Nosferatu poniósł na którejś płaszczyźnie porażkę. To raczej przykład dzieła, które nie wstydzi się swojej tożsamości, i nigdy nie miało być skierowane do każdego widza, każdego gustu, i każdej wrażliwości. A takich filmów mogłoby być więcej.
Maciej Bzura