
Odblokowanie projektu Empire Wind pokazuje dylemat energetyki
Po wstrzymaniu projektu energetycznego administracja Donalda Trumpa pozwoliła wznowić prace nad Empire Wind 1 u wybrzeży Nowego Jorku.
Jest to ważna decyzja nie tylko z perspektywy lokalnej gospodarki, ale też sygnał w szerszym sporze o przyszłość amerykańskiej energetyki, w którym ścierają się interesy sektora paliw kopalnych, zwolenników czystej energii oraz logika partyjnej gry politycznej.
Empire Wind 1 to przedsięwzięcie norweskiej spółki Equinor, warte około 2,5 miliarda dolarów. W jego ramach ma powstać 54 turbin wiatrowych offshore, które dostarczą 810 megawatów energii, które stanowią wartość, która pozwoli zasilić pół miliona domów w Nowym Jorku. Dla stanu oznacza to nie tylko nowe miejsca pracy, ale też wzmocnienie lokalnych sieci energetycznych czystym, odnawialnym źródłem.
Decyzja o zawieszeniu projektu, wydana w kwietniu przez sekretarza spraw wewnętrznych Douga Burguma, była tłumaczona „brakiem wystarczającej analizy” przeprowadzonej przez administrację Bidena. W praktyce jednak wpisywała się w serię działań prezydenta Trumpa wymierzonych w sektor OZE obejmujących zamrożenie federalnych zezwoleń i finansowania dla farm wiatrowych oraz promowanie rozwoju gazociągów i infrastruktury dla paliw kopalnych.
Trump od lat konsekwentnie krytykuje farmy wiatrowe, przedstawiając je jako „brzydkie”, „hałaśliwe” i rzekomo „zabójcze dla ptaków”. Nie jest więc zaskoczeniem, że jego powrót do Białego Domu oznaczał krok wstecz dla projektów takich jak Empire Wind. Tym bardziej zaskakujący był zwrot akcji i szybkie cofnięcie decyzji o wstrzymaniu budowy, które ogłoszono zaledwie miesiąc później.
Poprzez presję polityczną i społeczną trochę zmienił swoje nastawienie. Gubernator Nowego Jorku Kathy Hochul otwarcie krytykowała blokadę, wskazując na utratę miejsc pracy i ryzyko wycofania się Equinora z projektu. Sam Equinor również groził porzuceniem inwestycji, co byłoby katastrofą wizerunkową i gospodarczą dla administracji Trumpa.
Potrzeba zachowania równowagi jest równie ważna. Choć Trump i jego doradcy mocno wspierają gaz i ropę, nie mogą całkowicie ignorować rosnącego znaczenia odnawialnych źródeł energii, zwłaszcza w stanach takich jak Nowy Jork i Kalifornia. Jak pokazuje przykład Kalifornii, która konsekwentnie inwestuje w energię słoneczną i offshore wind, czysta energia nie tylko obniża emisje, ale też zapewnia realną konkurencję kosztową wobec paliw kopalnych.
Empire Wind to nie tylko lokalna inwestycja, ale część większego trendu, w którym Ameryka, Europa i Chiny rywalizują o pozycję lidera w energetyce przyszłości. W UE projekty takie jak Dogger Bank w Wielkiej Brytanii czy Baltic Power w Polsce wpisują się w ambitne cele neutralności klimatycznej. Chińskie firmy budują najszybciej rosnącą flotę turbin offshore na świecie.
Dla USA utrzymanie pozycji globalnego lidera oznacza konieczność pogodzenia interesów różnych sektorów. Administracja Trumpa może nie być entuzjastycznie nastawiona do zielonej energii, ale pragmatyzm gospodarczy często wygrywa z ideologią jak pokazała decyzja o wznowieniu Empire Wind.
Spór o Empire Wind odsłania głęboki dylemat amerykańskiej energetyki: jak pogodzić krótkoterminowe interesy przemysłu paliwowego z długofalową koniecznością transformacji energetycznej. Choć wciąż nie brak oporu wobec turbin wiatrowych, zarówno z powodów estetycznych, jak i politycznych to rzeczywistość ekonomiczna jest coraz trudniejsza do zignorowania.
Z jednej strony mamy rosnącą efektywność kosztową OZE, z drugiej zmienne ceny gazu i ropy, geopolityczne ryzyka i potrzeby modernizacji sieci energetycznych. Projekt Empire Wind pokazuje, że nie można dziś mówić o przyszłości gospodarki bez myślenia o energii odnawialnej i że nawet administracje nieprzychylne OZE mogą być zmuszone do strategicznych ustępstw.
Empire Wind wraca na kurs, ale polityczna pogoda wokół projektów wiatrowych w USA wciąż pozostaje zmienna. Dla inwestorów i społeczności lokalnych to przypomnienie, że zielona transformacja wymaga nie tylko technologii i kapitału, ale też odporności na kaprysy polityki.
Szymon Ślubowski
