Pierścienie władzy

„Pierścienie władzy” – ideologiczny spór nad przeciętnym filmem

Polityczne przepychanki nie pozwalają na wyważoną, wartościową dyskusję o tym, czy, jak i po co adaptować znane dzieła kultury.

Drugi sezon serialowej adaptacji kultowego świata fantasy autorstwa J.R.R Tolkiena ponownie wywołał kontrowersję wśród fanów gatunku. Przedstawiciele lewej i prawej strony politycznego spektrum rzucili się sobie do gardeł, w internecie dyskutując nad tym, czy Pierścienie Władzy to nowatorska i udana wizja tolkienowskiego Śródziemia, czy może raczej obrazobórczy przykład poprawności politycznej, niszczącej klasyczne dzieło literackie. W tym amoku mało kto zauważył, że polityczne przepychanki nie pozwalają na wyważoną, wartościową dyskusję o tym, czy, jak i po co adoptować znane dzieła kultury.

Pierścienie władzy to zamach na Tolkiena?

Kobiety orkowie, Elf o czarnym kolorze skóry, wiodąca postać silnej kobiety, walczącej często nie tylko ze złem, ale także z lekceważącymi ją elitami – to tylko niektóre z wielu kości niezgody, rzuconych przez produkowany przez Amazon serial Pierścienie Władzy. Kontrowersje sięgały zenitu jeszcze zanim pierwszy odcinek w ogóle trafił do odbiorców. Zwiastun serialu ujawnił bowiem wizję twórców, która, jak się okazało, nie pokrywała się z wyobrażeniami wiernych fanów Tolkiena. 

Pomysł, by do świata fantasy, stworzonego przez konserwatywnego, anglosaskiego pisarza zastosować standardy nowoczesnej inkluzywności, dającej większe role i głos osobom o innym kolorze skóry, nie spodobał się rzeszy internetowych krytyków. Kolejne zapowiedzi Pierścieni Wojny były wyśmiewane i krytykowane, a ideologiczna wojna wokół tego co można i nie można adaptować eskalowała. Jak grzyby po deszczu wyrastali samozwańczy „Tolkieniści”, którzy przekonywali, że elfy o innym kolorze skóry niż biały to grzech ciężki, godzący niemal w filary twórczości słynnego Anglika. 

Z podobną krytyką spotkał się motyw matki-ork, która chroniła swoje dziecko, przedstawiając dobro, które tradycyjnie nie było kojarzone ze złą rasą. Internauci zaznaczali, że w filmowej trylogii „Władca Pierścieni” orkowie byli jednoznacznie nikczemni, a zabijanie ich setkami nie budziło dylematów moralnych. Głosy nielicznych, którzy przypominali wątpliwości Tolkiena, który z racji swojej żarliwej wiary żałował wizji istot zupełnie złych, zaginęły w gąszczu twitterowych debat. 

Druga strona politycznej barykady nie pozostawała dłużna krytykom. Osoby o progresywnych, lewicowych poglądach broniły serialu, zapewniając, że na pewno będzie on wyśmienity, rewolucyjny, a każdy krytyk jest niewartym uwagi, rasistowskim prowokatorem.

A potem serial trafił na ekrany… i najzwyczajniej w świecie okazał się przeciętny. A raczej tak oceniali go ci z widzów i profesjonalnych recenzentów, którzy nie stanęli po żadnej ze strony ideologicznej dyskusji. Pierścienie Władzy to bowiem bardzo „bezpieczna” produkcja, z oczywistą linią fabularną, momentami suchą grą aktorską, brakiem głębszej charakteryzacji postaci, broniąca się głównie warstwą wizualną, mimo że i tak jest raczej przerostem formy nad treścią, triumfem milionów dolarów wydanych na efekty specjalne. 

To nie przeszkodziło jednak internetowym ideologom w dalszej bitwie nad tolkienowską adaptacją. Prawicowy twitter jeszcze długo potem szydził z czarnoskórych elfów i krasnoludów, a lewa strona barykady słała nieco wymuszone komplementy aktorom i reżyserom. 

Co tracimy przez takie dyskusje

Warto więc może zastanowić się nad tym, co to oznacza dla szerszej popkultury. W końcu Pierścienie Władzy bynajmniej nie są jedyną produkcją, nad którą toczone są takie spory. Nowa trylogia Gwiezdnych wojen z lat 2015-2019 również wywołała podobne dyskusje, gdy fani dowiedzieli się, że jedną z głównych postaci miał grać czarnoskóry aktor. Przykłady można mnożyć. Netflixowy Wiedźmin, najnowsza odsłona kultowej serii Predator czy ekranizacja książki Georga R.R Martina Ród Smoka – każda z tych produkcji stała się polem bitwy dla prawicy i lewicy.

Co przez to tracimy? Przede wszystkim cywilizowany, zrównoważony dyskurs na temat dzieł kultury i ich adaptacji. Sam fakt zmiany tekstu źródłowego nie powinien przecież prowadzić do internetowego linczu. Słynna już w tym momencie filmowa trylogia Władcy Pierścieni wprowadziła wiele zmian do struktury tekstu Tolkiena, i były to zmiany znacznie bardziej wpływające na kształt historii niż ciemniejsza skóra jednego z bohaterów. Ówcześni „tolkieniści” krytykowali tę produkcję, wieszcząc jej pewną klęskę. Ale szersza publiczność obejrzała trylogię bez wcześniej przyjętego poglądu na jej temat, więc filmy Petera Jacksona przeszły do historii. 

Pozostaje zadać pytanie, czy to znowu może tak wyglądać? Nie będzie to łatwe. Dyskurs polityczny objął już tyle dziedzin życia, że popkultura jeszcze długo będzie toczona ideologiczną chorobą. Sytuacje możemy zmienić my – odbiorcy. Akceptujmy prawo autorów do zmian tekstu źródłowego, nie traktujmy ich jak niezbywalne, religijne przykazania. Krytykujmy, gdy ktoś faktycznie pozbawi adaptacje serca, zastępując je przymusową inkluzywnościa i progresywizmem. Ale oglądajmy i czytajmy z otwartą głową, pozbawioną wcześniej przyjętych sloganów. I kultura na tym skorzysta i my.

Maciej Bzura

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.10.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się