
Z czym mają się integrować imigranci w Europie, jeśli my nie cenimy tego, co powinno być dla nas wartością
Mamy dramatyczny kryzys demograficzny, a obecny współczynnik dzietności jest charakterystyczny dla społeczeństwa ateistycznego, mimo iż zdecydowana większość Polek to kobiety ochrzczone – mówi ks. prof. Piotr MAZURKIEWICZ
Irena ŚWIERDZEWSKA: Coraz częściej słyszymy, że kończy się cywilizacja europejska. Jak Ksiądz Profesor to widzi?
Ks. prof. Piotr MAZURKIEWICZ: O dekadencji, czyli o upadku cywilizacji europejskiej mówimy przynajmniej od 150 lat. Mamy np. analizy stanu niemieckiej kultury dokonane przez Heinricha Heinego czy szeroko komentowaną książkę Oswalda Spenglera „Zmierzch Zachodu”. Autorzy tych analiz umarli, a Europa wciąż trwa. Nie wolno jednak zapominać, że w międzyczasie na Starym Kontynencie byliśmy świadkami wielu dramatycznych wydarzeń: dwóch potężnych wojen, rewolucji październikowej, dwóch ideologii totalitarnych – nazizmu i komunizmu. W kulturze europejskiej jest zdolność do wywoływania katastrof, ale i do odradzania się. Mówienie o zmierzchu cywilizacji europejskiej trzeba postrzegać raczej jako ostrzeżenie, że jesteśmy na kolizyjnej ścieżce z wielką górą lodową. Nie oznacza to, że kataklizm jest nieuchronny. W Starym Testamencie prorocy w podobny sposób ostrzegali Izraela. Pragnęli jego ocalenia poprzez powrót na właściwą ścieżkę, co nazywamy nawróceniem. Pomyślność Izraela wiązali z jego powrotem do wierności Bogu.
– Czy Europa będzie w stanie przetrwać, jeśli tak zdecydowanie odrzuca dziś chrześcijaństwo, które ją ukształtowało?
– Moim zdaniem nie można odrębnie rozważać kondycji Europy i kondycji Kościoła w Europie. Gdybyśmy mieli pełne kościoły, seminaria i klasztory, nie rozmawialibyśmy ani o kryzysie Kościoła w Europie, ani o kryzysie Europy. Łatwo to zobrazować, odwołując się do współczynnika dzietności w Polsce. Mamy dramatyczny kryzys demograficzny, a obecny współczynnik dzietności jest charakterystyczny dla społeczeństwa ateistycznego, mimo iż zdecydowana większość Polek to kobiety ochrzczone.
Jedną z przyczyn kryzysu Kościoła jest prowadzona od dwóch stuleci polityka dechrystianizacji Starego Kontynentu. W dokumentach programowych natrafiamy na różne proponowane narzędzia, począwszy do brutalnej przemocy, poprzez szyderstwa sugerowane przez markiza de Sade’a, konsumpcjonizm czy rewolucję seksualną. U Johna Locke’a mamy postulat usuwania religii z życia publicznego w imię specyficznie pojmowanej tolerancji. Przez długi czas polityki te nie były skuteczne. Proces sekularyzacji zaczyna przyspieszać dopiero w okolicach Soboru Watykańskiego II, który próbował znaleźć lekarstwo na postępującą chorobę.
Chodzi jednak o to, co dzieje się z ludźmi wierzącymi, z których część dokonuje faktycznej apostazji, a inni żyją na co dzień tak, jakby byli niewierzący. W adhortacji Evangelii gaudium papież Franciszek stwierdza, że dzisiaj europejskiej kultury nie tworzą chrześcijanie, natomiast łatwo ulegają oni wzorcom chorej kultury tworzonej przez niechrześcijan. Ewangelia o kuszeniu Chrystusa mówi, że szatan roztacza przed człowiekiem uwodzący obraz królestwa tego świata, mówiąc: „Tobie dam to wszystko”. Problem polega na tym, że wzorce tego świata nam się naprawdę podobają i ostatecznie chcemy żyć tak, jak inni ludzie. Ów neopogański świat nie jest po prostu barbarzyński. Jest to neopogaństwo postchrześcijańskie, a więc zawierające w sobie wiele odniesień do ewangelicznych wartości, ale „wyrwanych” z ewangelicznego kontekstu. „Zbawienie”, którego człowiek oczekuje, jest „zbawieniem doczesnym”, jak w konkluzjach bajek z dzieciństwa: „Żyli długo i szczęśliwie i niczego im nie brakowało”. To nie oznacza, że neopoganie są z zasady moralnie źli, ale że ich światopogląd jest zupełnie inny od chrześcijańskiego – jest postchrześcijański.
– To znaczy jaki?
– W deklaracjach nieustannie padają takie słowa, jak: wolność, prawa człowieka, prawa kobiet. Ludzie współcześni nie ceniliby tych wartości, gdyby nie wychowali się w kulturze chrześcijańskiej. Gilbert Keight Chesterton wprowadził dość nośne wyrażenie, że żyjemy w cywilizacji „szalonych cnót”. Terminy chrześcijańskiego pochodzenia wyzwoliły się z chrześcijańskiej ramy interpretacyjnej, przez co często niosą treść przeciwną do tej, jaką nadawano im w ciągu wieków. Stąd np. „pomaganie” w przeprowadzaniu aborcji, tranzycji małoletnich czy przerzucaniu nielegalnych imigrantów.
– Czy jest to winą Kościoła, braku wierności chrześcijan?
– Do kogo należy zgłaszać pretensje o to, że w wielu krajach Europy świątynie stoją puste? Jedne procesy zachodzą spontanicznie, inne są efektem zaplanowanych działań. Przerzucenie odpowiedzialności na zewnętrznych aktorów owocowałoby poczuciem bezsilności i postawą bierności. Na Sądzie Ostatecznym moglibyśmy wówczas usłyszeć: „Ręce masz czyste, ale puste”. Nasze polskie doświadczenie mówi, że takie postaci jak kard. Stefan Wyszyński, Jan Paweł II czy ks. Jerzy Popiełuszko inspirowały wielu ludzi w Polsce, nie tylko katolików, do autentycznego nawrócenia. Ci zmieniali swoje życie, odnajdywali drogę do Chrystusa, żeby rzeczywiście żyć wiarą; zmieniał się przy tym także bieg historii. Jak zauważa Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus, to, co wydawało się nieprawdopodobne – upadek komunizmu i odrodzenie Europy Środkowej – dokonało się za sprawą ludzi, którzy w każdych okolicznościach potrafili znaleźć skuteczny sposób świadczenia o prawdzie. Inaczej mówiąc: święci zmieniają świat.
– Czy przy neokomunizmie niszczącym człowieka mocniej niż komunizm, barbaryzacji z aborcją i eutanazją, odchodzeniu od klasycznego rozumienia natury człowieka – będzie ku temu potencjał?
– Uwierzyliśmy, że wraz z końcem komunizmu nastąpił kres pewnego niebezpiecznego etapu historii. Kiedy udało się obalić system komunistyczny, wielkie wyzwania nagle zniknęły. W związku z tym każdy może się zająć swoim własnym, prywatnym szczęściem.
Václav Havel w eseju „O sile bezsilnych” zauważa, że praski rzeźnik, który wystawił w witrynie komunistyczne hasło: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” – nie musiał być komunistą. Prawdopodobnie jedynie udawał, że wierzy w ten ustrój, aby dano mu spokój, przestano interesować się jego prywatnym życiem i pozwolono mu spokojnie prowadzić sklep. Ludzie powszechnie udają, że wierzą w kłamstwo, ale – zauważa Havel – jeśli pewnego dnia odważą się publicznie mówić prawdę, stary system rozsypie się jak domek z kart.
Dziś ubolewamy, że znacząca część młodych ludzi traktuje niechrześcijańską kulturę i obyczajowość jako coś normalnego. Także tych ochrzczonych coraz trudniej przekonać, że z postulatem legalizacji aborcji, związków jednopłciowych czy in vitro coś jest głęboko nie w porządku. Mówimy o czystości przedmałżeńskiej, a oni porozumiewawczo mrugają do siebie okiem, bo przecież wiedzą swoje. Kiedyś marksizm był synonimem postępu, dzisiaj jest nim eugenika i ideologia gender. Dla znaczącej liczby katolików Kościół, który mówi inaczej, jest zacofany. Takie przekonanie ukształtowały w ludziach media za sprawą lewicowej cenzury.
– Z czym więc wiązać nadzieję na odrodzenie, na zmianę?
– Jan Paweł II mówił, że katolicy są odpowiedzialni za „stan” nadziei w Europie. W adhortacji Ecclesia in Europa pisze, że nie ma innego źródła nadziei, jak tylko osoba Jezusa Chrystusa. Aby wyjść z obecnego kryzysu, musimy także jako cywilizacja powrócić do Chrystusa. Potrzebne jest pełne nawrócenie indywidualnego człowieka. Postawy nielicznych świętych inspirują rzesze ludzi ku dobremu. „A choćbyś był jak kamień polny,/ Lawina bieg od tego zmienia,/ Po jakich toczy się kamieniach” – pisał Czesław Miłosz.
Pozostaje pytanie o jakość zmian. Nie chodzi o optymizm, patrzenie przez różowe okulary, nadzieję na rozwój gospodarczy czy nawet na wyjście z kryzysu demograficznego. Pesymiści zawsze przegrywają, ale i optymiści ostatecznie zawsze przegrywają. Naszą nadzieją jest Jezus Chrystus. Jeśli potrafimy ludzi przekonać, że Jezus Chrystus jest nadzieją Europy, to wszystkie inne sprawy ludzkiego życia znajdą się na właściwym miejscu. W przeciwnym razie każda z nich z osobna może zdominować życie człowieka, ale nawet jej szczęśliwe rozwiązanie nie przyniesie człowiekowi nadziei i nie zaspokoi najgłębszych pragnień jego serca.
– Czy szanse na zmiany nie maleją, kiedy coraz mniej jest zawieranych małżeństw, rodzących się dzieci, a imigranci nie europeizują się?
Za masowe migracje odpowiedzialność ponoszą politycy. Mówiąc o imigrantach w Europie, zapytajmy, z czym mają się integrować, jeśli my nie cenimy tego, co powinno być dla nas wartością.
Wrażenie, że żyjemy w najgorszych możliwych czasach, uważam za nieprawdziwe. Żyjemy w „naszych czasach” – to oznacza, że mamy znaleźć właściwy sposób odpowiedzi na nurtujące nas dzisiaj pytania. Jeśli z góry założymy, że to nas przerasta i nie warto szukać, to oczywiste jest, że poniesiemy porażkę. W socjologii mechanizm ten nazywa się samospełniającym się proroctwem. Jeśli uwierzymy, że coś musi zakończyć się klęską, to zaczniemy tak działać, żeby do klęski doprowadzić. Stąd potrzebna jest chrześcijańska nadzieja. Nie chodzi tutaj o „ilość”, ale o „jakość” naszej nadziei. Klerykom, którzy mnie o to pytają, mówię: „Ich było na początku dwunastu, w tej sali jest was znacznie więcej”.
Rozmawiała Irena Świerdzewska

Tekst pierwotnie ukazał się w 1007 numerze tygodnika „Idziemy” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

Ks. prof. Piotr MAZURKIEWICZ
Profesor nauk społecznych, nauczyciel akademicki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, sekretarz generalny Komisji Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej COMECE w latach 2008–2012.