Serial „Szōgun”. Wizualne arcydzieło bez politycznej poprawności
„Szōgun” to wizualne arcydzieło, które ucieszy oko każdego estety. To również wciągająca opowieść, która ma coś do przekazania i nie szuka taniej sensacji spod znaku poprawności politycznej.
„Szōgun”
„Szōgun” to serial produkcji FX Networks będący oryginalną adaptacją powieści Jamesa Calavella o tym samym tytule (1975 r.). Składa się z 10 odcinków wyreżyserowanych przez kilku twórców: Jonathana van Tullekena (odcinki 1 i 2), Charlotte Brändström (odcinek 3), Fredericka E.O. Toye (odcinki 4, 5, 9 i 10), Hiromi Kamatę (odcinek 6), Takeshiego Fukunagę (odcinek 7) oraz Emmanuela Osei-Kuffoura (odcinek 8). Głównymi autorami scenariusza są Rachel Kondo oraz Justin Marks. Tuż po premierze na platformie Disney+ serial zyskał wielomilionową widownię i stał się światowym hitem. Jego znakomity odbiór spotkał się z odpowiedzią twórców, którzy zapowiedzieli już kolejny sezon. Ponieważ książkowy „Szōgun” nie doczekał się kontynuacji, dalsza część serialu będzie bazować głównie na pomysłach scenarzystów.
Fabuła „Szōguna” jest inspirowana wydarzeniami historycznymi z początków XVII w., które doprowadziły Ieyasu Tokugawę do przejęcia rzeczywistej władzy nad Japonią i założenia ostatniej w dziejach państwa dynastii siogunów (okres Edo). Akcja rozpoczyna się w przeddzień wybuchu wojny domowej o panowanie nad krajem, a kończy w momencie bitwy pod Sekigaharą (październik 1600 r.), która przesądziła o dalszych losach Japonii, otwierając rodowi Tokugawa drogę do objęcia faktycznej władzy.
Zarówno książkowy, jak i serialowy „Szōgun” czerpią z historii całymi garściami, ale nie próbują jej wiernie naśladować. Poszczególne wydarzenia historyczne to punkty orientacyjne na fabularnej mapie wymyślonej i opracowanej przez twórców. Z tego powodu imiona poszczególnych postaci, nazwy niektórych rodów czy chronologia i bieg wydarzeń nie zawsze odpowiadają temu, co faktycznie zdarzyło się w przeszłości. Rolę sceny pełni Japonia z przełomu XVI i XVII w. Autorzy starają się możliwie najlepiej odwzorować ówczesną kulturę, obyczaje, modę, architekturę i sytuację polityczną państwa. Tak skonstruowaną formę wypełniają następnie treścią według własnego pomysłu.
Zarys fabuły serialu
Jednym z głównych bohaterów serialu jest John Blackthorne (w tej roli Cosmo Jarvis) – angielski żeglarz, który wraz z załogą dociera do Japonii jako pierwszy Europejczyk pochodzący spoza dwóch czołowych imperiów kolonialnych tamtych czasów: Hiszpanii i Portugalii. W przeciwieństwie do Hiszpanów i Portugalczyków Blackthorne jest protestantem, nie katolikiem. Wierzy, że los przeznaczył mu większe rzeczy, niż żywot prostego żeglarza. Stawia sobie za cel przełamanie monopolu katolików na handel z Japończykami i chrystianizację tych ziem. Chce w ten sposób przezwyciężyć swoją dotychczasową niemoc, zerwać z życiem biednego i anonimowego pilota statku, zyskać sławę i zaszczyty, a także udowodnić samemu sobie, że jest wart zapisania się w pamięci potomnych.
Przybywszy do wybrzeży Japonii Blackthorne trafia na ziemie jednego z wasali Yoshii Toranagi (w tej roli Hiroyuki Sanada) – potężnego lorda feudalnego, który wchodzi w skład rady regencyjnej sprawującej faktyczną władzę nad państwem w imieniu małoletniego syna niedawno zmarłego władcy. Choć można odnieść wrażenie, że Toranaga jest postacią drugoplanową, to właśnie on jest tytułowym siogunem, odpowiednikiem historycznego Ieyasu Tokugawy. Widz poznaje go jako pretendenta do objęcia władzy i restauracji siogunatu. Jego rosnących wpływów obawiają się pozostali regenci, którym przewodzi Ishido Kazunari (w tej roli Takehiro Hira). Rywalizacja między obozami politycznymi Toranagi oraz Ishidy stanowi jedną z głównych osi fabularnych serialu.
Z czasem losy Blackthorne’a i Toranagi splatają się, a łączniczką między nimi jest japońska szlachcianka o imieniu Mariko (w tej roli Anna Sawai). Ponieważ w przeszłości przyjęła chrześcijaństwo z rąk duchownych portugalskich, zna ich język, podobnie jak Blackthorne, który nauczył się go na morzu od innych żeglarzy. Dzięki temu Mariko może pełnić rolę tłumaczki. Jej historia – obok perypetii Toranagi i Blackthorne’a – stanowi trzecie najważniejsze koło zamachowe serialowej narracji.
Wizualne arcydzieło, które broni się samo
W erze platform streamingowych widz zyskuje dostęp do niepoliczalnej ilości filmów i seriali w zamian za stosunkowo niewielką opłatę miesięczną lub roczną. Mimo olbrzymiego natłoku treści trudno jest znaleźć produkcję stworzoną z równie dużym smakiem co „Szōgun”. Serial jest zrealizowany z rzadko spotykaną subtelnością i elegancją. Poszczególne sceny przypominają obrazy, na które patrzy się z przyjemnością. Zgadza się tam wszystko: gra świateł, tonacja kolorów, kompozycja scenografii, zapierające dech w piersiach krajobrazy, misternie wykonane i imponująco adekwatne pod kątem historycznym kostiumy. Obraz współgra z dźwiękiem i muzyką. Całość daje efekt kojący, pozwala widzowi na moment się zatrzymać i wziąć oddech – przebywać z bohaterami opowieści w miejscach, w których mózg może odpocząć.
W serialu nie brak brutalnych scen, ale nawet gdy spadają głowy, całość jest zrealizowana z wyczuciem – bez przesadnego naturalizmu i epatowania przemocą. Walka, ból, cierpienie i śmierć są częścią tej historii, nierzadko widzimy je na ekranie, jednak celem twórców nie jest szokowanie widza, ale przedstawienie biegu wydarzeń.
Również gra aktorska nie odstaje poziomem od pozostałych elementów serialu. Poszczególne postaci są wyraziste, różne od siebie, a zarazem naturalne i bardzo przekonujące. Na czoło wybija się Hiroyuki Sanada, odtwórca roli Toranagi, który wykreował postać tak charyzmatyczną, że nie tylko bohaterowie serialu, ale także widzowie mogą darzyć ją szacunkiem i podziwem.
„Szōgun” jest ponadto dowodem, że dobrze zrealizowane dzieło sztuki obroni się samo – bez uciekania się do kontrowersji i szukania taniej sensacji. W serialu nie widać przejawów politycznej poprawności, którą tak łatwo dziś zmonetyzować. Historia toczy się w określonych realiach historycznych, wobec czego to właśnie je widzimy na ekranie. Nowożytna Japonia jest środowiskiem hermetycznym, monoetnicznym, silnie zhierarchizowanym i patriarchalnym. Nie imają się jej współczesne kategorie postrzegania kwestii rasowych, praw kobiet czy mniejszości seksualnych. Podobne wątki nie są związane z tematem tej konkretnej opowieści, dlatego oko kamery ich nie zauważa. Pozornie to nic nadzwyczajnego – tak przecież powinno to wyglądać. Doceniam jednak oparcie się pokusie zdobycia rozgłosu poprzez wywołanie sztucznego wzburzenia wśród widzów. Taka postawa we współczesnym kinie nie jest normą.
Opowieść o władzy, wolności i naturze człowieka
„Szōguna” warto byłoby obejrzeć dla samych walorów estetycznych, nawet gdyby fabuła serialu była prosta i odtwórcza. W tym przypadku jednak treść nie odstaje od formy. „Szōgun” to w pierwszej kolejności ciekawa i angażująca historia, za którą chce się podążać. Poza możliwością przeżycia wciągającej przygody oferuje jednak coś więcej. Kreśli portret psychologiczny człowieka o profilu męża stanu, który ma na wyciągnięcie ręki nieograniczoną władzę. Co wolno mu poświęcić? Na co musi być gotowy? Czy da się skutecznie balansować na granicy między chęcią realizacji interesu państwa, a pragnieniem spełnienia własnych aspiracji? Jakim trzeba być człowiekiem, by sięgnąć po władzę? To niektóre pytania, które serial stawia za pośrednictwem czynów Yoshii Toranagi.
„Szōgun” składania również do refleksji nad istotą wolności. Twórcy umiejętnie zestawili z sobą kulturę europejską oraz japońską doby nowożytnej. Z jednej strony serialowi Japończycy górują nad przybyszami z Europy ogładą, kulturą osobistą, higieną, wiedzą medyczną czy poszanowaniem zasad. Z drugiej jednak nie rozumieją pojęcia wolności jednostki i prawa człowieka do samostanowienia. Ludzkie życie waży dla nich wyjątkowo mało, a osoby znajdujące się niżej w hierarchii społecznej, przypominają nie tyle poddanych, co żywy inwentarz swoich panów. W surowych i brutalnych realiach sportretowanej Japonii człowiek rodzi się i umiera, by spełnić określony cel, jednak nie on sam decyduje o kierunku swoich działań. Bezwzględne posłuszeństwo, honor i tradycja to wartości nadrzędne. Postać Blackthorne’a symbolizuje bunt i niezgodę na taki stan rzeczy, a jednocześnie niezdolność Europejczyka do zrozumienia japońskiego kodeksu moralnego. On sam zdaje się być niewolnikiem losu, jednak za wszelką cenę stara się go przezwyciężyć – nawet kosztem zdrady i złamania danego słowa. Na przeciwnym biegunie stoi jego tłumaczka, Mariko, która konsekwentnie realizuje to, co uważa za swoją powinność, choć nie wynika to z jej osobistych pragnień, a nawet bywa z nimi sprzeczne. Które z nich ma rację? Serial nie daje jednoznacznej odpowiedzi.
Jedną ze scen, które zostaną ze mną na długo, jest moment, w którym Blackthorne po raz pierwszy doświadcza trzęsienia ziemi. W Europie nigdy wcześniej się z tym nie spotkał, dla Japończyków natomiast to chleb powszedni. Doświadczenie Anglika przybliża widza do zrozumienia jednego ze źródeł różnic między kulturą europejską i japońską. Trudno oczekiwać od ludzi, którym natura regularnie burzy domy i odbiera bliskich, by uważali się za zdolnych do walki z losem. Nie są przywiązani do ludzkiego życia tak samo, jak Europejczycy, bo zdają sobie sprawę, że śmierć może nadejść w każdej chwili, a oni nie mogą zrobić nic, by się przed nią uchronić. Godzą się na bezwzględne podporządkowanie silniejszym, ponieważ do podobnej uległości wobec własnych wyroków przyzwyczaiła ich potęga natury.
Co ciekawe, zarówno Japończyków, jak i Europejczyków łączy wzajemna niechęć i poczucie wyższości. Jedni dla drugich są ludźmi gorszej kategorii, ponieważ są inni – obcy. Tego nie zdołały w ludziach zmienić nawet różne normy kulturowe i cywilizacyjne.
„Szōgun” jest więc w mojej ocenie rzadkim przykładem serialu, który dba o poczucie estetyki widza, a jednocześnie ma mu coś do przekazania. Zdecydowanie warto poświęcić kilka godzin na obejrzenie tej produkcji.
Patryk Palka