Ideologia w szkole. Dlaczego rodzice protestują?
Wyciągnijmy wnioski z doświadczeń Zachodu, gdzie rodzice dali sobie wmówić, że dzieci w szkole to własność państwa.
Podstawa programowa przedmiotu zawiera wiele wartościowych treści, jak rozpoznawanie emocji, aktywność fizyczna czy profilaktyka uzależnień. Sęk w tym, że już teraz przekazywane są one na lekcjach przyrody, biologii, chemii, wychowania fizycznego, edukacji dla bezpieczeństwa i wychowania do życia w rodzinie (WDŻ). Nowością są treści związane z edukacją seksualną.
Obowiązkowy od września 2025 r. przedmiot edukacja zdrowotna to element reformy szkolnej zakrojonej szerzej, niż nam się wydaje.
Czysta przyjemność
W klasach 4–6 uczniowie dowiedzą się, że zachowania autoseksualne należą do „normy medycznej”. W klasach 7–8 omówią „rozwój orientacji psychoseksulnej” w kierunkach: heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, aseksualna; zapoznają się z pojęciami cis- i transpłciowości oraz poznają różne metody antykoncepcji.
– Z seksualności, pojmowanej dotąd w kontekście rodziny, robi się wartość zdrowotną – mówi prezes Stowarzyszenia Pedagogów NATAN Zbigniew Barciński. – Przy czym najważniejsze jej kwestie, jak choroby weneryczne, uboczne skutki antykoncepcji czy stosowania blokerów dojrzewania, konsekwencje różnych stylów życia seksualnego przesunięto do działów fakultatywnych.
Jak podkreśla pedagog, kluczowym kryterium aktywności seksualnej ma być przyjemność. Małżeństwo i rodzina w podstawie programowej do nowego przedmiotu jawią się jako opresja i blokada. Ideały wychowawcze, na których się opiera, odbiegają od tych, którym podporządkowane jest WDŻ.
– W dotychczasowym przekazie wzorcem relacji jest rodzina oparta na stabilnym małżeństwie – mówi Zbigniew Barciński. – W podstawie do edukacji zdrowotnej małżeństwo pojawia się tylko w kontekście prawnym i na marginesie; w centrum zainteresowania są związki nieformalne, także homoseksualne.
O ile w WDŻ współżycie wpisane jest w kontekst miłości między kobietą i mężczyzną, o tyle w edukacji zdrowotnej akcent położony jest na świadomą zgodę obu stron. Różnice widać także w podejściu do płodności. – Dziś uczeń uczy się akceptować płodność i ją rozpoznawać, a dziecko ukazywane jest mu jako wartość – mówi Zbigniew Barciński. – W przyszłym roku pozna przede wszystkim metody antykoncepcji, szeroko dyskutowany będzie także temat aborcji. W edukacji zdrowotnej nie znajdziemy zachęty do panowania nad popędami i do samowychowania, jak to ma miejsce na WDŻ.
Uczniowie nie będą się już zastanawiać nad rozumieniem męskości i kobiecości. Zamiast sugestii o ich akceptowaniu u siebie dostaną informację, że płeć nie jest uwarunkowana biologicznie, ale zależy od chwilowego odczucia.
Dzieci – czyja własność?
Takie przedstawienie płciowości, sprowadzające drugą osobę do obiektu pożądania, epatujące dewiacjami – od zaburzeń popędu po fałszywe ujęcie istoty płci – jest dla dziecka urazowe – mówi tygodnikowi „Idziemy” psychiatra dr Ewa Piesiewicz-Grzonkowska. – Może wywoływać lęk i odrazę, a w przyszłości ucieczkę od aktywności seksualnej lub podatność na ideologię, przez którą młody człowiek nie wie, kim jest i jak ma żyć.
Lekarka podkreśla, że koncentracja na jednej sferze życia człowieka prowadzi do jego karykatury. – Technicyzacja sfery związanej z miłością i dzietnością niszczy zdolności przeżywania wyższych uczuć – mówi. – Takie podejście, nakierowane na hedonizm, nie zachęca także do trwałego małżeństwa.
I kwestia najważniejsza: w przeciwieństwie do WDŻ lekcje te będą obowiązkowe. Budzi to sprzeciw Magdaleny Czarnik, prezes Stowarzyszenia Rodzice Chronią Dzieci. – To nie my mamy obowiązek posyłania dzieci na edukację seksualną; to dyrektor szkoły ma obowiązek uzyskać na to naszą zgodę – mówi. – Wyciągnijmy wnioski z doświadczeń Zachodu, gdzie rodzice, omamieni hasłami swobód seksualnych, dali sobie wmówić, że dzieci w szkole to własność państwa.
Lekceważone apele
Petycję w sprawie niezastępowania WDŻ edukacją zdrowotną 21 sierpnia podpisało blisko sto organizacji społecznych. MEN potraktowało ją lekceważąco. Apelowano w niej także o poszanowanie prawa pierwszeństwa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami w sferze moralnej i religijnej.
– Zgodnie z art. 48 Konstytucji wychowanie powinno uwzględniać stopień dojrzałości dzieci, a najlepiej znają ją rodzice; w wychowywaniu dzieci szkoła ma funkcję wyłącznie wspierającą – mówi tygodnikowi „Idziemy” Maria Gudro-Homicka, prezes Stowarzyszenia Ambasadorów Dzieci i Młodzieży (SADiM), która także pisze o tym w odezwie do MEN. – Proponując nauczanie demoralizujących treści, ministerstwo odbiera godność dzieciom i młodzieży. Lekceważy przy tym wolę rodziców, nauczycieli i dyrektorów szkół.
Hanna Dobrowolska, polonistka, autorka podręczników i współzałożycielka Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły (KROPS), uważa, że ministerstwu coraz mniej zależy na przekazywaniu uczniom wiedzy. – Dowodem na to jest uszczuplenie podstawy programowej z 18 przedmiotów o 20 proc. i zlikwidowanie HiT, czyli pozbawienie uczniów wiedzy na temat ostatnich 30 lat w historii Polski, wbrew 50 tys. krytycznych opinii eksperckich – mówi i wylicza dalej: – To także postawienie na edukację inkluzywną, która szkołę jako placówkę dydaktyczną przekształca w świetlicę opiekuńczo-terapeutyczną, kierującą się w pierwszej kolejności dobrostanem dziecka. Dzieje się to kosztem kształcenia przede wszystkim kompetencji językowych i matematycznych, które dotąd stanowiły o kształcie polskiej edukacji.
Do tego Hanna Dobrowolska dorzuca bezkrytyczne brnięcie w transformację cyfrową edukacji i brak radykalnych kroków w sprawie smartfonów w szkołach, na jakie zdecydowała się już większość krajów UE. – Z kolei bezrefleksyjne wdrażanie „standardów bezpieczeństwa” paraliżuje działanie na linii uczeń–rodzice–nauczyciel, wzbudzając wzajemną nieufność – mówi pedagog. – Autorytet nauczyciela dodatkowo został nadszarpnięty przez odebranie mu prawa do oceniania prac domowych; posunięcie to wpływa też na obniżenie u uczniów poziomu samokształcenia.
Gra pozorów
Wszystkie te zmiany to dopiero preludium wielkiej reformy. – Od wielu lat polski system oświatowy dostosowywany jest do dyrektyw UE – mówi Hanna Dobrowolska. – Celem jest włączenie naszego kraju do Europejskiego Obszaru Edukacji, w którym decyzje podejmowane będą ponadpaństwowo. Jesteśmy więc świadkami kresu suwerennej polityki oświatowej w Polsce.
Wielu nauczycieli zastanawia się nad sensownością wprowadzania nowego przedmiotu, gdy rażąco obniża się poziom nauczania podstawowych przedmiotów. – Wprowadzenie zewnętrznych egzaminów, które miało podnieść poziom edukacji i jej wyników, doprowadziło do testomanii, a ta do wtórnego analfabetyzmu – wylicza Maria Gudro-Homicka. – Uczniowie mają problem z czytaniem ze zrozumieniem, słuchaniem, koncentracją. Szkoła nie kształci umiejętności wysławiania się, logiki, myślenia, rozwiązywania problemów. Jest tyle obszarów w oświacie wymagających natychmiastowych zmian, a co proponuje MEN? Edukację seksualną.
Jak twierdzi prezes SADiM, od 25 lat żaden z ministrów edukacji nie wypowiedział się na temat samego nauczania i podniesienia jego poziomu. – Nauczanie to trudna sztuka, tymczasem 90 proc. nauczycieli nie przeczytało podstawy programowej; wielu z nich nie wie, czym jest konspekt lekcji, plan wynikowy czy program nauczania, i nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ważna w edukacji jest znajomość dydaktyki. Natomiast ze strony państwowych urzędników, zamiast wartościowych zmian, mamy wciąż działania pozorowane, jak poddana obecnie dyskusji edukacja zdrowotna.
Tekst pierwotnie ukazał się w 993 numerze tygodnika „Idziemy”. Przedruk za zgodą redakcji.
Monika ODROBIŃSKA
Autorka książek, dziennikarka i reportażystka, absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim.