
Rozgrzewanie antyamerykańskich nastrojów nie ma nic wspólnego z polską racją stanu
Amerykanie nie zamierzają wycofać się z NATO i choć będą ograniczać wojskowe zaangażowanie w Europie, artykuł 5 pozostaje w mocy i sam ten fakt odstrasza potencjalnego napastnika. Zadaniem polskiego przywództwa winno być dołożenie wszelkich starań, żeby wypełnić lukę, jaką stwarza zmniejszenie roli USA w Europie. Ścisła współpraca z Waszyngtonem daje ku temu najlepsze okazje, natomiast rozgrzewanie antyamerykańskich nastrojów nie ma nic wspólnego z naszą racją stanu – pisze prof. Kazimierz DADAK
Administracja prezydenta Trumpa rozpoczęła rozmowy z Rosją bez angażowania w nie Europy i Ukrainy. Fakt ten wywołał zaskoczenie, zdumienie, a nawet oburzenie po tej stronie Atlantyku. Rozległy się głosy, że oznacza to koniec NATO i bliskich związków pomiędzy USA i Europą. Są to oceny, naszym skromnym zdaniem, przedwczesne i wynikają z wąskiego postrzegania stosunków amerykańsko-rosyjskich. W rzeczy samej relacje pomiędzy Waszyngtonem i Moskwą obejmują cały szereg innych spraw. Administracja Joe Bidena, która w przeciwieństwie do tradycji amerykańskiej kierowała się przesłankami idealistycznymi, nadała wielką rangę sprawie ukraińskiej, ale z punktu widzenia amerykańskiego bezpieczeństwa i interesu narodowego oraz priorytetów w polityce zagranicznej sytuacja nad Dnieprem ma nieduże znaczenie. Administracja Trumpa powraca do realizmu w polityce międzynarodowej i fakt ten należy witać z radością, bo nie ma nic gorszego niż kierowanie się pobożnymi życzeniami.
Amerykańska, a szerzej zachodnia kultura i tradycja mają korzenie mieszczańskie, kupieckie. Robienie interesów z konieczności wymaga kontrahenta, negocjacji i umowy. Dlatego w polityce zawsze dba się o to, żeby „linie komunikacji” były otwarte. Niekoniecznie na wysokim szczeblu (bywa, że przez trzecią stronę), ale jakaś wymiana poglądów z przeciwnikami jest prowadzona. Tak było nawet w najtrudniejszych chwilach zimnej wojny. Gdyby w październiku 1962 r. prezydent Kennedy powiedział, że nie będzie rozmawiać z Nikitą Chruszczowem, póki sowiecka flota wioząca rakiety na Kubę nie zawróci, to być może już mielibyśmy za sobą III wojnę światową i skutki z nią związane. Na szczęście nad Potomakiem i Wisłą obowiązują odmienne etykiety dyplomatyczne i tamten kryzys został pokojowo rozwiązany.
Ronald Reagan należał do nieprzejednanych wrogów komunizmu. Niemniej nie przyjął stanowiska, że warunkiem wstępnym do rozmów z Sowietami jest wycofanie się tych ostatnich z Afganistanu, tylko przy pierwszej nadarzającej się okazji nawiązał rozmowy z Michaiłem Gorbaczowem. „Imperium zła” szybko zostało odłożone do lamusa i w ciągu niewiele ponad trzech lat obaj przywódcy wymienili ponad czterdzieści osobistych listów i odbyli trzy spotkania na szczycie. Tym sposobem doszło do zakończenia zimnej wojny i rozwiązania Układu Warszawskiego. Polska odzyskała niepodległość. Niebawem – bez wojny! – rozpadł się ZSRR. Powyższe jednak nie znaczy, że obecne rozmowy w Arabii Saudyjskiej wróżą zawarcie „sprawiedliwego pokoju” i szybki upadek reżimu Putina.
Historia światowej polityki pokazuje, że wojny kończą się albo na skutek klęski jednej z walczących stron, albo w wyniku kompromisu zawartego w drodze negocjacji. Od niemal dwu lat realistyczna analiza wykazuje, że Ukraina ma nikłe szanse wygrać te zmagania. Oczywiście, ekipa prezydenta Zełenskiego ma prawo liczyć, że jakimś sposobem sytuacja ulegnie nagłej a niespodziewanej odmianie, ale to nie znaczy, że administracja Trumpa ma obowiązek wydawać kolejne grube miliardy amerykańskiego podatnika celem utrzymywania tego promyczka nadziei. W grę wchodzą nie tylko pieniądze – ci, którzy udzielają dalszego wsparcia, także przyjmują współodpowiedzialność za straty w ludziach i materiale ponoszone przez Ukrainę.
Donald Trump w całej kampanii wyborczej podkreślał, że podjęcie rozmów z Kremlem stanowi jeden z naczelnych celów jego polityki zagranicznej. Ten postulat walnie przyczynił się do jego wygranej, uzyskał pełne poparcie amerykańskich wyborców. Zatem kroki podejmowane przez Waszyngton nie mogą stanowić żadnego zaskoczenia. 25 lutego 2025 r. w Gabinecie Owalnym prezydent Zełenski podjął publiczną próbę przekonania Trumpa, że takie podejście do wojny rosyjsko-ukraińskiej jest błędne. Ta próba spowodowała kryzys w stosunkach Waszyngton-Kijów, bo supermocarstwa nie mogą sobie pozwolić, żeby postronni przywódcy dyktowali im, co mają robić. Każda inna reakcja Trumpa i Vance’a dałaby Kremlowi podstawy do postrzegania strony amerykańskiej jako „popychadła”.
Na początku ubiegłego wieku Halford J. Mackinder wysunął teorię Heartlandu, serca Eurazji. Według niego najważniejsze są połączone z sobą kontynenty Azji, Europy i Afryki (wyspa światowa). Ten, kto kontroluje kluczową część tej wyspy, Heartland (w wielkim skrócie: Europa Wschodnia i Azja leżąca na północ od Himalajów), ten zapanuje nad światem. Lwia część serca Eurazji jest kontrolowana przez Rosję i Chiny. Na krótko, w latach 50. ubiegłego wieku, obszary te były pod dominacją Stalina, ale rozłam chińsko-sowiecki po jego śmierci, a w końcu odprężenie na linii Waszyngton-Pekin (1972 r.) definitywnie zażegnały groźbę podporządkowania Heartlandu jednej potędze. Po zamachu z 11 września Stany Zjednoczone zdobyły przyczółki na tym newralgicznym obszarze – zajęły Afganistan i założyły bazy wojskowe w Uzbekistanie i Kirgizji. Były to jednak tylko przejściowe sukcesy. W ostatnich latach ten korzystny dla USA (i szerzej – Zachodu) stan rzeczy uległ szybkiej zmianie. Z jednej strony amerykańsko-chińska wojna gospodarcza, a z drugiej obawy Kremla przed wejściem Ukrainy do NATO spowodowały zbliżenie na linii Moskwa-Pekin, które znalazło swe uzewnętrznienie w „partnerstwie bez granic” z lutego 2022 r. Serce Eurazji ponownie dostało się pod wpływ tych samych sprzymierzonych potęg, które kontrolowały je 75 lat temu – z tą jedną zasadniczą różnicą, że tym razem dominującym czynnikiem są Chiny.
Strategia oparta na teorii Nicholasa Spykmana, alternatywna w stosunku do koncepcji Heartlandu, także leży w gruzach. Spykman postawił teorię Mackindera na głowie, stwierdził, że Heartland jest obszarem zacofanym. Stąd, jego zdaniem, dużo ważniejszy jest Rimland, obszar brzegowy otaczający Heartland. Rzeczywiście, z demograficznego i gospodarczego punktu widzenia ten gigantyczny półksiężyc, rozciągający się od Japonii, poprzez Azję Południowo-Wschodnią i Południową, Bliski Wschód, po Europę Zachodnią, jest dużo ważniejszy od serca Eurazji. Stąd osią amerykańskiej strategii powstrzymywania w okresie zimnej wojny było blokowanie wyjścia ZSRR na wody Oceanu Indyjskiego. Aby ta strategia mogła mieć powodzenie, konieczna była dominacja amerykańskiej marynarki wojennej na wodach okalających Rimland. Jeszcze dekadę temu można było powiedzieć, że ten stan rzeczy miał miejsce.
Obecnie Pakistan, do niedawna sojusznik USA, ściśle współpracuje z Chinami, a teokratyczny Iran podpisał porozumienie z Rosją. Gdy piszemy te słowa, mają miejsce wspólne manewry marynarek wojennych Iranu, Chin i Rosji na Oceanie Indyjskim. Dzięki nowemu szlakowi jedwabnemu Chiny budują sieć sojuszów nie tylko w Azji i Afryce, ale nawet w Ameryce Łacińskiej. Jeśli do tego dodamy, że bojownicy Huti są w stanie zakłócić ruch statków na jednym z najważniejszych szlaków handlowych, jakim jest Morze Czerwone, to łatwiej zrozumiemy z jednej strony konieczność podjęcia rozmów z Rosją, a z drugiej konieczność dokonania szybkich i zdecydowanych kroków na obszarze Indo-Pacyfiku.
W wiek XXI Stany Zjednoczone wkraczały jako jedyne globalne supermocarstwo, ale ostatnie dekady przyniosły ogromne zmiany na mapie gospodarczej i politycznej świata. W 2000 r. poziom zadłużenia amerykańskiego rządu wyniósł równowartość 54,5 proc. PKB, a na koniec 2023 r. już 119 proc. (więcej niż po II wojnie światowej). W 2000 r. rząd federalny miał nadwyżki budżetowe, natomiast w r. 2023 deficyt wyniósł prawie 1700 mld dolarów. Prognozy gospodarcze nie zapowiadają wielkiej poprawy na tym odcinku w ciągu najbliższych lat. Co więcej, wartość zobowiązań rządu federalnego w stosunku do obywateli (programy ubezpieczeń społecznych), które nie mają pokrycia w przyszłych dochodach, na koniec 2023 r. wyniosła 72,3 bln dolarów – ponad 2,6 razy tyle, ile wyniósł amerykański PKB w owym roku. Ponieważ nastąpił ogromny wzrost długu w 2024 roku obrachunkowym, wydatki na odsetki wyniosły 881 mld dolarów, natomiast wydatki na obronę tylko 851 mld. Mówiąc wprost, amerykańskie społeczeństwo stoi w obliczu ogromnych wyzwań. Stany Zjednoczone może spotkać los, jaki wcześniej był udziałem niejednego mocarstwa – zawalenie się potęgi pod ciężarem długów.
Sytuacja międzynarodowa także uległa wręcz rewolucyjnej przemianie. Po raz pierwszy od dobrze ponad stu lat, licząc w realnych wartościach (według parytetu siły nabywczej), USA nie są największą potęgą gospodarczą świata. Na koniec 2023 r. chiński PKB był o 25 proc. wyższy od amerykańskiego (w 2000 r. gospodarka chińska stanowiła mniej niż 1/3 amerykańskiej! – dane Banku Światowego). W najbliższych latach te nożyce raczej będą się rozwierać, bo chińskie tempo wzrostu, wynoszące nawet tylko ok. 5 proc. rocznie, będzie dwukrotnie szybsze od amerykańskiego.
W sumie kombinacja wewnętrznych słabości i zewnętrznych zagrożeń wymusza reorientację priorytetów. Punkt ciężkości zmagań o hegemonię na świecie przenosi się w rejon Indo-Pacyfiku. Z perspektywy amerykańskiego interesu narodowego zaangażowanie w wojnę rosyjsko-ukraińską było błędem – stratą czasu i środków. Powyższe nie oznacza jednak ani kapitulacji przed Putinem, ani końca NATO.
Amerykańska dyplomacja stoi przed nadzwyczaj trudnym zadaniem znalezienia takiego wyjścia z impasu nad Dnieprem, w ramach którego – jak to jasno mówi Trump – wszystkie strony dokonają ustępstw. Bo ustępstwa ze strony Kremla są oczekiwane, aby Waszyngton nie był oskarżony o „sprzedaż” ukraińskich interesów. Bez takiego zakończenia wojny Waszyngtonowi będzie niesłychanie trudno sformować sojusz mający na celu powstrzymanie marszu Chin do dominacji na dalekowschodnim teatrze zmagań. Tym bardziej nie wchodzi w grę wycofanie się z NATO, bo to jeszcze bardziej podkopałoby wiarygodność USA jako partnera.
O tym, że USA pozostaną w NATO, jednoznacznie mówił sekretarz Pete Hegseth 12 lutego 2025 r. podczas konferencji w Brukseli. 4 marca równie kategorycznie wyraził się na ten temat Matthew Whitaker, mianowany ambasadorem USA przy NATO. Natomiast nie ulega wątpliwości, że rola USA w ramach tego sojuszu ulegnie zmianie, zmniejszeniu, bo wojna rosyjsko-ukraińska ujawniła daleko idącą słabość napastnika. Nadspodziewanie celnie całą sytuację podsumował premier Tusk – „To jest taki paradoks: 500 milionów Europejczyków prosi 300 milionów Amerykanów, żeby oni ich obronili przed 140 milionami Rosjan”. Ta obserwacja powinna także stanowić kontekst rozważań na temat prawdopodobieństwa tego, że Rosja zaatakuje członka NATO, a co za tym idzie, na temat potrzeby wielkiego amerykańskiego wojskowego zaangażowania w Europie.
Dla USA wielkie znaki zapytania leżą gdzie indziej. W ramach toczących się rozmów z Rosją Amerykanie będą starać się wypracować długoterminową „architekturę bezpieczeństwa”. Oba państwa mają istotne interesy na Bliskim Wschodzie, w Afryce czy w Arktyce. Sprawą wielkiej wagi będzie też porozumienie dotyczące sił nuklearnych. Do tych spraw o randze ogólnoświatowej albo przynajmniej regionalnej mogą dojść takie problemy, jak irański program atomowy albo rosyjska wojskowa obecność w Syrii (na co nalega Izrael, bo rosyjska obecność tamże jest w Tel Awiwie postrzegana jako czynnik osłabiający nowy islamistyczny reżim w Damaszku). Te kilka zdań obrazuje wachlarz problemów, z jakimi będą się zmagać negocjatorzy. Z wyjątkiem wojny rosyjsko-ukraińskiej żadne z tych wyzwań nie dotyczy Europy, stąd ani Waszyngton, ani Moskwa nie widzą potrzeby wciągania Europejczyków do negocjacji. Warto przypomnieć, że gdy Reagan rozmawiał z Gorbaczowem na temat ograniczenia zbrojeń strategicznych, to Europejczycy też byli pominięci (i jakoś to wówczas nie powodowało zgorszenia i protestów).
Istotna erozja wpływów USA, która nastąpiła w trakcie ostatniego ćwierćwiecza, jest wynikiem idealistycznych zapędów, jakimi kierowali się gospodarze Białego Domu. Realistyczne spojrzenie na sytuację w świecie podpowiada, że amerykański interes narodowy wymaga zakończenia wojskowego zaangażowania po stronie Ukrainy i znalezienia jakiegoś modus vivendi z Putinem, tak aby rozluźnić jego związki z Xi Jinpingiem. Program wyborczy oparty na realizmie rysował Donald Trump, uzyskał on poparcie wyraźnej większości Amerykanów i obecna administracja z niezwykłą energią zabrała się do wcielania go w życie.
Przed Stanami Zjednoczonymi stoją ogromne wyzwania geostrategiczne – zapobieżenie pojawieniu się hegemona na obszarze Heartlandu i uratowanie istniejących jeszcze wpływów w Rimlandzie. W żywotnym interesie narodowym Polski leży, aby USA wyszły zwycięsko z tych zmagań. Jak pokazują choćby wydarzenia na froncie rosyjsko-ukraińskim po zawieszeniu przez Waszyngton współpracy z Kijowem w zakresie wywiadowczym, bez amerykańskiej pomocy Ukraina nie jest w stanie wiele zdziałać. Powtórzmy, to USA są gwarantem naszej niepodległości, a nie Ukraina.
Amerykanie nie zamierzają wycofać się z NATO i choć będą ograniczać wojskowe zaangażowanie w Europie, artykuł 5 pozostaje w mocy i sam ten fakt odstrasza potencjalnego napastnika. Zadaniem polskiego przywództwa winno być dołożenie wszelkich starań, żeby wypełnić lukę, jaką stwarza zmniejszenie roli USA w Europie. Ścisła współpraca z Waszyngtonem daje ku temu najlepsze okazje, natomiast rozgrzewanie antyamerykańskich nastrojów nie ma nic wspólnego z naszą racją stanu.

Prof. Kazimierz DADAK
Emerytowany profesor ekonomii w Hollins University w stanie Wirginia w USA.