
Wiceprezydent
Donald Trump wzbudza emocje, wstrząsa posadami światowego porządku, skupia na sobie uwagę mediów i analityków. W jego cieniu porusza się polityk zupełnie wyjątkowy: J.D. Vance.
W świecie polityki osoby mające poglądy jasno sprecyzowane, oparte na wierze chrześcijańskiej, rzadko robią karierę. Owszem, niejeden polityk przyznaje się do wiary, ale jeśli przyjrzeć się ich poczynaniom, to najczęściej widać kierowanie się własnym interesem politycznym lub interesem „sponsorów”, a nie głoszonymi wartościami. Kariera polityczna J.D. Vance’a jest bardzo krótka, niemniej w jego działalności już zaznaczył się wpływ zasad chrześcijańskich. Należy wyrazić uznanie dla Trumpa, że swoim wiceprezydentem uczynił świeżo upieczonego, czterdziestoletniego senatora z Ohio, choć zapewne wygrałby w tym stanie bez jego pomocy. Co więcej, wybrał kogoś, kto z protestantyzmu przeszedł na katolicyzm.
Trudne dzieciństwo
Jak sam Vance bez ogródek przyznaje, jego pochodzenie i wczesne lata nie zapowiadały ani oszałamiającej kariery, ani ścisłych związków z religią. Jego ojciec J.D. Bowman opuścił matkę, gdy Vance był niemowlęciem, dlatego ten już jako trzydziestoletni mężczyzna zmienił nazwisko na nazwisko dziadków po kądzieli, którzy go wychowywali. Po rozwodzie z Bowmanem matka, która nadużywała narkotyków, jeszcze czterokrotnie wyszła za mąż. Zatem do chwili, gdy w wieku sześciu lat opiekę nad Jamesem Davidem przejęli dziadkowie, jego dzieciństwo przebiegało w patologicznej rodzinie. Dziadkowie też przechodzili trudne okresy, bo matka Vance’a jako dwunastolatka była świadkiem podpalenia jej ojca przez matkę, po tym jak po raz kolejny wrócił on pijany do domu. Niemniej, gdy J.D. i jego starsza siostra Lindsey dorastali, dziadkowie już te kłopoty przezwyciężyli i właśnie dzięki nim, szczególnie babci, którą zwali „Mamaw”, zdołali wyrwać się beznadziei życia z matką i jej kolejnymi partnerami.
Życie w południowej części stanu Ohio, regionie pogardliwie zwanym „pasem rdzy”, w przeciwieństwie do atrakcyjniejszego i w ostatnich dekadach szybciej rozwijającego się południa USA, „pasa słońca”, nie było usłane różami. Dla ludzi z tego obszaru kariera wojskowa była najlepszą okazją do wyrwania się z biedy. Tak też postąpił J.D. po ukończeniu szkoły średniej.
Dzięki odsłużeniu czterech lat w piechocie morskiej, głównie jako korespondent wojskowy, w tym pół roku w Iraku, mógł rozpocząć studia w college’u (licencjat). Te otworzyły mu drogę do studiów prawniczych w jednej z najznakomitszych amerykańskich uczelni – Yale University. Okazji do zdobycia wykształcenia Vance nie zaprzepaścił i dziś z każdej jego wypowiedzi przebija zdolność do formułowania błyskotliwych i trafnych wniosków.
Droga do wiary
J.D. nie wychowywał się w szczególnie religijnym środowisku. Mamaw, której wiele zawdzięcza, wierzyła w Chrystusa, ale jak to bywa w wielu protestanckich odłamach, do wiary miała podejście bardzo praktyczne. Dość powiedzieć, że Vance nie został ochrzczony w młodości. Jak sam wyznał w 2020 r. na łamach katolickiego czasopisma „The Lamp” (artykuł ostatnio przedrukowało „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]), przeszedł przez okres ateizmu. Chciał wtopić się w tłum dobrze wykształconych, dołączyć do elity, a ta w większości jest antychrześcijańska.
Niemniej właśnie w czasach studenckich zaczął myśleć o sprawach wiary. Albowiem szkolnictwo wyższe w USA zasadniczo różni się od europejskiego, w tym polskiego. Niżej podpisany jest wielkim jego zwolennikiem i orędownikiem powrotu do tradycji programu sztuk wyzwolonych (ang. Liberal arts), w ramach którego nawet pierwszy stopień studiów wyższych (bakalariat) ma charakter interdyscyplinarny, podczas gdy nad Wisłą już szkoły średnie mają „profile”. Zdaniem autora tej wypowiedzi odejście od ogólnego wykształcenia walnie przyczynia się do laicyzacji naszego społeczeństwa, bo młodzi ludzie, zamiast zaznajamiać się z wieloma dziedzinami, „specjalizują się” w wąskim zakresie. Jest to szkodliwe nie tylko z punktu widzenia propagowania religii, ale i przyszłości nauki, bo w coraz większym stopniu badania mają charakter interdyscyplinarny. Jestem zdumiony i rozczarowany, że katolickie uczelnie nie wykazują większego zainteresowania tym modelem.
Wracając do J.D., w college’u zapisał się na kurs z filozofii, w trakcie którego omawiano spory tyczące się religii. Mimo że wykładowca nie promował chrześcijaństwa, w sercu przyszłego wiceprezydenta został zasiany niepokój, który po latach zaowocował wyborem katolicyzmu, chrztem i życiem sakramentalnym. Udział w konwersji Vance’a miał także Peter Thiel, wybitny przedsiębiorca, multimiliarder z Doliny Krzemowej, na którego poglądy wielki wpływ miał wykładający w USA znakomity myśliciel katolicki René Girard. Zainspirowany przemyśleniami z czasów studiów pierwszego stopnia i przestrogami Thiela, że – zapożyczając od Jana Pawła II – „pragnienie, by żyć lepiej, nie jest niczym złym, ale błędem jest styl życia, który wyżej stawia dążenie do tego, by mieć, aniżeli być (Centesimus annus, 36)”, Vance, który w 2014 r. zawarł świecki związek małżeński pobłogosławiony przez hinduskiego mędrca z wyznawczynią tej religii Ushą Bala Chilukuri, pięć lat później stał się pełnoprawnym członkiem Kościoła katolickiego. I jest nim po dziś dzień. Dodajmy, że konwersja ta, dokonana tuż przed zgłoszeniem kandydatury na stanowisko senatora, nie mogła mieć podłoża politycznego, bo Ohio to stan w zdecydowanej większości zamieszkały przez protestantów, dla których „papista” nie jest specjalnie atrakcyjny.
Kariera polityczna
Wstąpienie w szranki walki politycznej Vance’owi umożliwił wspomniany Thiel, identyfikujący się jako chrześcijanin, ale jednocześnie żyjący w związku homoseksualnym, jednak wyznający konserwatywne poglądy i będący np. zdecydowanym krytykiem ideologii gender. Wpłacił on 10 mln dolarów na fundusz wyborczy J.D. Ten nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Jako senator zapisał się jako osoba o jasnych, konserwatywnych poglądach, także czuła na biedę i niesprawiedliwości społeczne.
Vance jest rzadkim przykładem polityka, który nie zapomniał o swoich korzeniach i szuka sposobów pomocy ludziom borykającym się z poważnymi kłopotami. Jednak w przeciwieństwie do lewicowych polityków rozwiązanie widzi nie tyle w wydawaniu kolejnych miliardów dolarów na programy pomocy społecznej, ile w tworzeniu tkanki społecznej, w ramach której króluje troska o dobro bliźniego. W poruszającym wystąpieniu w ramach programu TED Hour w 2016 r. podkreślił, jak ważne jest wsparcie udzielane innym, co przyczynia się do wytworzenia „kapitału społecznego”. Myślę, że jest to idea godna większej uwagi. W Kościele ogromną uwagę przykłada się do rozwoju doktryny, co jest bardzo słuszne, ale nie zawadzi chyba skupienie większej uwagi na doczesnych potrzebach wiernych. Vance jest przykładem tego, jak twardy charakter (ukształtowany w czasach służby wojskowej), poczucie przynależności do stabilnej rodziny (co znalazł u dziadków, a teraz praktykuje we własnym domu) i porady życzliwych osób (np. Thiela) pozwalają przezwyciężać ciężkie doświadczenia (np. traumę z okresu wczesnego dzieciństwa) i osiągać szczęście w życiu prywatnym oraz wielkie sukcesy w życiu zawodowym i w polityce.
Szerokim echem odbiło się wystąpienie wiceprezydenta podczas ostatniej monachijskiej konferencji bezpieczeństwa. Wszyscy spodziewali się przemowy na temat wojny rosyjsko-ukraińskiej, wydatków zbrojeniowych czy innych spraw międzynarodowych, tymczasem on mówił o podstawowych kwestiach, szczególnie o wolności słowa. To niesłychanie ważne przemówienie zostało opublikowane na tych łamach („Europa musi odegrać większą rolę w kształtowaniu swojej przyszłości” [LINK]). Ze swej strony mogę dodać, że J.D. Vance podobne wystąpienia miał podczas całej kampanii wyborczej. Jest człowiekiem o bardzo szerokich horyzontach i przenikliwym umyśle. Oby na rodzimej niwie politycznej pojawił się mąż stanu takiego kalibru.
Tekst pierwotnie ukazał się w 1005 numerze Tygodnika „Idziemy”. Przedruk za zgodą redakcji.

Prof. Kazimierz DADAK
Emerytowany profesor ekonomii w Hollins University w stanie Wirginia w USA.