Wimbledon traci

Wimbledon traci „aurę” bez sędziów liniowych

Wimbledon traci aurę tradycji i emocji z powodu sztucznej inteligencji, która zastępuje sędziów liniowych na korcie.

Gdy John McEnroe w latach 80. słynnie kłócił się z sędziami liniowymi, ich obecność na korcie była oczywistością. Przez niemal 150 lat elegancko ubrani sędziowie stanowili stały element Wimbledonu, symbolem tradycji równie rozpoznawalnym jak truskawki ze śmietaną. Dziś to wspomnienie, bo na kortach All England Club zastąpił ich system elektronicznego wywoływania linii (ELC), który działa w oparciu o rozbudowaną sieć kamer i algorytmy AI.

Decyzja o pełnym przejściu na technologię zapadła w ubiegłym roku i Wimbledon tym samym dołączył do grona wielkoszlemowych turniejów, które wcześniej postawiły na automatyzację, a były to Australian Open i US Open. Z perspektywy organizatorów argument jest prosty. Technologia minimalizuje błąd, przyspiesza grę i eliminuje sporne sytuacje.

Dla zawodników nowy system to często zbyt „cicha” rewolucja. Chińska tenisistka Yuan Yue wprost poprosiła arbitra, by zwiększył głośność komunikatów, ale bez skutku. „Chcę tylko słyszeć wyraźnie” — skwitowała po meczu. Amerykański tenisista Frances Tiafoe żałuje, że wraz z elektronicznym głosem zniknęła cała „otoczka”, ten moment napięcia, kiedy zawodnik kwestionuje werdykt, widzowie wstrzymują oddech, a potem rytmicznie klaszczą, czekając na powtórkę na wielkim ekranie.

Dla fanów to także pustka. „Kiedyś uwielbiałam, jak cała drużyna sędziów wychodziła na kort w mundurach” — mówi Fiona Jones, stała bywalczyni Wimbledonu. Dziś linie są czyste, ale coś w tej czystości zniknęło: ludzie, emocje, interakcja, teatr. Podobnie myśli Marie Sal, która zawodowo zajmuje się technologiami, ale przyznaje, że „energia i dramatyzm” po prostu wyparowały.

Historia sędziów liniowych to nie tylko tenisowa anegdota. Symbolizuje zmianę technologiczną, którą widać w wielu branżach poprzez automatyzacje, algorytmy i sztuczną inteligencje, które coraz częściej biorą na siebie zadania wykonywane przez ludzi. W sporcie już w 2017 r. FIFA testowała technologię VAR, która dziś jest standardem i choć budzi kontrowersje, nikt nie wyobraża sobie piłki nożnej bez niej. Podobne dylematy towarzyszą dziś nie tylko fanom sportu, ale i pracownikom biur, operatorom infolinii czy nawet twórcom treści.

Wimbledon, mimo krytyki, pozostaje przekonany, że automatyzacja jest właściwą drogą. Dyrektor operacyjna Michelle Dite podkreśla, że nowy system działa „bardzo dobrze” i że zgłoszenia zawodników dotyczące głośności będą analizowane, jak wszystko inne w tym legendarnym turnieju.

Nie oznacza to jednak, że wszyscy pogodzili się z tym postępem. Przed wejściem na korty dwóch angielskich studentów, przebranych za sędziów, protestowało pod hasłem „AI took my job”. „To nie tylko o tenis chodzi. My kończymy studia i martwimy się, czy AI nie zabierze też naszych miejsc pracy” — mówił Gabriel Paul. I choć stewardzi Wimbledonu witali ich protest uśmiechem, pytania o granice automatyzacji stają się coraz bardziej aktualne.

W sporcie, podobnie jak w kulturze czy edukacji, automatyzacja nie zawsze oznacza wyłącznie postęp. Przykład Wimbledonu pokazuje, że czasem za precyzję i efektywność płacimy niewidzialną cenę, którą czuć poprzez mniejszą więź, cichszą dramaturgię i pustkę tam, gdzie kiedyś byli ludzie.

Szymon Ślubowski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się