
Wrocław – jedyne polskie miasto, w którym latarnie rozświetla prawdziwy latarnik
185 lat temu we Wrocławiu rozpoczęto budowę pierwszej gazowni. Nowoczesny wówczas zakład był pierwszym takim na Dolnym Śląsku. Choć latarnie nie przetrwały zawieruchy wojennej, historia wrocławskich latarni trwa do dzisiaj – pisze Jolanta PAWNIK
Za ojca wrocławskich latarni uważa się ślusarza Heinricha Meinecke, który w 1843 roku rozświetlił nie tylko swój zakład i dom, ale także pierwszą w mieście latarnię usytuowaną w pobliżu Dworca Świebodzkiego. Oświetlenie zamontowano także „Pod Złotą Gęsią”, w jednej z wrocławskich restauracji. Już dwa lata później, ponieważ popularność oświetlenia na gaz błyskawicznie rosła, ówczesne władze Wrocławia zleciły wybudowanie gazowni dwóm przedsiębiorcom: Ferdynandowi Friedlanderowi i Edwardowi Szrbinowskiemu. W obecnej terminologii było to więc partnerstwo publiczno-prywatne. Umowę podpisano w 19 kwietnia 1845 roku i ten właśnie dzień uważa się za początek historii wrocławskich lamp, które świecą do dzisiaj.
Początkowo budowa nie przebiegała szczególnie sprawnie. Prace przerywały protesty rządowe, miejsce pierwszych budowniczych zajęła spółka Gas Aktien Gesellschaft, która otworzyła gazownię przy ul. Tęczowej w 1847 roku. Był to pierwszy zakład oświetlenia miasta na Dolnym Śląsku. Na pierwszą iluminację czekano do 23 maja. Tego dnia po raz pierwszy zapalono 758 latarni – 637 kandelabrów było czteroramiennych, 121 sześcioramiennych. Efekt ponoć przerósł wszelkie wyobrażenia. Inwestycja w gazownię, która oświetlała miasto, zwróciła się bardzo szybko – w kolejnych latach do systemu podłączali się właściciele kolejnych wrocławskich kamienic, oświetlając lokatorom schody i podwórka.
Zapotrzebowanie na gaz było tak duże, że już w 1852 roku powstała druga piecownia, a kilka lat później – kolejny zbiornik na gaz. Problem z podłączaniem się do systemu powiększył się wraz z rozbudową prawego brzegu Odry. W 1860 roku zdecydowano się wybudować tam drugą miejską gazownię, jej budowę ukończono w październiku 1864 roku. Popyt na gaz cały czas jednak rósł. Z urzędniczych zapisów wynika, że w 1871 roku wrocławianie zużywali 8 166 198 m3 gazu, a obie gazownie miały ogromny problem, by sprostać potrzebom.
W 1871 roku miasto wykupiło pozostającą dotąd w prywatnych rękach starszą gazownię, wcześniej połączono ją z drugim obiektem, gazociągiem wyrównawczym. Od tego czasu miasto było jedynym właścicielem systemu oświetlenia. Miejska instytucja przynosiła niemałe dochody, rozpoczęto więc prace nad budową gazowni III i choć obawiano się nadciągającej już rewolucji elektryczności, w 1881 roku zakład ruszył. W tym czasie gaz służył już nie tylko do oświetlania, ale także do ogrzewania domów i urzędów.
Z roku na rok przybywało też latarni – w 1901 roku było ich już ponad 6,5 tysiąca, a dekadę później ponad 10 tysięcy. Kolejna wytwórnia powstała przy ul. Gazowej w 1906 roku; zakład ten był uważany za jeden z największych i najnowocześniejszych w Europie. Nowa gazownia powstała z zamiarem, by wyłączać z ruchu te starsze, mocno już wówczas przestarzałe. W latach 20. XX w. gazownia IV produkowała 70 mln m3 gazu.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej snuto plany wybudowania kolejnej gazowni, nie doszło jednak do ich zrealizowania. Czas wojenny wiązał się z dużymi niedoborami gazu, zwłaszcza dla przemysłu zbrojeniowego, dodatkowo gazownia popadła w ruinę. Kiedy w 1945 roku władze polskie przejęły ją od radzieckich, była zrujnowana w 60 procentach, zniszczone były także niemal wszystkie lampy uliczne, z ponad 200 budynków fabrycznych i biurowych do użytku nadawało się ledwie 20. Już w sierpniu 1945 roku gazownię udało się uruchomić, jednak jej przedwojenne moce produkcyjne uzyskano dopiero pięć lat później.
Gazownia służyła miastu do końca lat 70. ub. wieku. W tym czasie koszty konwencjonalnej produkcji gazu węglowego były już bardzo wysokie, a do Wrocławia doprowadzono gaz ziemny zaazotowany z Wierzchowic. W sierpniu 1990 roku produkcja gazu węglowego stanęła.
Nie był to jednak koniec historii miejskiego gazu we Wrocławiu. Do dziś odtworzone w latach 90. ub. wieku na Ostrowie Tumskim oświetlenie gazowe zapala prawdziwy latarnik ubrany w cylinder i pelerynę z herbem miasta. Zaszczytną posadę latarnika od 16 lat dzierży Robert Molendo, który stał się atrakcją turystyczną. Pracę zaczyna już po 15.00, by do nadejścia zmierzchu zapalić każdą z ok. stu zlokalizowanych tam latarni, gaszenie zaczyna ok. 6 rano.
„Jesteśmy jednym z nielicznych miast, które mogą pochwalić się sprawnym systemem ręcznie zapalanego oświetlenia gazowego. To nie tylko techniczny unikat, ale także symbol naszej dbałości o dziedzictwo kulturowe” – mówi Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia.
Jolanta Pawnik
Tekst początkowo ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.