Dzisiejsza Polska

Z jaskini cieni. Między patriotyzmem a nacjonalizmem. Polska i Europa – spór o język, pamięć i obecność

Dzisiejsza Polska to kraj, który uczy się równocześnie oporu, imitacji i samoświadomości. Kraj, który nosi w sobie zranioną dumę – lecz i potencjał głębokiej samoanalizy. Jeśli ma się odrodzić jako podmiot kulturowy i polityczny, musi połączyć trzy elementy: sprawiedliwość społeczną, pamięć historyczną i otwarcie na świat – pisze prof. Piotr BIŁOS

Zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich w Polsce zostało przez część francuskich mediów przedstawione jako triumf „nacjonalisty”. Skąd bierze się ta etykieta? Czy to kwestia prostego nieporozumienia semantycznego — czy może przejaw głębiej zakorzenionej trudności w odczytywaniu polskiej specyfiki historycznej i kulturowej? Dlaczego pewne kody interpretacyjne powracają od lat, niemal niezmiennie, mimo zmieniającego się kontekstu? I co mówi nam ta powtarzalność — nie tylko o spojrzeniu z zewnątrz, lecz także o nas samych?

Czy mamy do czynienia jedynie z nieporozumieniem językowym? A może chodzi o coś głębszego — o zderzenie różnych pamięci, wyobrażeń i kodów kulturowych? Co ujawnia ten schemat interpretacyjny: niedostatek precyzyjnego języka, czy może brak wspólnej ramy odniesienia? I wreszcie: czy nie nadszedł czas, by Polska przemyślała na nowo swoją obecność w Europie — nie jako ciągłe dostosowywanie się, ale jako propozycję dojrzałej, partnerskiej obecności, opartej na świadomości własnego doświadczenia?

Pomyłka strukturalna: patriotyzm mylony z nacjonalizmem

Francuskie media oraz kręgi opiniotwórcze — zarówno liberalne, jak i skrajnie prawicowe — regularnie mylą polski patriotyzm z nacjonalizmem, mimo iż robią to w przeciwnych intencjach. Jedni potępiają, drudzy chwalą — lecz żadna ze stron nie próbuje wznieść się ponad własne uprzedzenia i wejść w istotę zjawiska, zrozumieć je w jego historycznej głębi i społecznej złożoności.

W dominującym dyskursie liberalnym przywiązanie Polaków do własnej kultury i państwowości bywa przedstawiane jako przejaw ksenofobii oraz jednostronnego podejścia do historii — niechęci do konfrontacji z jej ciemniejszymi kartami, skłonności do mitologizowania przeszłości, do budowania narracji bohaterskiej kosztem tematów trudnych i postaci niewygodnych.

Z kolei dla skrajnej prawicy ten sam fenomen staje się powodem do afirmacji — dowodem „zdrowego nacjonalizmu”, silnej tożsamości, odpornej na wpływy zewnętrzne.

W obu przypadkach nie mamy do czynienia z analizą, lecz z projekcją. Z uproszczonym odbiciem własnych lęków, pragnień i stereotypów — z jednej strony o Polsce „zacofanej” i „brunatnej”, z drugiej o Polsce „niezłomnej”.

Skutkiem tego są dwie przeciwstawne reakcje po stronie samych Polaków: jedni zaczynają odrzucać polskość jako coś „nienormalnego”, czego należy się wstydzić; inni — usztywniają się w jej obronie, nierzadko popadając w resentyment, karmiony poczuciem krzywdy i niezrozumienia.

Marc Porée, autor wstępu do dzieł Josepha Conrada w prestiżowej francuskiej serii La Pléiade, pisze:„Conrad uczestniczy w debacie na temat zasadności romantyzmu, podejmuje dyskusję z rewolucyjnymi ciągotami ojca oraz poetów swojego kraju – Mickiewicza i Słowackiego, wobec których żywi uczucia wielce ambiwalentne. Postrzega ich niezłomny idealizm jako nieskuteczny i niebezpieczny, podtrzymujący ową infantylną chorobę, jaką stanowi nacjonalizm.”

To nie przypadek: polskie przywiązanie do państwowości, historii i języka jest odczytywane jako „nacjonalizm”, choć w rzeczywistości to reakcja kultury zmarginalizowanej, nie dominującej. Reakcja defensywna, a nie ekspansywna.

Dwa porządki historyczne: Europa Zachodnia i Polska

Gdy Francuzi osądzają Polskę, czynią to z pozycji obywateli państwa, które przez wieki budowało swoją integralność i siłę polityczną. Francja była jednym z pierwszych krajów europejskich, które — od czasów monarchii absolutnej, przez Ludwika XIV i rewolucję — zdołały narzucić jednolity model kultury, języka, prawa i administracji. Zapanowała nad własną anarchią wewnętrzną: przez wieki dążyła do ujednolicenia kraju, ograniczając lokalne odrębności na rzecz silnego centrum. Następnie stała się imperium: kolonizatorem, uczestnikiem gry mocarstw, współtwórcą ładu międzynarodowego, siłą regulującą stosunki między narodami. Od rewolucji po III Republikę, budowała własną nowoczesność poprzez centralizację i ekspansję. Jej nowoczesność oparta była na ekspansji — zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej.

Polska miała historię przeciwną: była przez wieki wielonarodową wspólnotą o strukturze zdecentralizowanej, której republikański eksperyment szlachecki nie przetrwał naporu mocarstw. Sama została skolonizowana — rozebrana, podporządkowana, podbita. Jej historia to dzieje utraty suwerenności, rozbiorów, okupacji, a następnie PRL-u, który był nie tylko systemem politycznym, ale i trwałą formą podporządkowania geopolitycznego i kulturowego.

Polska nie jest zatem lustrzanym odbiciem Francji ani Wielkiej Brytanii, Niemiec, Hiszpanii itd. — ani w wymiarze ideowym, ani w układzie społecznym.

Jej specyfika opiera się na dwóch zasadniczych dziedzictwach: z jednej strony – postsowietyzm, z całym bagażem, jaki niesie w zakresie przebudowy instytucjonalnej; transformacja po 1989 roku, która choć przyniosła znaczące efekty gospodarcze, wiązała się również z poważnymi kosztami społecznymi i wyraźnym pogłębieniem nierówności. Z drugiej strony – forma wewnątrzeuropejskiej postkolonialności, nacechowana ostrą świadomością symbolicznej dominacji, jakiej Polska doświadczała w obrębie kontynentu.

W Polsce patriotyzm pozostał kategorią operatywną. To nie romantyczna fantazja, ale praktyczna potrzeba obrony tożsamości.

We Francji „patriote” to dziś określenie o konotacjach przede wszystkim historycznych. Najczęściej przywołuje ono postacie z okresu Rewolucji Francuskiej (np. patriote de 1789) — obywateli zaangażowanych w budowę republiki, gotowych bronić wolności, równości i suwerenności ludu. Ten termin ma charakter pozytywny, ale jest dziś rzadko używany i często brzmi nieco anachronicznie lub archaicznie — przywołuje raczej podręczniki historii niż współczesny język polityczny.

Z kolei „nationaliste” od zakończenia II wojny światowej obciążony jest silnie negatywnym ładunkiem emocjonalnym. Kojarzy się ze skrajnym etnocentryzmem, zamknięciem, ksenofobią, a także z kolaboracją z nazizmem i spuścizną kolonializmu. We francuskim dyskursie publicznym „nacjonalizm” to nie tylko orientacja ideologiczna, lecz zjawisko budzące sprzeciw moralny. Wyrazem tej postawy jest słynne zdanie François Mitterranda — prezydenta Francji w latach 1981–1995, jednego z głównych architektów integracji europejskiej i orędownika pojednania francusko-niemieckiego. Wypowiedział je w Parlamencie Europejskim w 1995 roku, w jednym ze swoich ostatnich publicznych wystąpień, apelując do eurodeputowanych, by przejęli dziedzictwo tych, którzy po wojnie budowali zjednoczoną Europę nie po to, by ją zdominować, ale by zakopać nienawiść i przywrócić pokój. „Moje pokolenie schodzi ze sceny — to już jego ostatnie publiczne działania, a to jest jedno z moich ostatnich wystąpień. Dlatego trzeba przekazać dalej to przesłanie”, mówił. „Trzeba pokonać uprzedzenia. To, o co proszę, wydaje się niemal niemożliwe, bo trzeba pokonać własną historię. A jednak — jeśli się tego nie zrobi, trzeba wiedzieć jedno: nacjonalizm to wojna. Wojna to nie tylko przeszłość — to może być nasza przyszłość.”

Zdanie to, wypowiedziane w Parlamencie Europejskim w 1995 roku, miało stać się symbolicznym ostrzeżeniem przed powrotem narodowego egoizmu, który w XX wieku doprowadził do katastrof kontynentu.

Mitterrand dodał jednak coś więcej — coś, co bywa dziś pomijane w uproszczonych cytatach: Europa kultur to Europa narodów przeciwko Europie nacjonalizmów.” W ten sposób rozróżniał między tożsamością zakorzenioną w narodowym dziedzictwie a ideologią, która z tej tożsamości czyni narzędzie wykluczenia. To subtelne, lecz kluczowe rozróżnienie, które dziś — szczególnie w kontekście Polski — warto przypomnieć.

W Polsce „patriotyzm” przez dziesięciolecia był kategorią centralną — nie tyle symboliczną, co egzystencjalną. Stanowił formę oporu wobec zniewolenia, narzędzie zachowania tożsamości zbiorowej: językowej, kulturowej, religijnej i politycznej. Patriotyzm był aktem trwania i niezgody. Natomiast „nacjonalizm” przyjmował różne postacie: od zideologizowanego nacjonalizmu endeckiego, który niósł ze sobą również elementy wykluczenia, po państwową narrację piłsudczykowską, akcentującą wspólnotę losu i etos niepodległościowy. W dwudziestoleciu międzywojennym nie był on kategorią jednoznacznie pejoratywną — raczej pluralną, złożoną, zależną od kontekstu.

Dziedzictwa społeczne i genealogie pamięci: kto mówi, w czyim imieniu?

Wybory 2025 roku odsłoniły głębokie pęknięcia społeczne. Nie chodzi tylko o dychotomię miasto–wieś czy poziom wykształcenia. Chodzi o pamięć społeczną, klasowe trajektorie i dziedziczone postawy.

Wśród elit liberalnych — miejskich, proeuropejskich — nie jest rzadkością poczucie wstydu za własny kraj czy unikanie używania języka polskiego za granicą. To objaw głębszego kryzysu tożsamości: uwewnętrzniony kompleks, w którym pogarda dla „Polski realnej” łączy się z klasowym dystansem oraz mimetyzmem wobec Zachodu.

Przypomnijmy: elity polskie zostały zdziesiątkowane — Sybir, Katyń, niemiecka okupacja miała charakter brutalnej aneksji i eksterminacji. Po wojnie nastąpiła kolejna fala rozproszenia: część przedstawicieli dawnej inteligencji trafiła na emigrację polityczną i uchodźczą — do Londynu, Nowego Jorku, do Maisons-Laffitte, będącego siedzibą redakcji Kultury Jerzego Giedroycia, do Szwecji, Niemiec itd. Inni znaleźli się na marginesie w kraju, wykluczeni z awansu w powojennym systemie PRL.

Dzisiejsze elity liberalne — w szczególności te z dużych miast — wywodzą się często z rodzin, które skorzystały z awansu społecznego w czasach PRL. Wbrew mitowi egalitaryzmu, ówczesny system promował lojalność wobec reżimu, co odnosiło się zarówno do członków partii, aparatu administracyjnego i służb, jak i do inteligencji technokratycznej — inżynierów, nauczycieli, pracowników naukowych. Ich dzieci miały lepszy dostęp do dobrych szkół, do nauki języków, do zasobów edukacyjnych. Po 1989 roku ten kapitał — zarówno kulturowy, jak i społeczny — przekształcił się w przewagę konkurencyjną. Współczesne badania socjologiczne wskazują, że to właśnie przedstawiciele tych środowisk — elity wielkomiejskie, dobrze wykształcone, mobilne — stanowią dziś trzon elektoratu partii liberalnych, preferując projekt nowoczesności oparty na integracji z Zachodem i wartościach indywidualistycznych. TVN — z genealogią sięgającą dawnego systemu — dziś reprezentuje liberalizm proeuropejski i posttożsamościowy. To nie paradoks, lecz kontynuacja.

Z drugiej strony znajdują się grupy, które zostały wykluczone z awansu w czasach PRL — zarówno symbolicznie, jak i realnie. Byli to często mieszkańcy wsi, środowiska robotnicze, a także rodziny postrzegane jako „ideologicznie niepewne”: potomkowie Armii Krajowej, katolicy praktykujący, intelektualiści niezależni. Dzieci i wnuki wykluczonych — często o niższym poziomie wykształcenia — pozostały na marginesie, bez szans na udział w transformacyjnym awansie lat 90. Niektórzy z nich odnaleźli się dziś w konserwatywnym dyskursie godnościowym, głoszonym przez PiS. Są to ofiary symboliczne dawnego systemu, które w liberalnym porządku po 1989 r. również nie odnalazły swojego miejsca.

Obok nich funkcjonuje jednak także konserwatywna kontr-elita: środowiska wykształcone, ale zmarginalizowane, często o silnym zakorzenieniu w tradycji II RP — noszące pamięć o inteligenckim etosie niepodległościowym, moralnym i wspólnotowym. Elita ta nie dysponuje przewagą instytucjonalną, ale posiada projekt kulturowy alternatywny wobec modelu liberalnego — oparty na zakorzenieniu, suwerenności i etyce wspólnoty.

Ta kontr-elita również nie jest wolna od pułapek. Grozi jej zamknięcie się we własnych racjach, odruch odrzucania tego, co inne lub niepodporządkowane. Często potępia, zamiast próbować przekonać — nie podejmując ryzyka dialogu.

Owszem, środowiska te głoszą wizję Polski silnej, suwerennej, dumnej ze swych korzeni. Jednak ich przekaz niesie ze sobą ryzyko rozmijania się z przemianami społecznymi, które zachodzą zarówno w skali globalnej, jak i wewnątrz samego społeczeństwa polskiego. Jeśli odmówią uznania tych przemian, mogą nieświadomie powielać te same błędy, które sami krytykują: ślepotę elit, zaprzeczanie rzeczywistości, marginalizowanie całych grup społecznych.

To nie konflikt postępu z zacofaniem, lecz zderzenie dwóch opowieści historycznych, dwóch modeli wspólnoty, dwóch pamięci rodzinnych. Jedna strona pragnie „dogonić Zachód” za cenę mimikry. Druga — zrekonstruować podmiotowość opartą na zakorzenieniu.

Z jaskini cieni. Twórcze naśladownictwo i wzajemne zrozumienie

Spór o „nacjonalizm” i „patriotyzm” to nie tylko kwestia językowa. To spór o tożsamość, godność, prawo do własnej pamięci — oraz o sposób uczestnictwa w świecie. Polska musi nauczyć się mówić własnym głosem, ale także tłumaczyć siebie innym: nie poprzez rezygnację z własnej wrażliwości historycznej, lecz przez umiejętność jej wyjaśnienia. Nie chodzi o podporządkowanie się. Chodzi o obecność. Równorzędną, dojrzałą — na własnych warunkach.

Z jednej strony mamy dziś obóz konserwatywny – często sztywny, nieufny wobec zmian obyczajowych, ryzykujący oderwanie od współczesnych przemian kulturowych, zarówno na poziomie globalnym, jak i wewnątrzkrajowym. Ale zarazem obóz ten skierował swój przekaz do ludzi zepchniętych na margines, realnie rozumiejąc potrzebę redystrybucji, stabilności i godności. W tym sensie patriotyzm nie jest tylko konstruktem symbolicznym – to również gest uznania dla tych, którzy byli niewidoczni.

Z drugiej strony mamy elitę liberalną – często związaną genealogicznie z instytucjami PRL-u, która zdołała skapitalizować transformację po 1989 roku. Jej wyobraźnia polityczna bywa mimetyczna: zamiast dialogu z Zachodem, proponuje jego naśladowanie, sądząc, że integracja polega na przyswojeniu kodów dominujących. Lecz, jak przypomina Platon, ci, którzy żyją w cieniu cudzych obrazów, pozostają w jaskini pozorów – nieświadomi, że świat zewnętrzny wymaga samodzielnego aktu wyjścia i zrozumienia.

A jednak – jak przypomina Arystoteles – człowiek jest istotą mimetyczną: przez naśladownictwo uczy się, rozwija, przyswaja nowe formy istnienia. Problem nie leży w mimetyzmie samym w sobie, lecz w jego bezrefleksyjności. Tylko napięcie między mimetyzmem a autonomią, między potrzebą uznania a zakorzenieniem w sobie, może dziś stanowić realny projekt emancypacyjny. Nie tylko dla Polski – ale dla całej Europy.

Dzisiejsza Polska to kraj, który uczy się równocześnie oporu, imitacji i samoświadomości. Kraj, który nosi w sobie zranioną dumę – lecz i potencjał głębokiej samoanalizy. Jeśli ma się odrodzić jako podmiot kulturowy i polityczny, musi połączyć trzy elementy: sprawiedliwość społeczną, pamięć historyczną i otwarcie na świat. Nie przeciw Europie, ale w Europie i przez Europę – pod warunkiem, że jej sens będzie nieustannie współdefiniowany.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Prof. Piotr BIŁOS

Prof. Piotr BIŁOS

Profesor literatury, wykładowca teorii literatury, szef polskiej sekcji i współodpowiedzialny za katedrę studiów translatologicznych w INALCO w Paryżu. Autor książek promujących uniwersalizm polskiej literatury, które ukazały się w prestiżowej serii „Classiques Garnier”: Exil et modernité: vers une littérature conçue à l’échelle du monde, Les jeux du „je”, construction et déconstruction du récit romanesque chez Wiesław Myśliwski. W 2017 r. w krakowskim Znaku ukazały się jego Powieściowe Światy Wiesława Myśliwskiego.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się