
Zamiast poważnego zajęcia się sprawą Pegasusa mamy umiarkowanie śmieszną zabawę
Być może należy wyciągnąć naukę z prac komisji ds. Pegasusa i zastanowić się, czy koszty jej działania powinny być finansowane z pieniędzy publicznych. Może posłowie, którzy są takiej komisji członkami, powinni sami zrzucać się na jej działanie.
Komisja śledcza badająca sprawę systemu Pegasus dostarczyła nam już wiele radości, a jej ostatnie działania pozwalają podejrzewać, że to nie jest jej ostatnie słowo.
Po serii przesłuchań, o których najbardziej zajadli członkowie komisji chcieliby jak najszybciej zapomnieć, przyszedł czas na finał tego spektaklu, a więc przesłuchanie Zbigniewa Ziobry. Były minister sprawiedliwości od dłuższego czasu unika stawienia się przed komisją wykorzystując, do tego wszystkie możliwe sposoby. Tym razem postanowił udzielić wywiadu w telewizji Republika w czasie, kiedy miał zostać przez policję doprowadzony na przesłuchanie. Jednak w ostatniej chwili wyszedł z siedziby telewizji i ogłosił, że nie będzie utrudniał pracy policji i pozwoli się doprowadzić we wskazane miejsce. Gdy wydawało się, że wszystko zmierza do szczęśliwego finału, do gry weszli członkowie komisji, kończąc posiedzenie, zanim dotarł na nie Ziobro.
Pojawia się pytanie: kto tak naprawdę przed kim ucieka? Ziobro przed komisją śledczą czy może komisja przed Ziobrą? Pracująca za pieniądze publiczne komisja śledcza nie zamierza poczekać kilku minut, których brakowało policji, żeby przetransportować Zbigniewa Ziobrę, ogłasza zakończenie ciężkiej pracy tego dnia i przegłosowuje wniosek o areszt dla byłego ministra w ramach kary za niestawienie się. Byłego ministra, który w tym czasie jest przewożony przed oblicze komisji.
Z całego przesłuchania została nam więc seria gniewnych tweetów członków komisji, zapowiadających, że Ziobro trafi za karę do aresztu. Prawdopodobnie nie trafi, bo poddał się działaniom policji i zmierzał na przesłuchanie. Jako że ta komisja śledcza trochę kosztuje, a płacą za to polscy podatnicy, to byłoby dobrze, gdyby efektami jej działań było coś więcej niż te kilka tweetów i parę występów medialnych, do których zapewne dojdzie w najbliższych dniach.
Zamiast poważnego zajęcia się sprawą Pegasusa mamy więc umiarkowanie śmieszną zabawę i rodzaj politycznego cyrku. Najciekawsze jednak, że nie do końca wiadomo, dla kogo jest on odgrywany. Wyborców prawicowych od początku to nie interesowało. Ludzie, którzy głosowali na partie tworzące dziś koalicję, chyba już jakiś czas temu porzucili nadzieję, że prace tej komisji dokądkolwiek zmierzają.
Wygląda więc na to, że widzami tego spektaklu pozostali już głównie jego uczestnicy. Co gorsza, prawdopodobnie wydaje im się, że to wciąż bardzo ważna sprawa i że żyje nią cały naród.
Mam jednak wrażenie, że naród już dawno żyje innymi rzeczami, jedynie za ten spektakl płaci. Pewnym plusem jest, że chyba już dawno o tym zapomniał. Ale ma to też pewien minus, bo jeśli tak, to komisja może pracować do końca świata, po cichu wysyłając kolejne pisma, prowadząc przesłuchania bez osób przesłuchiwanych i zwołując posiedzenia, podczas których podejmie decyzję o terminie kolejnego posiedzenia. Być może za 20 lat ktoś przypadkiem odkryje, że posłowie należący do komisji wciąż spotykają się w tym samym pomieszczeniu, żeby skrytykować osoby wezwane, że się nie stawiły, i podjąć decyzję o terminie następnego posiedzenia. Człowiek taki mocno by się zdziwił i zacząłby się zastanawiać, o co właściwie chodzi. Ale być może znalazłby się przyszły historyk polskiej polityki, który mógłby mu wytłumaczyć, że to stara sejmowa tradycja, nikt już nawet nie pamięta, jak się zaczęła, ale ci ludzie po prostu muszą się spotkać raz na miesiąc i ustalić termin następnego spotkania.
Być może należy wyciągnąć naukę z prac komisji ds. Pegasusa i zastanowić się, czy koszty jej działania powinny być finansowane z pieniędzy publicznych. Może posłowie, którzy są takiej komisji członkami, powinni sami zrzucać się na jej działanie. Istnieje możliwość, że wtedy prace poszłyby znacznie szybciej i sprawniej, a decyzje o pustych posiedzeniach byłyby wydawane z mniejszą łatwością.
Paulina Matysiak
Tekst pierwotnie ukazał się we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

Paulina MATYSIAK
Filolożka i filozofka. Posłanka na Sejm IX i X kadencji. Przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Walki z Wykluczeniem Transportowym. Autorka felietonów "Pisane lewą ręką", które ukazują się w każdą sobotę we "Wszystko co Najważniejsze".