Ile czasu ma Polska?

Ile czasu ma Polska?

Sprawy o strategicznym znaczeniu są przeciągane, jakbyśmy czasu mieli nieskończenie wiele i mogli sobie dłubać, dyskutując, kto się jak przejęzyczył i z jakiego powodu ministrowi się plątał język. A przecież w pewnym momencie może przyjść ostre „Sprawdzam!” jak w 1939.

Wielkie Przesilenie

Ile czasu ma Polska – do czego? Do tej pory sprawdzała się nieźle zasada „nasza chata z kraja”. Niech na całym świecie wojna, ale polska wieś spokojna. Nawet wielka i potwornie brutalna wojna za wschodnią granicą dotknęła nas raczej tylko ekonomicznie. Owszem, spadło kilka rakiet, ale na Ukrainę takich rakiet spadały setki. Ale czujemy, że – być może – nadchodzi czas Wielkiej Próby.

Czy są to nastroje podsycane przez podżegaczy wojennych, czy coś realnego? Putin wielokrotnie jednoznacznie precyzował swoje zamiary, w ramach których Polska miałaby wrócić do rosyjskiej strefy wpływów lub formalnie należeć do Zachodu, ale jako bezwolna marionetka. Z drugiej strony Unia Europejska chce doprowadzić do unifikacji „pod naturalnym niemieckim przywództwem”, słusznie przyrównywanej do zjednoczenia Niemiec w 1871 pod naturalnym przywództwem Prus. Z trzeciej strony polski rząd chce tak domknąć przywracanie demokracji, by władza doskonałych demokratów po wiek wieków nie mogła zostać naruszona, a na pewno nie przez coś tak populistycznego jak wybory. Z czwartej strony Polacy, a przynajmniej ci, z którymi ja się identyfikuję, chcą się wyśliznąć z tej zaciskającej się pętli. Wyraźnie widać, że zbliża się światowe Wielkie Przesilenie.

Czy grozi nam wojna? Jak uczy Sun Tzu, kraje należy zdobywać bez walki, przejmując ich nietknięte zasoby. Tak miało być na Ukrainie, ale Ukraińcy stawili opór. Jak by było z Polakami? W dawno minionych wojnach jesteśmy dzielni, podobnie jest, gdy wojny są dalekie i dotyczą kogo innego. Francuzi, tchórze, nie chcieli umierać za Gdańsk. Czy my chcemy umierać za Kijów? A za Warszawę? No, tak sobie, może najpierw kolega… Odzywa się w duszy mały Pétain. Powstania są piękne w historii, a co do nowych, lepiej się dwa razy zastanowić. Przykład Ukrainy pokazuje, że dwuletnia walka może kosztować długotrwałą, a być może nieodwracalną degradacją kraju. Niewola też nie jest za darmo. Ludobójczej okupacji w niemieckim stylu się jednak nie spodziewam. Ale stulecie rozbiorów, a potem pół wieku komunizmu? Degradacja mniej gwałtowna, powolna, ale wymagająca odrabiania przez dziesięciolecia. Owszem, osobiście można przejść do obozu zwycięzców, mentalnie zapisać się na Volkslistę.

Imperia są różne. Rzymianie podbijając Galię zagłodzili obrońców Alezji, Wercyngetoryks został poprowadzony w łańcuchach w pochodzie triumfalnym Cezara, ale potem nastąpiła Pax Romana, przyszła winorośl, oliwki, literatura i teatr. Rzymianie wyzyskiwali prowincje, ale nie zabijali kur znoszących złote jajka. Pokój pozwalał na w miarę bezpieczny handel, piratów na Morzu Śródziemnym (Mare Nostrum) zwalczała rzymska flota. Prawo mogło być twarde, ale było znane i obowiązujące – Dura lex, sed lex. Ale w przeciwieństwie do rzymskiego, panowanie rosyjskie i sowieckie oznaczało nie tylko brutalny ucisk, ale też powiększanie zapóźnienie cywilizacyjnego.

Jak mogłoby wyglądać Imperium Europejskie? Sprawa niesławnego Krajowego Funduszu Odbudowy po COVID-zie pokazała, że „prawo” jest bez skrupułów wykorzystywane w polityce. Ideologia dominuje nad ekonomią i zdrowym rozsądkiem, z powodu cenzury (walki z dezinformacją) czasy reakcji na widoczne gołym okiem zjawiska przekraczają dziesięciolecie. O wzajemnym szacunku dawno nikt nie słyszał, dawne państwa kolonialne wróciły w swoje mentalne koleiny. Gdyby przynajmniej za poniżanie był dobrobyt, ale nie ma. Owszem, był, ale perspektywy są ponure.

Nie jest zrozumiały stosunek Niemiec i Unii do Polski. Gospodarka polska rozwijała się dobrze, rozsądne więc by było znalezienie takiego modus vivendi, żeby się dla pożytku wszystkich rozwijała dalej. Gospodarki Polski i Niemiec się uzupełniają, a więc współpraca oparta na wzajemnym szacunku powinna być możliwa. A jednak wszystkie strategiczne inwestycje są blokowane, jak gdyby hegemonia Niemiec była ważniejsza niż rozwój wspólnego potencjału. Podobnie by było, gdyby Bawaria blokowała rozwój Hamburga, po prostu bo go nie lubi. Wszystkie takie irracjonalne działania obniżają zaufanie do brukselskiego projektu.

„Polska liderem Europy”, nowa ugoda perejasławska

Nowa strategia Brukseli polega na chwaleniu Polski. Nagle słyszę, że w sprawie migracji i ochrony granicy miała rację, to samo co do agresywności Rosji. O tym, że polski rząd, który o tym mówił, był odsądzany od czci i wiary, wszyscy zapomnieli. Słychać słowa: „Polska jest teraz liderem Unii”. Po ośmiu latach inwektyw to balsam na nacjonalistyczne uszy. Ale co się za tam kryje?

Obcy zdefiniują naszą politykę zagraniczną i będą dowodzić naszą za ciężkie pieniądze zbudowaną armią. Granicy będzie strzegł (czyli ją otwierał lub zamykał) Frontex, zależny od politycznych klimatów w Bundestagu. Wprowadzenie Euro i wspólnych długów zwiąże nas ostatecznie. W programach szkolnych Maria Konopnicka nie będzie pamiętana jako autorka godzącej w sojusze „Roty”, lecz jako lesbijka. Ta nagła kampania słodyczy przypomina działania Rosji wobec Kozaków w XVII wieku: Gnębią was polskie pany? Przystąpcie do Rosji, ugoda perejasławska gwarantuje wam prawdziwe swobody! A potem klapka zapada i nastaje rosyjska dominacja pod carskim knutem. Tak – boję się Teutonów, nawet gdy wygłaszają komplementy.

Ta kampania słodyczy pokazuje również jedną rzecz – wbrew twierdzeniom masochistów i minimalistów, Polska jest bardzo ważna. Komplementy mogą być fałszywe, ale nie prowadzi się takiej kampanii wobec kraju bez znaczenia. Najpierw nastąpiło wymuszenie zmiany rządu, teraz kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego. Polacy mają zobaczyć, że „poprawny” wybór będzie im wynagrodzony materialnie. Kampania ta jest na tyle bezwstydna, że została nawet zauważona wśród eurokratów. Widać więc, że Polska ma istotne znaczenie dla europejskiej równowagi sił – pamiętajmy, że to nasz atut.

Stan społeczeństwa

Wyzwania są olbrzymie, kto miałby im sprostać? Dobrze by było, gdybyśmy mieli rząd o jasnej strategii, niekoniecznie publicznie oznajmianej. Rząd może mieć chytry plan na kilka ruchów do przodu, którego nie komunikuje otwarcie, ani swoim, ani obcym. Ale jeżeli społeczeństwo ma zaufanie do generalnej linii i strategicznych talentów rządu, może to działać. Oczywiście rząd może być zbyt pewny siebie i pewnego pięknego poranka oznajmić społeczeństwu coś zaskakującego, jak Hitler w grudniu 1941: Rodacy (Volksgenossen), od rana jesteśmy w stanie wojny z USA!

Do sprawnego działania w nieprzyjaznym otoczeniu potrzebny jest pewien trzon, który wie, o co chodzi i energicznie nad tymi celami pracuje. Nie powinno być tak, że co drugi minister po kilku miesiącach szuka fuchy w Brukseli. Rozbite jest społeczeństwo. Przedwojenne, tak krytykowane i wyśmiewane wychowanie bogoojczyźniane stworzyło chłopców twardych jak stal i dzielne dziewczyny. A dzisiaj? 

Przeczytałem właśnie komentarze do artykułu o odwołaniu Anny Michalskiej, rzeczniczki Straży Granicznej. Chamstwo, brutalność i wiara w propagandę. Zmusimy ją, by codziennie oglądała film Agnieszki Holland, na granicy odkopiemy trupy migrantów, ukarzemy winnych. Do tego brutalna walka z opozycją. Rozliczanie oszustw to zbożne zajęcie, nie może się jednak przerodzić w zemstę. Jeżeli każda odważna decyzja, nawet udana, może być podstawą do zarzutów, nikt nie będzie podejmował żadnych decyzji. Ciszej idziesz, dalej zajdziesz. Takie metody zarządzania stosował Stalin. Pociągi się spóźniają – rozstrzelamy dyrektora kolei. Pociągi się dalej będą spóźniać, ale tłuszcza – jak u Azteków lub jakobinów – dostała swoją porcję krwi. Po szukaniu winnych jakiegokolwiek użycia Pegasusa, nikt już podsłuchu nie założy. Oszuści i szpiedzy mogą spać spokojnie. Moim skromnym zdaniem, jeżeli ktoś w każdym wydatku widzi „Bizancjum”, w każdym odpowiedzialnym, dobrze płatnym stanowisku koszenie publicznej kasy, a w każdej inwestycji pole do przekrętów, odsłania w ten sposób własną mentalność.

Jeżeli chodzi wojsko, to w zasadzie jest dość solidne. Ale co będzie z kontraktami zbrojeniowymi, nikt na pewno nie wie. Słyszymy o wielu rodzajach sprzętu, ale które będą realnie dostępne, kiedy, w jakich liczbach? Bo pytamy o czas. Wobec Polski przedwrześniowej jesteśmy wymagający. Były samoloty Łoś i Karaś, ale za późno, za mało. Słabe było rozpoznanie kontrwywiadowcze Związku Sowieckiego. W końcu rząd salwował się wstydliwą ucieczką. A teraz? Kto kontroluje sprawy wojskowe mocną ręką, w porozumieniu z innymi resortami? Co się robi w sprawie obrony cywilnej?

Sprawy o strategicznym znaczeniu są przeciągane, jakbyśmy czasu mieli nieskończenie wiele i mogli sobie dłubać, dyskutując, kto się jak przejęzyczył i z jakiego powodu ministrowi się plątał język. A przecież w pewnym momencie może przyjść ostre „Sprawdzam!” jak w 1939.

Gdzie wybawienie?

No więc nie jest dobrze. Jak zwykle, uratować może nas pospolite ruszenie, mąż opatrznościowy lub opieka Przenajświętszej Panienki. 

Może jednak zdaliśmy już parę egzaminów. Bo czy było dotąd tak spokojnie? Nie do końca. Sytuacja na granicy białoruskiej miała pełen potencjał na wielki kryzys, gdyby nie została zażegnana. Niekontrolowane strumienie obcych kulturowo, wrogo nastawionych ludzi, mogłyby doprowadzić katastrofy. Znamy hipokryzję Zachodu – prawdopodobnie humanitaryści by walczyli o otwarcie naszej granicy wschodniej, a państwo niemieckie by szczelnie zablokowało zachodnią. Chwała więc Straży Granicznej, opluwanej, wyzywanej, drapanej i oczernianej. Szacunek dla Anny Michalskiej, dzielnej jej rzeczniczki, która musiała wytrzymać tę agresję, a teraz została potraktowana jak polscy piloci w Anglii po wojnie. Szokujące jest to, że dziś bariera na granicy jest przedstawiana jako polski i unijny sukces, a dawni opluwacze wypinają pierś do orderów. Również problem uchodźców ukraińskich nie doprowadził do kryzysu, a mógł.

Społeczeństwo nauczyło się czegoś oczekiwać, mieć ambicje. Obecny rząd ze swoją polityką „żadnych marzeń, panowie” posunął się naprawdę daleko. Czy to zadziała? Czy ludzie zaakceptują przeczekanie swojego życia? Ruch „Tak dla CPK” sugeruje, że jednak nie.

Jest tak, że nowo powstających zjawisk nie dostrzegamy. Gazeta może podać, że Einstein umarł, ale nie, że Einstein się urodził. Powstają „z niczego” nowe media, może też gdzieś są więc ludzie, o których nic nie wiemy, a którzy przeorają scenę polityczną.

Co do samej Brukseli: w najbliższych wyborach europejskie „liberalne” elity muszą solidnie oberwać po kościach. Inaczej nigdy się nie nauczą, co to jest demokracja. Nic ich nie skłoni do refleksji. Z zadowoleniem stwierdzą, że znowu się udało, bo tak im się od niebios należy. Wołając „Liberałowie, nic się nie stało!” dokręcą śrubę tak, by już nigdy przy głosowaniu (dawniej – wyborach) nie dochodziło do tak nerwowych sytuacji. Aby jednak zaszła jakaś zmiana, może być konieczne dojście do faktycznego udziału w rządach alternatywnych partii, które się nam niekoniecznie podobają. Ale inaczej ta pseudoliberalna skamielina będzie trwała wiecznie.

Przyspieszenie historii

Historia przyspiesza. Kilku graczy widzi, że pewne sytuacje muszą                                                                                                                              rozegrać szybko, zanim nie zamknie się okno możliwości. Z historii wiemy, że decyzje podejmowane pod presją czasową mogą być błędne. Dobrym przykład jest Hitler: Muszę zaatakować Polskę, zanim nie zadziałają gwarancje zachodnie; Muszę zaatakować Związek Sowiecki, zanim on mnie nie napadnie; Muszę zaatakować USA, zanim się nie wzmocnią. A potem zawali się wszystko.

Piszę tyle o podstawowych warunkach, o bezhołowiu i paździerzu, ponieważ jeżeli Polska będzie pozostawać w aktualnym marazmie, żaden doliczony czas jej nie pomoże. Można jedynie mieć nadzieję, że przeciwnicy Polski również nie są genialnymi graczami, Rezultaty ich działań na to wskazują. Nie zapominajmy jednak, że niektórzy mają broń atomową.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się