Im mniej wyrazisty kandydat, tym lepiej
Wybierzecie sobie radykała – nie wygra. Nie ma najmniejszych szans.
Po pierwsze dlatego, że kandydat niewyrazisty nie zraża nikogo. Nie ma wyrobionego zdania, a nawet jeśli ma, to nie eksponuje go zbytnio. Nie będzie o to zdanie walczyć. Nie będzie tego zdania wybijał na plakatach wyborczych, które inni będą chcieli zrywać. Spokojny, nikomu niewadzący, miły kandydat. Teflonowy. Pytany o aborcję mówi o odpowiedzialności, konsensusie, potrzebie rozmowy i wysłuchania wszystkich. Pytany o karę śmierci zwraca uwagę na filozoficzny spór przetaczający się przez świat. Kwestię ataku imigrantów na polską granicę uznaje za „bardzo ważną”, po czym przekonuje o szacunku dla każdego przy jednoczesnej potrzebie stawiania sobie i innym granic. I tak dalej. Nawet na pytanie o to, czy warto zachować złotówkę i nie przyjmować euro, czy też jednak odwrotnie, będzie w stanie odpowiedzieć kilkuminutowym wykładem, który usatysfakcjonuje każdego. A problem pracy w niedzielę jest problemem, który stawiany jest już od dwóch tysięcy lat – słusznie zauważy. Kandydat dla wszystkich.
Po drugie dlatego, że taki kandydat, jak się wydaje, może najlepiej odzwierciedlać to, na czym zależy przeciętnemu wyborcy. Jeśli kandydat czy kandydatka są „puści” – to mogą być zaraz napełnieni ideami, które chcą w nich umieścić wyborcy. I tacy kandydaci bez problemu przyjmą te idee jako swoje. A przynajmniej nie zaprotestują, gdy wyborcy będą od nich oczekiwali milczącej akceptacji. Bo – teraz będzie górnolotnie – „jednak o coś w polityce chodzi”. O jakiś bon dla młodych na gry wideo i czas wolny. O mieszkania dla młodych małżeństw, z internetem (mieszkania prawem, nie towarem). O dotację od państwa dla starających się o dzieci i dla tych dziewczynek, dziewcząt i kobiet, które tego rodzącego się w nich dziecka nie chcą w sobie mieć. O zlikwidowanie podatków dla rozpoczynających działalność. O niezadawanie prac do domu, żeby rodzice mieli wolne. O zerowy VAT na tipsy, solaria, usługi upiększające, w tym – co ważne dla młodych mężczyzn – wyborców przecież – usługi barberskie. O krótszą pracę, mniej obciążającą, z szybszą emeryturą. O to, żeby w drużynie narodowej wreszcie nie grały patałachy. O możliwość taniego jakiegoś ośrodka, który zajmie się ich rodzicami, bo są coraz starsi. O to, żeby w Zakopanem był sylwester, żeby była muzyka i miłość, od czasu do czasu lekkie dragi, żeby było fajnie. Niektóre partie mają na podorędziu 100 albo 200 obietnic, z których po wyborach zostanie może siedem, może dziesięć, ale przecież i tak nikt nigdy ich z tego nie rozliczy. Kandydat może obiecać wszystko, ważne, aby został wybrany. Każdy widzi w nim to, co chce widzieć. A jeśli jeszcze ma do tego pieska – ależ to miłe, ależ to cosy, prawda?
Po trzecie dlatego, że każdy może na niego głosować. I chce na niego głosować, jeśli z drugiej i trzeciej i z kolejnych pozycji na liście wyborczej atakuje stado zombies – radykałów. Trzeba być doprawdy fascynatem idei politycznych, znać historię kraju i regionu, aby o coś dla wyborcy w polityce chodziło. A zombies, zwykle 60 plus, wykrzykują i wzajemnie się obrażają. Wypominają sobie jakieś sprawy sprzed 30–40 lat, o których zwykły, przeciętny (dobrze, napiszę to: normalny) wyborca już nie chce pamiętać. W ogóle go to nie interesuje. Jakieś głosowania, noce teczek, zdrady, pistoleciki, siłowe wejścia, przejęcia, rozcinanie szaf pancernych, palone podręczniki, a nawet niechby i samobójstwa a nawet morderstwa do dziś niewyjaśnione. Krzyczą na siebie i warczą. Tocząc pianę z pyska… Na tym tle kandydat spokojny, stojący w wyprostowanej zdystansowanej pozycji, patrzący na to z widocznym zażenowaniem, z przekonaniem mówiący swoje – zawsze będzie zdobywać punkty.
Po czwarte dlatego, że polityka dawno już przestała być traktowana poważnie. Jest teatrem, zawodami sportowymi, jakoś tam przekłada się potem na nasze życie. Ma swoich celebrytów, a więc ma też swoich fanów. Wiadomo, komu wypada kibicować. Dlatego też wiadomo, kto ma w niej „konie czarne” a kto „konie białe”. Gra w politykę teoretycznie ma jakieś zasady, ale dawno już nikt ich nie przestrzega; więcej: im trwardsze zasady, z tym większą łatwością, a wręcz lubością, są naruszane. Kandydaci, którzy chcą wygrać, mogą obiecać wszystko. I nikogo już szczególnie nie rusza, że ci, którzy wysyłają agentów, aby podpalili budkę strażnika przy ambasadzie, nagle deklarują, że chcą iść w pierwszym szeregu Marszu Niepodległości. Ci, którzy dowozili pizzę nielegalnym imigrantom, dziś mówią o wojnie hybrydowej skierowanej na ich kraj. Ci, którzy mówili o przeskalowanych projektach rozwojowych (CPK, atom, port, muzeum…), dziś są za ich kontynuowaniem, choć jednocześnie zrobią wszystko, aby te projekty utrącić. Ale tak, by nikt tego nie zauważył. Każdy na to machnie ręką, bo to jest polityka, to jest gra, nic więcej. Nikt nie traktuje jej poważnie.
Po piąte, im mniej wyrazisty kandydat, tym większy spokój społeczny. Tym mniej krzyku w przestrzeni publicznej, medialnej, na wiecach i w komunikacji politycznej. Tym mniej wygrażania, że zaraz pójdziemy na Moskwę, na Berlin albo na Kijów. Że wyjdziemy z Unii. Że żądamy reparacji. Że chcemy, aby oddali nam to, co nam się należy. Że nie wpuścimy, że zablokujemy, że oskarżymy, że skażemy, że wygonimy. Że zwolnimy. Że kto nie z nami, ten przeciwko nam. Tak to już jest, stety lub niestety, przeciętny wyborca żyje sobie swoim życiem, nawet jeśli to życie marne. Życie marne, można powiedzieć skundlone, śmieciowe (tak, druga strona tylko czeka, aby tak to nazwać). Trudno, takie już życie wiedzie. Trudno, tak to już jest. On ceni sobie spokój.
Wybierzecie sobie radykała – nie wygra.
Eryk Mistewicz
Paryż, 31 października 2024 r.
Tekst ukazał się pierwotnie we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.