Karol zwycięzca

Jak rozumieć pojęcie „zwycięstwo”? Mówimy o zwycięstwie w zmaganiach sportowych, o zwycięstwie w bitwie czy na wojnie. Mówimy też o zwycięstwie nad chorobą, nad swoimi fizycznymi ograniczeniami czy nad słabością swojego charakteru. Możliwy jest jednak i inny rodzaj zwycięstwa.

„Złota wolność tu leży – czytam na kamieniu,

Umarła. Dawno się jej, rzekę, ku zginieniu,

Dawno na śmierć zbierało. Cóż wżdy za przyczyna?

Swawola, bo kiedy się nazbyt w górę wspina,

Chcąc aż pod słońcem bujać woskowymi pióry,

Skoro jej roztopnieją, łomie głowę z góry.

[…]

Żeby był Bóg na niebie, nikt nie wierzy szczerze.

Każdy, wedle swej wolej, wymierzywszy place,

Z ruin ojczystych sobie buduje pałace”.

Nagrobek wolności – Wacław Potocki, polski poeta XVII-wieczny

Św. Paweł w swoim drugim liście do Tymoteusza napisał: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem”. Dla św. Pawła to ludzkie życie jest owymi zawodami sportowymi, ale zwycięstwo nie polega na pokonaniu wszystkich przeciwników, chyba że mówimy o grzechu i własnej słabości. Jak niedawno przeczytałem, w czasach bliskich św. Pawłowi ze sportem wiązało się greckie pojęcie kalokagathia, które oznaczało równowagę ciała i ducha… czyli postawienie nie tylko na zdrowie i rozwój fizyczny, ale i ten duchowy. Ale rozwój duchowy wymaga cierpienia, ofiar i wyrzeczeń oraz pozostawia wiele blizn, jak to pięknie ujął libański pisarz Khalil Gibran. Dziś jakby o tym zapomnieliśmy. Wielkie postaci historyczne i święci musieli niejednokrotnie przejść przez niezwykle trudne chwile. Ot, wystarczy wspomnieć ciemne noce św. Jana od Krzyża czy św. Teresy z Avila, a z postaci nam bliższych czasowo – św. Matki Teresy z Kalkuty. Takie też było życie św. Jana Pawła II. Wcześnie stracił rodziców i starszego brata. W czasie niemieckiej okupacji pracował jako prosty robotnik i równocześnie uczył się, a potem uległ wypadkowi przejechany przez ciężarówkę, w którym omal nie stracił życia. A jednak był zwycięzcą. Dlaczego?

Nie tylko dlatego, że przyczynił się do upadku komunizmu i odzyskania wolności przez Polskę. Nie tylko dlatego, że według wielu relacji był mistykiem i człowiekiem modlitwy. Nie tylko dlatego, że był jednym z największych papieży, a Kościół uznał go za świętego. Nie zmienią tego oskarżenia o ukrywanie pedofilii oraz oszczercza kampania rozpętana w Polsce przeciwko niemu przez różne lewicowe i postępowe środowiska kilka lat temu. Wielu moich zagranicznych przyjaciół pytało mnie wówczas: „Polacy, co wy robicie?”. Św. Jan Paweł II był zwycięzcą także, a może przede wszystkim dlatego że jego poglądy i słowa teraz, po 20 latach od jego śmierci, tylko zyskały na aktualności. Okazał się więc w pewnym sensie prorokiem. Pamiętam, jak mówił wiele lat temu o dyktaturze relatywizmu i cywilizacji śmierci. Wydawało mi się to wówczas przesadzone, a jednak, jak się z perspektywy czasu okazało, papież widział dalej i lepiej.

Co dawało mu tę nadzwyczajną siłę? By odpowiedzieć na to pytanie, warto sięgnąć do wspomnień jego bliskich, np. osobistego fotografa Artura Mariego czy rzecznika prasowego Joaquina Navarro Vallsa. Arturo Mari w swoich wspomnieniach napisał: „Przecież 27 lat żyłem obok świętego, byłem przy nim, on był przy mnie. Lata u boku Jana Pawła II przeminęły jak mgnienie, ale zostawiły niezatarty ślad w moim sercu. Teraz patrzę na to, co przeżyliśmy razem, i gdy wspominam ten czas, wyraźnie widzę jego świętość”. Wspominając pierwsze zdjęcie, które wykonał papieżowi jeszcze w szpitalu, po pamiętnym zamachu na jego życie w dniu 13 maja 1981 roku, zacytował słowa św. Jana Pawła II: „Widzisz, synu, Matka Boża uratowała!”. Świat zachwycił się papieżem Franciszkiem i jego ubogim życiem w Watykanie, jednak czyż nie inaczej było ze św. Janem Pawłem II, choć wielu o tym pewnie nawet nie słyszało? A przecież mówią o tym relacje wszystkich jego bliskich współpracowników. Papież żył w pokorze, której głębię znał jedynie Bóg. Nie posiadał nic swojego – miał tylko kaplicę i pokój, w którym znajdowało się łóżko tak skromne, że lepsze chyba mają proboszczowie na biednych wiejskich parafiach, oraz biurko do pracy. Miał też jedną odświętną szatę, którą wkładał na uroczystości. Jak wspomina Arturo Mari: „Na zawsze zapamiętałem epizod z wizyty w Brazylii w 1980 r., gdy widząc nędzę tamtejszych mieszkańców faweli, oddał księdzu i kazał sprzedać jedyną swoją własność – papieski pierścień, a pieniądze oddać ubogim”.

Do napisania poniższego tekstu zainspirował mnie niedawny wykład historyczny prof. Andrzeja Nowaka, który odbył się w Gdańsku. Za tę inspirację Panu Profesorowi serdecznie dziękuję.

Rok 1987 miał w historii Polski znaczenie szczególne. W owym roku po raz trzeci odwiedził Polskę nasz papież. Jak się okazało, była to jego ostatnia podróż do ojczyzny pod władzą komunistów. Odwiedził wtedy nie tylko Warszawę, Jasną Górę i Kraków, ale także Gdańsk, gdzie odprawił wielką mszę dla ludzi pracy na dawnym lotnisku, a wówczas wielkim osiedlu mieszkaniowym Zaspa, pod słynnym ołtarzem w kształcie olbrzymiego statku żaglowego projektu Mariana Kołodzieja, który był nie tylko artystą plastykiem i scenografem, ale także więźniem obozów koncentracyjnych. Uczestniczyłem wówczas w tej celebracji, a wspomnienia te pozostały w moim sercu żywe do dziś. Wzięło w niej udział blisko milion osób. Wtedy także jako młody lekarz pomagałem organizować spotkanie papieża z chorymi w gdańskiej Bazylice Mariackiej. W czasie mszy na Zaspie papież powiedział: „Z punktu widzenia wspólnoty społecznej musi być dość przestrzeni dla każdego. Jednym z ważnych zadań państwa jest stwarzanie tej przestrzeni, tak aby każdy mógł przez pracę rozwinąć siebie, swoją osobowość i swoje powołanie. Ten osobowy rozwój, ta przestrzeń osoby w życiu społecznym jest równocześnie warunkiem dobra wspólnego. Jeśli człowiekowi odbiera się te możliwości, jeśli organizacja życia zbiorowego zakłada zbyt ciasne ramy dla ludzkich możliwości i ludzkich inicjatyw – nawet gdyby to następowało w imię jakiejś motywacji społecznej – jest, niestety, przeciw społeczeństwu. Przeciw jego dobru – przeciw dobru wspólnemu”. A dziś władza, usiłując zaprowadzić cenzurę pod pretekstem walki z mową nienawiści czy też w praktyce „opiłowując” katolików, odmawia znaczącej części społeczeństwa prawa do publicznego wyrażania swoich poglądów, a także społecznej przestrzeni do funkcjonowania. Dalej z ust papieża padły słowa jeszcze bardziej dziś istotne: „Jeden drugiego brzemiona noście. […] A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni przeciw drugim. […] Nie może być walka silniejsza od solidarności. Nie może być program walki ponad programem solidarności. […] Gorzej jeszcze: gdy mówi się: naprzód »walka« – choćby w znaczeniu walki klas – to bardzo łatwo drugi czy drudzy pozostają na »polu społecznym« przede wszystkim jako wrogowie. Jako ci, których trzeba zwalczyć, których trzeba zniszczyć. Nie jako ci, z którymi trzeba szukać porozumienia – z którymi wspólnie należy obmyślać, jak »dźwigać brzemiona«”. Dziś w głęboko podzielonej Polsce te słowa tylko zyskały na aktualności.

Wtedy papież wygłosił też pamiętną homilię do młodzieży na Westerplatte. Powiedział w niej między innymi: „Człowiek jest sobą poprzez wewnętrzną prawdę. Jest to prawda sumienia odbita w czynach. […] Człowiek idzie za prawdą tutaj wyrażoną, którą równocześnie dyktuje mu sumienie, albo też postępuje wbrew tej prawdzie. W tym miejscu zaczyna się istotny dramat, tak dawny jak człowiek. W punkcie, który ukazuje Boże przykazanie, człowiek wybiera pomiędzy dobrem a złem. W pierwszym wypadku – rośnie jako człowiek, staje się bardziej tym, kim ma być. W drugim wypadku – człowiek się degraduje. Grzech pomniejsza człowieka”. I dalej: „Zagrożeniem jest klimat relatywizmu. Zagrożeniem jest rozchwianie zasad i prawd, na których buduje się godność i rozwój człowieka. Zagrożeniem jest sączenie opinii i poglądów, które temu rozchwianiu służą. Aktualne są tu słowa kardynała Newmana, że potrzeba »ludzi, którzy znają swoją religię i którzy ją zgłębiają; którzy dokładnie wiedzą, jaka jest ich pozycja; którzy są świadomi tego, w co wierzą, a w co nie; którzy tak dobrze znają swoje credo, że potrafią z niego zdać sprawę; którzy do tego stopnia poznali historię, że umieją jej bronić« (John Henry Newman, On Consulting the Faithful in Matters of Doctrine). Czyż dziś nie potrzebujemy bardziej jeszcze ludzi, którzy mają odwagę publicznie bronić swojej wiary i swoich poglądów na świat i którzy umieją bronić własnej historii? Czyż klimat relatywizmu i rozchwiania wszelkich moralnych zasad nie dominuje obecnie w naszym wspólnotowym oraz indywidualnym życiu?

Św. Jan Paweł II z całą mocą podkreślił, że powinniśmy „bardziej być” niż „więcej mieć” i że nigdy samo „więcej mieć” nie może zwyciężyć. Bo jak powiedział: „Wtedy człowiek może przegrać rzecz najcenniejszą: swoje człowieczeństwo, swoje sumienie, swoją godność”, czyli to wszystko, co stanowi perspektywę „życia wiecznego”. A przecież dziś wielu z nas tak właśnie żyje ogarniętych pędem do niepowstrzymanej konsumpcji, której nie sposób postawić tamy i która mimo chwilowego poczucia radości i spełnienia pozostawia nas z egzystencjalną pustką.

Aż wreszcie padły owe słynne papieskie słowa: „Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które musi podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można »zdezerterować«. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba »utrzymać« i »obronić« tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych”.

W tym samym 1987 roku w krakowskim miesięczniku „Znak” ukazał się znany tekst Donalda Tuska pt. Polak rozłamany. W pierwszych zdaniach swego tekstu pisze on tak: „Polskość jako zadany temat… Wydawałoby się: tylko usiąść i pisać. A tu pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą Dzikie Pola i Jasna Góra, dziejowe misje, polskie miesiące, zwycięstwa i klęski. Zwycięstwa?”. Jak słusznie twierdzi prof. Nowak, tekst ten należy czytać literalnie, jako manifest polityczny obecnego premiera. Kawałek dalej pojawiają się słynne i wielokrotnie cytowane słowa: „Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. […] Tak, polskość kojarzy się z przegraną, z pechem, z nawałnicami. I trudno, by było inaczej”.

Donald Tusk przeciwstawia polskość – wolności, polskość – nowoczesności, romantyczność – pracy organicznej i pozytywizmowi. Nasze geopolityczne położenie na oceanie niespokojnym, pomiędzy Niemcami a Rosją, prowadzi go do wniosku, że musimy porzucić nasze mrzonki i marzenia i po prostu znormalnieć. Tymczasem polski papież wezwał nas do trudnej wielkości. Z całą wiarą i mocą wołał: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi!”. Napominał i przestrzegał przed łamaniem praw ludzkich i boskich, szczególnie w kazaniach z kolejnej, czwartej, pielgrzymki, już na początku lat 90., gdy zachłysnęliśmy się nowo odzyskaną wolnością. Papież omówił wtedy w swoich kolejnych homiliach wszystkie dziesięć przykazań. W 1991 roku w Olsztynie św. Jan Paweł II zauważył, że wolność publicznego wyrażania swoich poglądów jest wielkim dobrem społecznym, ale nie zapewnia ona jeszcze wolności słowa, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne, jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem albo nawet nienawiścią lub pogardą dla innych. Słowo ludzkie jest i powinno pozostać narzędziem prawdy. Z kolei we Włocławku papież powiedział, że nie jest przywracaniem wartości człowiekowi spychanie go do tego wszystkiego, co zmysłowe, do tych wszystkich rodzajów pożądania, do tych wszystkich ułatwień w dziedzinie zmysłów, w dziedzinie życia seksualnego, w dziedzinie używania. Nie jest to dźwiganiem człowieka, nie jest miarą kultury, nie jest miarą europejskości, na którą tak często powołują się niektórzy rzecznicy naszego „wejścia do Europy”. Zadziwiająco aktualne słowa! Wreszcie w swojej ostatniej homilii w czasie tamtej pielgrzymki, wygłoszonej w Warszawie dnia 9 czerwca 1991 roku, św. Jan Paweł II nazwał stolicę Polski w ślad za bł. Kardynałem Stefanem Wyszyńskim męczeńskim sanktuarium narodu, przypominając jej bohaterskie karty historii: Konstytucję 3 maja, rzeź Woli w 1831 r. czy wreszcie Powstanie Warszawskie w roku 1944. Zauważył także, że Warszawa w trakcie swoich dziejów była widownią różnych wyborów i różnych decyzji. Jedne odzwierciedlały miłość społeczną i miłość ojczyzny, inne – małość, samolubstwo, interesowność, sprzedajność, a nawet podeptanie wspólnej sprawy! Napomniał też, byśmy dobrze zastanowili się nad rzeczywistością Europy i europejskości.

Troska św. Jana Pawła II o ojczyznę i naród znalazła swój szczególny wyraz w zakończeniu wspomnianej już papieskiej homilii z gdańskiej Zaspy w roku 1987: „Codziennie się za was modlę, tam w Rzymie i gdziekolwiek jestem, codziennie się modlę za moją Ojczyznę i modlę się za ludzi pracy i modlę się za to szczególne, wielkie dziedzictwo polskiej Solidarności. […]

I modlić się nie przestanę, bo wiem, że to jest sprawa wielka. Więc moi Drodzy Bracia i Siostry, kończę, kończę tą obietnicą modlitwy, wewnętrznej więzi, duchowej więzi z moją Ojczyzną i z Wami, z ludźmi pracy, z tymi wszystkimi słusznymi i szlachetnymi dążeniami, które zmierzają do tego, ażeby życie ludzkie przez pracę uczynić bardziej ludzkim, bardziej godnym człowieka, ażeby przez to »odnowić oblicze ziemi«, naszej polskiej ziemi, tak jak się o to modliłem już w pierwszej pielgrzymce na placu Zwycięstwa w Warszawie, prosząc Ducha Świętego, aby zstąpił i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi. […] Trzeba patrzeć w przyszłość i trzeba zachowywać siły ducha i ciała dla przyszłości”.

Trudno o większy kontrast: namysł nad Polską jako źródłem dumy i wielkim wyzwaniem, ale i zadaniem dla kolejnych pokoleń, pochodzący od św. Jana Pawła II, oraz postrzeganie Polski przez Donalda Tuska. Myślę sobie jednak, że może pewną nadzieję dają końcowe, rzadziej już cytowane, słowa obecnego premiera z pamiętnego artykułu: „Wtedy sądzę, że polskość, niezależnie od uciążliwego dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem”. Może tu tkwi nadzieja na porozumienie obu zwaśnionych polskich plemion? Donald Tusk rozumie przecież, a przynajmniej wówczas rozumiał, że nie możemy się od Polski uwolnić, żebyśmy nie wiem jak chcieli. Każdy w swoim życiu ma szansę nawrócenia się, nawet jeśli jest największym łotrem i szubrawcem, nawet jeśli stanie się to dopiero na łożu śmierci, tak – nawrócenia się – tak na wiarę w Boga, jak i na wiarę w Polskę. I może to nawrócenie się tych, którzy dziś w Polskę nie wierzą, w tym obecnego premiera i jego akolitów oraz popleczników, byłoby największym zwycięstwem, już z za grobu, św. Jana Pawła II?

W tymże samym 1987 roku papież Jan Paweł II beatyfikował Edytę Stein, karmelitankę pochodzenia żydowskiego, która została uśmiercona gazem w hitlerowskim obozie koncentracyjnym Auschwitz, a Klaus Barbie, gestapowiec i SS-Hauptsturmführer, zwany rzeźnikiem z Lyonu, stanął przed sądem za zbrodnie wojenne popełnione podczas II wojny światowej i został skazany na dożywocie. W czerwcu 1987 r. przy Bramie Brandenburskiej prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan publicznie wezwał Michaiła Gorbaczowa do zburzenia Muru Berlińskiego: „Mr. Gorbaczow, tear down this wall!”, a we wrześniu tegoż samego roku sekretarz stanu USA George Shultz i sowiecki minister spraw zagranicznych Eduard Szewardnadze podpisali traktat o podjęciu kroków mających na celu zmniejszenie ryzyka wojny nuklearnej. Także we wrześniu papież Jan Paweł II objął chłopca zarażonego AIDS podczas wizyty w San Francisco.

Nie mogę powstrzymać się od zacytowania na koniec słów, którymi św. Jan Paweł II zakończył swoje przemówienie do młodzieży na Westerplatte: „Przyszłość Polski zależy od was i musi od was zależeć. To jest nasza Ojczyzna – to jest nasze »być« i nasze »mieć«. I nic [i nikt! – P.C.] nie może pozbawić nas prawa, ażeby przyszłość tego naszego »być« i »mieć« zależała od nas. Każde pokolenie Polaków, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich dwustu lat, ale i wcześniej, przez całe tysiąclecie, stawało przed tym samym problemem, można go nazwać problemem pracy nad sobą, i – trzeba powiedzieć – jeżeli nie wszyscy, to w każdym razie bardzo wielu nie uciekało od odpowiedzi na wyzwanie swoich czasów. Dla chrześcijanina sytuacja nigdy nie jest beznadziejna. Chrześcijanin jest człowiekiem nadziei”. Przywołany przez papieża biskup Michał Kozal, męczennik z Dachau, powiedział: „Od przegranej orężnej bardziej przeraża upadek ducha u ludzi”.

Dlatego, trawestując słowa św. Jana Pawła II, nie wolno nam odrzucić tego duchowego dziedzictwa, któremu na imię Polska, ani w Polskę wątpić, ani upadać na duchu, ani podcinać korzeni, z których wyrośliśmy.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Prof. Piotr CZAUDERNA

Prof. Piotr CZAUDERNA

Lekarz, chirurg dziecięcy, profesor nauk medycznych, w 2019 prezes Agencji Badań Medycznych. W 2015 r. powołany w skład Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się