Niemcy wybory, wyniki AfD w wyborach w Niemczech, wybory w Niemczech, Niemcy, AfD, sondaże AfD, program AfD

Zrozumieć wynik AfD. Zrozumieć Niemcy

Przykładem zmagań Niemców z przeszłością jest utwór Deutschland zespołu Rammstein. Mocna, rockowa muzyka. Wszystko jest gewaltig: potężne oraz pełne przemocy. Płomienie, krew. Ponury, wagnerowski nastrój. Widać, jak trudno jest im odnaleźć spokój. Coś kryje się pod powierzchnią, atmosfera pełna jest niedomówień. Jak w kotle przykrytym ciężką pokrywą, w którym narasta ciśnienie.

Trzeci października, Niemcy świętują trzydziestolecie zjednoczenia. Telewizja ZDF dała parę programów dokumentalnych. „Spiegel” – w środku numeru o ucieczkach z NRD, na okładce Aleksiej Nawalny. W „Die Zeit” – artykuł „Co tu nie gra?”. „Frankfurter Allgemeine” – wielki tytuł na pierwszej stronie, w środku „Ledwo wytłumaczalny smutek”. Z zeszłorocznego specjalnego „Spiegla” pamiętam pordzewiałe trabanty. Jeżeli tak wygląda świętowanie, to jak wygląda żałoba?

Charakterystyczne jest video z 2016 r. satyryka (dość wulgarnego) Jana Böhmermanna „Be Deutsch”. Zaczyna się od nocy kryształowej, potem słyszymy, że Niemcy się znowu budzą, ale tym razem są fucking nice, dumni z braku dumy. Empatyczni i multikulturalni. A wszystko śpiewane tonem wzbudzającym strach. Wredna dziewczynka (co drugie słowo fuck) zachęca: „Read Kant, cunt!” (patrz słownik języka angielskiego). Nawet imperatywem kategorycznym można przyłożyć ksenofobowi.

A wszystko zaczęło się od snów o wielkości. W 1912 r. generał kawalerii Friedrich von Bernhardi w książce Niemcy i następna wojna rozważał tytułowy temat. Omawiał zagadnienia organizacyjno-techniczne, filozofował na temat prawa, a wręcz obowiązku prowadzenia wojny, ale centralne wydają się rozdziały o historycznej misji Niemiec sprowadzonej do alternatywy: światowa potęga albo upadek. Niemcy dwukrotnie zabrały się do tego rozwiązania zagadnienia, dwukrotnie bez powodzenia. W końcu w 1945 r. nastąpiła Godzina Zero, Stunde Null. Co dalej?

Saul Padover, psycholog w mundurze US Army, miał za zadanie podczas kończącej się wojny rozgryźć mentalność Niemców, by późniejsze władze okupacyjne wiedziały, jak z nimi postępować. Urodzony w Wiedniu, w żydowskiej rodzinie, znał doskonale niemiecki i Niemcy sprzed zbiorowego szaleństwa. Pierwsze wrażenie: na ulicach zaskakująco dobrze ubrani i odżywieni ludzie – po pięciu latach wojny. Zaopatrzenie działało do końca, na koszt ludów podbitych. Stąd długo trwające wspomnienie, jak dobrze było za Hitlera. Wśród młodych wziętych do niewoli żołnierzy spotkał się z bezgranicznym fanatyzmem. To generacja, całkowicie wychowana przez Hitlerjugend i Wehrmacht. Rozsądniejsi już przećwiczyli, co mówić, by nie podpaść, ale w dłuższej rozmowie wychodziło na wierzch stare. Gdy okazało się, że rozmawiają z Żydem, sytuacja stawała się kłopotliwa. No i mało kto wiedział o zbrodniach, a jeżeli brał w nich udział, to tylko wykonywał rozkazy. W końcowych zdaniach Padover stwierdza, że Niemcy nie należą do wspólnoty narodów, lecz do innej, przeklętej rasy, i modli się, by nadchodzącej generacji udało się odkupić niemieckie winy.

Musiała więc nastąpić denazyfikacja pod patronatem władz okupacyjnych. Jednak dość ułomna – trudno wykluczyć ze społeczeństwa 8 milionów członków NSDAP. Przestępcy rozpłynęli się w społeczeństwie.

Była to „zimna amnestia”, jak pisze Jörg Friedrich. Powracający z obozu mógł więc w urzędzie spotkać znajomego gestapowca, ubranego w już nowy mundur. W sądownictwie wybrano nie metodę Che Guevary (wszyscy pod mur), lecz „państwo prawa”. Dzięki temu przez dekady dominowali tam członkowie NSDAP, wobec czego ludzie pokroju Heinza Reinefartha mogli spać spokojnie. Dopiero w 1963 r. zaczęły się procesy oświęcimskie, i to tylko dzięki energii prokuratora, Żyda i byłego więźnia, Fritza Bauera.

Oprawcy liczyli na przedawnienie w 1965 r., 20 lat po wojnie. Pewnie w wirze życia zapomnieli nawet o dawnych czasach. Przez Niemcy przetoczyła się wtedy dyskusja o ludobójstwie, przedawnieniu i dawnych winach. Winach konkretnych osób – może twojego ojca, który o tych czasach dziwnie mało mówił. To rozliczenie było jednym z motywów buntu młodzieżowego roku 1968. Ale jak z tym żyć? Zbrodniarz to zbrodniarz, ale ojciec to przecież ojciec. Historyk Götz Aly w prowokacyjnej książce Unser Kampf ’68 twierdzi, że elementem tego buntu była chęć obalenia demokratycznych struktur i dokonania brutalnej rewolucji. Przemoc, która miała też w sobie coś z kopiowania działań tych odrzucanych rodziców. Mamy cel, o coś walczymy. Zamiast swastyki – koszulka z Mao. Aly pisze o sobie i kolegach, pewnie wie.

Tyle polityka. A z drugiej strony normalne życie. Spalone miasta, wysiedlenia ze Wschodu. Rzesze dzieci bez ojca, może poległego, a może w sowieckiej niewoli. Kobiety na Wschodzie gwałcone, na Zachodzie oddające się za pończochy i paczkę cameli. Mamy skłonność do kwitowania tego, jak również nalotów dywanowych na niemieckie miasta stwierdzeniem „należało się”, ale nikomu nie życzę płonięcia w burzy ogniowej. A oni coś musieli z tymi przeżyciami zrobić. To też tabu, bo skarżenie się na okupację to jak nostalgia za minionym. Więc najlepiej zamieść pod dywan i wybrać przyszłość. Potem przyszedł plan Marshalla, pełne sklepy o lśniących wystawach, rock-and-roll i pierwsza wycieczka volkswagenem do Włoch. Pizza i słońce Południa. Jaka ulga po maszerowaniu w równych szeregach Hitlerjugend, klęsce (wyzwoleniu?) i odgruzowywaniu. W telewizji komedie i wesołe szlagiery. Poczucie dumy narodowej przyszło chyba dopiero w 1954 r., gdy niemiecka Mannschaft pokonała w Bernie węgierską Niezwyciężoną Jedenastkę. Radość w części zachodniej i wschodniej – emocji piłkarskich nie pokona żadna dyktatura. Niedługo potem powrót ojców z sowieckiej niewoli. Z wychodzących na spotkanie matek i dzieci większość wróciła do domu samotnie.

Frank Biess przedstawia historię RFN poprzez fale stanów lękowych. Na początku obawa przed zemstą – głównie Żydów. Ale w Niemczech było też 8 milionów dipisów (DP – displaced persons) – robotników przymusowych i jeńców. Do tego obawa przed władzami okupacyjnymi. W przypadku Rosjan uzasadniona, ale i w innych strefach okupanci wykorzystywali swoją przewagę. Informacje były blokowane cenzurą, ale wzmacniane plotkami.

Obawiano się, że „zrobią z nami to, co my z nimi”, to znaczy zniszczą gospodarkę i zagłodzą. Gdy Niemcy Zachodnie powstały jako RFN i zostały włączone do NATO, pojawiła się obawa przed nową wojną i bombą atomową.

Teren obu państw niemieckich byłby idealnym teatrem działań wojennych – przesmyk Fulda jako punkt startowy. Z jednej strony twarde „besser tot als rot”, z drugiej obawa przed rolą mięsa armatniego w cudzym interesie i pustynią atomową po wojnie. Ostrym konfliktem była blokada Berlina i amerykański most powietrzny 1948–49. Później kryzys po budowie Muru Berlińskiego i sławne słowa Kennedy’ego „Ich bin ein Berliner”. Dalej spóźnione rozliczanie zbrodni wojennych i niechętny powrót do wypieranej przeszłości. W konsekwencji bunt młodzieży przeciwko rodzicom i ich państwu, które zbyt przypominało to sprzed 1945 r. Był demokratyczny sztafaż, ale zostali ludzie. Nie byle kto, bo sam prezydent Heinrich Lübke okazał się człowiekiem z przeszłością. W Peenemünde wykorzystywał więźniów, pracował nad projektami instalacji obozowych. Atakowany jako KZ-Baumeister (budowniczy obozów koncentracyjnych) musiał w niesławie ustąpić. A bunt młodzieżowy przekształcił się w ruch terrorystyczny. Frakcja Armii Czerwonej (RAF), grupa Baader-Meinhof i następcy. Treningi bojowe w Palestynie, wsparcie ZSRS i NRD. Wreszcie śmierć samobójcza (?) bojowników w więzieniu. W lewicowych salonach rewolucjoniści budzili sympatię, ale państwo było naprawdę zagrożone, musiało więc mocno reagować, co z kolei groziło państwem policyjnym.

Jakby tego było mało, pojawił się temat ekologii. Raport Klubu Rzymskiego Granice wzrostu. Kwaśne deszcze i wymieranie lasu. Przeludnienie. Globalne ochłodzenie (sic!). Kryzys naftowy w 1973 r. oraz obawy przed wojną atomową i energią atomową, zwłaszcza składowaniem odpadów. Zieloni aktywiści blokowali transporty z materiałem radioaktywnym, co dodatkowo zwiększało niebezpieczeństwo. Po rozmieszczeniu mobilnych wyrzutni rakiet średniego zasięgu SS-20 przez Układ Warszawski NATO postanowiło odpowiedzieć dozbrojeniem, głównie rakietami Pershing II, oraz ofertą negocjacji. Zbrojenia NATO (i tylko one) spotkały się z ostrymi protestami, hasłem tym razem było „besser rot als tot”. Niemcy stawały się coraz bardziej antyamerykańskie.

German Angst – to pojęcie pojawia się w dyskursie psycho- i socjologicznym. To nadmierna skłonność do wyszukiwania tematów do obaw. Czego jeszcze się można bać? Niejasności co do roli rosnących w siłę Niemiec w Europie, kryzysu euro, załamania systemu bankowego. Obcokrajowców, islamistów, prawicowych populistów i AfD. Przy czym populiści obawiają się migrantów, a autor obawia się wzniecanych przez populistów obaw. Widzi w islamofobii nowy antysemityzm.

Inaczej patrzy na to Hans-Joachim Maaz. Jest psychoterapeutą i wiele zachowań tłumaczy traumami z dzieciństwa, skrótowo mówiąc: dominacją lub brakiem matki lub ojca. Pochodzi z Halle w NRD, pracował w ewangelickiej klinice psychosomatycznej. Uważa, że „Wschodni” (Ossis) są bardziej wyczuleni na kłamstwa i manipulacje. Oni też musieli o wiele więcej ryzykować dla wolności. Twierdzi, że problemy, o których mówi prawica, nie są wymyślone. Przeciwnie – mainstream, negując en bloc wszystkie wątpliwości co do słuszności linii partii, tworzy i wzmacnia tę prawicę, nie dając inaczej myślącym żadnej alternatywy. Porusza dalej typowe tematy, jak migracje, akcentując, że wiele pozornie humanitarnych akcji motywowanych jest raczej własnym narcyzmem. Walka z antysemityzmem, islamofobią, faszyzmem i zmianami klimatu nie wymaga żadnej odwagi. Gdy widzi tyradę Grety Thunberg w ONZ, najchętniej by biedną dziewczynę wziął w ramiona i odciągnął od rodziców, mediów, polityków, papieża i masy psychicznie niestabilnych dzieciaków. I życzy jej, żeby nie przygnieciono jej Nagrodą Nobla. Jako psychoterapeuta apeluje o odnalezienie siebie i własnej godności, a z tej pozycji należy przejść do dialogu, gdzie słuchanie prowadzi do wysłuchania i dopuszcza się opcję, że rozmówca może mieć choć po części rację. Tego akurat brakuje bardzo, nie tylko Niemcom.

Te uwagi przypominają nam, że w naszych rozważaniach umknęło nam całe państwo – NRD, drugie państwo niemieckie. Gdy na Zachodzie następowała (przymusowa) demokratyzacja poparta planem Marshalla, Wschód wpadł w kolejną dyktaturę, a gospodarczo Związek Sowiecki wysysał, co mógł. Na początku Sowieci zarządzali tym obszarem jako strefą okupacyjną, po powstaniu NRD w 1949 r. stopniowo przekazywali władzę – w tym osławionemu Ministerstwu Bezpieczeństwa, Stasi. Narastał terror, kwitło donosicielstwo. Idealiści, liczący na nowe, inne Niemcy, tracili nadzieję. Przy równoczesnej marnej sytuacji materialnej 17 czerwca 1953 r. doszło do powstania, stłumionego przez sowieckie czołgi. W Niemczech łatwo było przypisać je faszystom. Gdy rząd ogłosił, że stracił zaufanie do narodu, komunistyczny dramaturg Bertolt Brecht zaproponował, by rząd rozwiązał naród i wybrał sobie nowy. W konsekwencji tego buntu poluzowano śrubę w gospodarce, a ZSRS uroczyście zrezygnował z dalszych reparacji, również w imieniu Polski, która w międzyczasie prawie nic nie dostała. Ważną cezurą była budowa muru w 1961 r., a zwłaszcza rozkaz strzelania do uciekinierów. System jednak powoli się sypał. Pod osłoną Kościoła odbywały się modły o pokój, które przekształciły się w marsze pod hasłem „Wir sind das Volk” (my jesteśmy narodem). Wreszcie 9 listopada 1989 r. otwarty został Mur Berliński, a rok później NRD przestała istnieć, integrując się z RFN.

No i tu powinien nastąpić happy end. Jednak zamiast połączenia nastąpiło przyłączenie, Anschluss. Gospodarka załamała się, kraj się wyludniał. O wszystkim decydowali przybysze z Zachodu. To może i dobrze, biorąc pod uwagę, że Wschód miał kolejną dyktaturę do przezwyciężenia. Ale jednak wszystko zostało wyczyszczone chyba zbyt dokładnie i Ossis odczuwali lekceważenie ze strony Wessis. Wszystko, czego dokonali, było oceniane jako bezwartościowe. Od wartości literackiej ważniejsze było, kto na kogo donosił. Wzajemne oskarżenia, teczki. Co zrobić z cenioną na Zachodzie Christą Wolf, która miała epizod ze Stasi w 1960 r., a sama była inwigilowana przez 25 lat? Atakował ją jako reżimową pisarkę niemiecki „papież literatury” Marcel Reich-Ranicki, sam z przeszłością w polskiej bezpiece. Za to służba w Wehrmachcie i SS została dowartościowana, przyznano im renty. Nawiasem mówiąc, niemieckie renty otrzymują również zagraniczni członkowie Waffen-SS, np. w Belgii. Homoseksualizm (w NRD od 1957 r. dozwolony) znowu stał się karalny – do 1994 r., choć na Wschodzie tego nie egzekwowano. Przejdźmy do ostatnich lat. Gdy na Wschodzie narastał opór przeciwko odgórnie wymuszanemu napływowi imigrantów i powstała PEGIDA, organizacja przeciw islamizacji, wszystko zostało wrzucone do brunatnego worka. Niedorozwinięci Ossis z nieprzepracowanym doświadczeniem dwóch dyktatur – wiadomo.

Gdy w 2018 r. w Chemnitz został zabity Niemiec przez syryjskiego nożownika, doszło do demonstracji przeciwko obcokrajowcom. Władze w Berlinie mówiły o polowaniu na obcokrajowców, premier Saksonii twierdził, że niczego takiego nie było. W milczącym marszu niesiono portrety ofiar podobnych ataków, by nadać im twarz i imię. Marsz przerodził się w zamieszki. Znów większym zagrożeniem miałyby być prawica, AfD i neonaziści. Przyjechała pani minister ze stolicy, złożyła pro forma kwiaty, ale zaraz spotkała się z aktywistami na rzecz demokracji i tolerancji, by pokazać, że „Chemnitz i Saksonia to więcej niż brunatny motłoch”. Specyficzny sposób wyrażania współczucia.

Tygodnik „Spiegel” dał okładkę ze słowem Sachsen czcionką gotycką jako wyraźną aluzją do nazistowskich skłonności. Wyrażenie żalu, a nawet wściekłości po morderstwie jest przestępstwem? „German lives don’t matter”? Takie zachowanie wpycha ludzi w ręce prawicy, również ekstremalnej.

Inaczej myślący są wypychani z mainstreamu do prawicowego/brunatnego kąta (rechte/braune Ecke). Ludzie ci są wykluczani, potępiani, a przez to mniej słyszalni. Choć różnie z tym bywa – książki Thilo Sarrazina o zagrożeniu islamskim są bestsellerami. Henryk Broder i Roland Tichy mają swój krąg odbiorców. Politycznie jednak dryfują w stronę AfD. Podkreślmy – w Niemczech słowo „alternatywa” brzmi jak herezja, system jest sprawdzony, szukanie alternatyw jest szkodliwe. Co ciekawe, przypomina to hasło Konrada Adenauera z 1957 r.: „Keine Experimente”. W obu przypadkach wynika to z obawy, że niemiecka kolejka jedzie po chybotliwych torach, lepiej niczego nie próbować. Co do AfD trzeba jednak uważać z sympatią. Z jednej strony jedynie w tych kręgach można otwarcie rozmawiać np. o problemie migracji, ale już (skądinąd użyteczna, wręcz niezbędna) dyskusja o tożsamości łatwo może prowadzić do gloryfikacji przeszłości. Potrzeba akceptacji ojców, dziadków i pradziadków jest psychologicznie zrozumiała, jednak my, Polacy, nie mamy do tychże dziadków sentymentu. Widziałem katalogi wydawnictw wysyłkowych – bohaterski Afrika Korps, nasze czołgi pod Kurskiem. I cierpienia Niemców: naloty na miasta i wysiedlenia. Tyle otwarcie powiedziane, reszta w domyśle.

Żeby nie było tak ponuro, przytoczmy opinie pozytywne. Edgar Wolfrum przedstawia dzieje Niemiec od zjednoczenia jako historię sukcesu. Niemcy awansowały do pierwszej ligi światowej, są wzorowym uczniem demokracji, a jeżeli hegemonem, to dobrotliwym. Jan Fleischhauer w „Spieglu” posunął się dalej: określił Niemcy jako moralne supermocarstwo, którego zadaniem jest stawienie czoła faszyzmowi, w tym zmierzenie się z nowym przywódcą (Führer) w Białym Domu. Jeżeli ktoś przeszkadza Niemcom w tej misji, to są to illiberalne reżimy na Wschodzie. Gdy podczas kryzysu uchodźców w 2015 r. Niemcy były wzorem humanitaryzmu, państwa te nie wykazały się solidarnością, choć chętnie biorą od Unii (czyli Niemiec) pieniądze. Wrogiem jest też populizm i nacjonalizm. Same Niemcy nie mają narodowej kultury wiodącej, bo cóż mogłoby nią być – palenie synagog? Świetlaną przyszłość zapewni zjednoczona Europa, której celem jest przezwyciężenie autorytarnych reżimów i zwycięstwo wolności.

Brytyjczyk John Kampfner również uważa, że Niemcy wiele rzeczy robią lepiej niż inni. Zjednoczenie, na które Niemcy kręcą nosem, było jednak sukcesem. Spokojne podejście do epidemii, bez efekciarstwa, było skuteczne. Również uważa przywództwo w czasie kryzysu migracyjnego za wzorowe i moralnie słuszne. Przyłącza się do tezy, że Niemcy są ostoją stabilności i przyzwoitości, zwłaszcza w kontraście do obecnej Wielkiej Brytanii i Ameryki. Szczególnie w porównaniu z chaotycznym zachowaniem Donalda Trumpa spokój, wręcz chłód Angeli Merkel jest zaletą. W dłuższej perspektywie pamiętajmy o solidnym niemieckim przemyśle oraz spokoju społecznym opartym na konsensie wobec socjalnej gospodarki rynkowej. To skupienie się na konkretach ma związek z tym, że Niemcy nie mają oparcia w przeszłości, nie ma tam tematów do tromtadracji. Obchodzi się rocznice filozofów i poetów, ale 150. rocznica pierwszego zjednoczenia w 1871 r., po wojnie z Francją, nie jest żadnym tematem. Może dlatego też łatwiej jest, gdy komplementy im mówią inni.

Czy jest więc dobrze, czy źle? Przyszłością Niemiec jest Europa, ale jaka jest ich rola? Czy daje pod uniwersalistyczną nazwą lepsze przełożenie niemieckiej polityce, czy jest ograniczającym gorsetem? Niemcy mają ochotę na partnerstwo z Rosją i Chinami dla dobra swojego przemysłu, z mniejszymi państwami w roli poddostawców. A Francja? Ma ambicje sięgnąć po europejskie przywództwo, ma broń atomową i stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. Niemcy chętnie by te zasoby „zeuropeizowali”, czyli de facto przejęli. Na razie metodą Deng Xiaopinga udają brak ambicji. Nie stawiałbym jednak na to, że będzie tak zawsze.

Co do stosunku do mniejszych partnerów, ostatnio mieliśmy okazję się zderzyć z odsłonięciem prawdziwych poglądów przez Katarinę Barley, wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego. W słowach o zagłodzeniu, choćby finansowym, podobno równych krajów członkowskich nie widziała niczego niestosownego. Również używanie szantażu do wymuszenia zmian politycznych jest dla niej naturalne. Oczywiście zależy, wobec kogo.

I tak wracamy do punktu wyjścia – niemieckiej polityki światowej, Deutsche Weltpolitik.

Zakończmy akcentem kulturalnym. Przykładem zmagań z przeszłością jest utwór Deutschland zespołu Rammstein. Mocna, rockowa muzyka, video pokazuje historię od Hermana Cheruska, pogromcy Rzymian, po wieszanie żydowskich więźniów. Wszystko jest gewaltig: potężne oraz pełne przemocy. Płomienie, krew. Ponury, wagnerowski nastrój. Widać, jak trudno jest im odnaleźć spokój. Coś kryje się pod powierzchnią, atmosfera pełna jest niedomówień. Jak w kotle przykrytym ciężką pokrywą, w którym narasta ciśnienie.

Tekst pierwotnie opublikowany na łamach „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się