Katolicyzm

Jak być chrześcijaninem w przestrzeni publicznej?

Będę starał się być przywódcą, który pomaga naszej wspólnej cywilizacji budować przeciwciała pozwalające stawiać czoła przeciwnościom – mówi J.D. VANCE

Kiedy przybyłem tu w zeszłym roku jako bardzo młody senator, nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo zmieni się moje życie. Jestem wdzięczny Bogu i przyjaźni ludzi znajdujących się na tej sali za pomoc w osiągnięciu mojego celu. Zaczęliśmy nowy rozdział i zamierzamy skorzystać z okazji, którą dał nam Bóg.

Chcę powiedzieć kilka słów na temat polityki administracji Donalda Trumpa. Z pewnością nie zawsze będziecie się zgadzać ze wszystkim, co robimy, ale mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że choć prezydent Trump nie jest katolikiem, służy dobru katolików w USA. Świadczą o tym między innymi jego działania na rzecz ochrony praw nienarodzonych dzieci i ruchów antyaborcyjnych oraz na rzecz wolności religijnej wszystkich ludzi – a w szczególności katolików.

Wiemy, że poprzedni rząd chętnie wtrącał ludzi do więzienia za cichą modlitwę przed klinikami pro-life. Wiemy, że lubił nękać ojców wielodzietnych rodzin – bardzo często ojców katolickich – za udział w działaniach ruchów antyaborcyjnych. Wiemy też, że chciał chronić prawo do aborcji aż do momentu narodzin i finansować zabiegi z pieniędzy podatników. W ciągu zaledwie 30 dni Donald J. Trump poszedł w dokładnie przeciwnym kierunku i jestem mu za to wdzięczny. Jestem też pewien, że każda osoba na tej sali również jest za to wdzięczna. Dziś chciałbym jednak poruszyć inny temat.

Jednym z najważniejszych aspektów polityki prezydenta Trumpa – i moim zdaniem najbardziej zgodnym z chrześcijańską nauką społeczną i wiarą katolicką – jest podążanie ścieżką pokoju ze znacznie większą determinacją niż jakikolwiek prezydent sprawujący władzę za mojego życia. Często ignorujemy fakt, że nasza polityka służy albo jako narzędzie pomagające ludziom na całym świecie praktykować wiarę, albo stanowi przeszkodę, która to utrudnia. Wiemy o kilku nigeryjskich księżach, których prześladowano, a którzy starali się mimo wszystko chronić swoją trzodę przed atakami.

Wiemy, że chrześcijanie są obecnie jedną z największych prześladowanych grup na świecie – administracja Trumpa obiecuje, że będziemy najbardziej zdecydowanymi obrońcami wolności religijnej i praw sumienia nie tylko dla naszych obywateli, ale dla całego świata. Myślę, że nam, katolikom, przyniesie to wiele dobrego.

Ale, Drodzy Przyjaciele, nie wystarczy po prostu chronić praw sumienia czy szukać możliwości finansowania i przyznawania dotacji, które pozwolą ludziom żyć zgodnie z tym sumieniem. Musimy również pamiętać, że często największe przeszkody dla wolności religijnej nie wynikają ze złej woli rządu Stanów Zjednoczonych, ale z nieostrożności. Muszę szczerze przyznać, że jedną z rzeczy, których najbardziej się wstydzę, są zagraniczne potknięcia Stanów Zjednoczonych, które czasem prowadzą do likwidacji historycznych wspólnot chrześcijańskich na całym świecie.

Kiedy więc prezydent Trump mówi o potrzebie zaprowadzenia pokoju, czy to w Rosji i Ukrainie, czy na Bliskim Wschodzie, musimy nie tylko uznać to za politykę zorientowaną na ratowanie życia i wypełnianie jednego z najważniejszych przykazań Chrystusa, ale też za wysiłek na rzecz ochrony wolności religijnej chrześcijan. W ciągu ostatnich 40 lat to historyczne społeczności chrześcijańskie często ponosiły ciężar nieudanej amerykańskiej polityki zagranicznej. Uważam, że działania Donalda Trumpa w tej materii są być może najważniejszym elementem jego polityki w zakresie ochrony praw chrześcijan na całym świecie. Jego polityka zagraniczna jest zorientowana na pokój.

W ciągu ostatnich 30 dni zrobiliśmy w tym kierunku bardzo wiele i jestem dumny, że będziemy to robić dalej, przez cztery lata kadencji prezydenta Trumpa. Według mnie jest to bardzo istotna sprawa.

Oczywiście nie zawsze będziemy się zgadzać i jestem pewien, że na tej sali są ludzie, którzy mają odmienne od nas zdanie w różnych kwestiach dotyczących polityki zagranicznej. Ale obiecuję Wam, że zawsze będziecie mogli zwrócić się do mnie i prezydenta. Myślę, że już się o tym przekonaliście, a jeśli nie, to, proszę, przyjdźcie i przedstawcie swoje obawy. Niektórzy z Was przedstawili mi ich już bardzo wiele w ciągu ostatnich 30 dni. Nie zapomnijcie też o pochwałach. Uważam, że cechą rządów dobrych dla ludzi wiary w całych Stanach Zjednoczonych jest słuchanie tych ludzi, gdy coś ich niepokoi.

Zawsze będziemy słuchać ludzi wiary i ludzi sumienia – czynię to zobowiązanie przed Bogiem i przed wszystkimi kamerami telewizyjnymi. Macie otwarte drzwi do administracji Trumpa nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy się z nami nie zgadzacie. Skorzystajcie więc z tej możliwości i dawajcie nam znać, zarówno gdy robimy coś dobrze, jak i gdy robimy coś źle. Uroczyście zobowiązuję się do słuchania. Jest to zarazem ogromna prośba, ponieważ jako osoba chroniona przez tajne służby żyję w bańce. Rzekłbym, w wędrującej bańce: gdziekolwiek się udam, jestem otoczony przez uzbrojonych agentów. Jedynym sposobem, abym pozostał szczery i wiedział, co faktycznie wpływa na życie ludzi w naszym kraju, jest rozmowa z Wami. Dlatego proszę, potraktujcie te otwarte drzwi jako zaproszenie, ale i prośbę.

Jestem chyba pierwszym nawróconym katolikiem, który został wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych [oklaski]. Doceniam Wasz aplauz – miałem już okazję przekonać się, że w internecie są ludzie, którzy nie lubią nawróconych katolików. Wśród nich zdarzają się nawet katolicy. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Jednak zdecydowana większość moich braci i sióstr w Chrystusie przyjęła mnie z otwartymi ramionami i miłosierdziem, za co jestem niezmiernie wdzięczny.

Chciałem dziś poruszyć temat bycia katolikiem – a zwłaszcza nawróconym katolikiem – na stanowisku publicznym. Może uda mi się rzucić na tę kwestię trochę światła, a jeśli nie, to przynajmniej podzielę się z Wami kilkoma ciekawymi historiami, podczas gdy Wy będziecie delektować się śniadaniem.

Jako konwertyta staram się pamiętać, że jest wiele rzeczy, których nie wiem. Kiedy byłem dzieckiem, nazywaliśmy nowo nawróconych „chrześcijańskimi niemowlakami”. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wciąż jestem takim „katolickim niemowlakiem” i że są rzeczy dotyczące wiary, których nie wiem. Dlatego staram się zachować jak największą pokorę, gdy mówię o wierze publicznie. Zdaję sobie sprawę, że czasem mogę się mylić i nie chcę, aby moje niedoskonałości w opisywaniu wiary wyrządziły jej szkodę. Jeśli więc kiedykolwiek usłyszycie, jak rozprawiam na temat katolicyzmu, uznajcie proszę, że choć moje słowa pochodzą z głębokiej wiary, to nie zawsze wszystko wiem.

Nie komentuję każdej kwestii religijnej. Staram się nie angażować w wojenki między dominikanami i jezuitami czy konserwatywnymi i postępowymi katolikami. Ale, jak powiedział Michael Corleone w Ojcu chrzestnym, „czasami wciągają mnie z powrotem”. Bywa, że nie mogę się powstrzymać przed zabraniem głosu. W końcu, Panie i Panowie, jestem politykiem.

Staram się jednak przypominać ludziom, a także sobie o tym, co przyciągnęło mnie do wiary chrześcijańskiej, a w szczególności do tego Kościoła – uznanie, że łaska nie jest czymś, co dzieje się natychmiast. To coś, nad czym Bóg pracuje w nas przez długi czas – niekiedy przez wiele lat, niekiedy przez dziesięciolecia.

Kiedy byłem dzieckiem, zakładałem, że łaska jest czymś, co zsyła Duch Święty, rozwiązując w ten sposób wszystkie nasze problemy. Jako katolik nauczyłem się – między innymi poprzez życie sakramentami najlepiej, jak potrafię – że łaska jest w dużej mierze procesem, który toczy się w nas za sprawą Boga. Przybliża nas do Niego i czyni nas lepszymi ludźmi.

Krótko po nawróceniu chodziłem do spowiedzi mniej więcej co drugi tydzień, bo na mszę udawało mi się dotrzeć właśnie z taką częstotliwością – a to przez wyjazd służbowy, a to przez chore dzieci, a to przez inne codzienne zdarzenia. Pamiętam, jak przebiegał wtedy mój proces myślenia: jeśli nie pójdę dziś do kościoła, następnym razem będę musiał powiedzieć obcej osobie o wszystkim, co zrobiłem źle przez ostatnie dwa tygodnie. Ten proces wyrobił we mnie większą dyscyplinę i rozwinął znacznie lepsze życie modlitewne. Teraz chodzę na mszę prawdopodobnie w 95 proc. niedziel. Uważam to za jeden z geniuszy naszej wiary, która uczy nas poprzez powtarzanie i formuje nas poprzez proces. Moim zdaniem sednem tajemnicy wiary jest to, że gdy korzystamy z sakramentów – nawet niedoskonale, jak w moim przypadku – Bóg dokonuje w nas przemiany.

I chociaż jestem takim niedoskonałym chrześcijaninem, naprawdę czuję, że Bóg przemienia mnie każdego dnia. Jest to jedno z wielkich błogosławieństw naszej wiary i życia sakramentami, co staram się robić. Dziękuję więc wszystkim za przyjęcie mnie w swoje szeregi, ponieważ ogromnie na tym korzystam – i moja rodzina również.

Ponadto dzięki wierze katolickiej zrozumiałem, że najgłębsze i najważniejsze rzeczy nie są materialne. Nie jest to PKB. Nie są to liczby na giełdzie. Prawdziwą miarą zdrowia społecznego jest bezpieczeństwo, stabilność i zdrowie naszych rodzin i obywateli. Administracja prezydenta Trumpa zajmuje się tworzeniem dobrobytu, ale ten dobrobyt jest środkiem do celu. A tym celem jest, miejmy nadzieję, rozkwit życia każdego obywatela Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Dlatego tak bardzo zależy nam na tym wszystkim. Często przypominam sobie, że w przeszłości zdarzały się okresy, w których dane dotyczące PKB napawały optymizmem, a giełda podążała w dobrym kierunku, ale średnia długość życia w USA malała. Myślę, że Kościół katolicki wymaga ode mnie przyznania, że jeśli giełda ma się dobrze, ale ludzie dosłownie umierają i tracą lata życia, to jako kraj musimy działać lepiej.

Katolicyzm – który uważam za chrześcijaństwo w swojej pierwotnej formie – uczy naszych urzędników, by dbali o rzeczy głębokie i ważne, jak ochrona nienarodzonego życia, możliwości jak najlepszego rozwoju dla naszych dzieci oraz zdrowie i świętość naszych małżeństw. Dlatego owszem, dbamy o dobrobyt, ale robimy to, aby móc działać na rzecz wspólnego dobra każdego obywatela Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Kiedy mówię o głębokich rzeczach, rzeczach, które naprawdę mają znaczenie, przypomina mi się niesamowite wydarzenie z listopada 2024 roku. Uczestniczyli w nim wszyscy moi przyjaciele i cała moja rodzina. Zebraliśmy się, by świętować przyjęcie chrztu świętego przez mojego siedmioletniego syna, który zdecydował się zostać katolikiem. Jest teraz w szkole, więc tego nie zobaczy, ale fakt, że to zrobił, cieszył mnie bardziej niż wygranie wyborów w listopadzie 2024 roku i świadomość, że prezydent Trump ponownie zostanie prezydentem i będzie mógł zdziałać wiele dobrego dla narodu amerykańskiego.

W religii katolickiej zazwyczaj chrzci się już niemowlęta. Ale jak wielu z Was wie, moje małżeństwo jest wielowyznaniowe. Moja żona, choć chodzi z nami do kościoła niemal w każdą niedzielę, nie jest katoliczką. Uzgodniliśmy, że wychowamy nasze dzieci w katolicyzmie, ale pozwolimy im wybrać moment, w którym zdecydują się ochrzcić. Jeśli to świętokradztwo, miejcie pretensje do dominikanów, bo to oni wymyślili taki schemat działania.

W każdym razie mój siedmiolatek zdecydował się na chrzest, a ja chyba nigdy nie doświadczyłem większej ojcowskiej dumy. Mój syn podszedł do tematu bardzo poważnie. „Tato, co będę musiał zrobić? – pytał. – Co to znaczy? Dlaczego to takie ważne?”.

Niesamowicie było obserwować, jak sam pracuje nad tymi zagadnieniami. Dlatego podkreślę jeszcze raz – to właśnie takie rzeczy mam na myśli, kiedy mówię o sprawach głębokich i ważnych. Oczywiście dbamy o wskaźniki ekonomiczne i o płace naszych obywateli. Kiedy ludziom wiedzie się lepiej, mogą przeżywać chwile promujące rodzaj rozkwitu, który wszyscy uważamy za rdzeń dobrego ludzkiego życia. W moim przypadku taką chwilą było uczestniczenie w przyjęciu chrztu świętego przez mojego synka.

I choć nigdy nie będę doskonały, zawsze będę się starał pamiętać, że celem naszej polityki publicznej jest promowanie wspólnego dobra. Będę o to walczył każdego dnia sprawowania funkcji publicznej.

Ta myśl prowadzi mnie do kolejnego spostrzeżenia, którym chciałbym się podzielić jako chrześcijanin i nawrócony katolik zajmujący stanowisko publiczne. Mianowicie czasami biskupom nie podoba się to, co mówię. Bywa, że mają rację, bywa też, że się mylą. Moim celem nie jest jednak spieranie się o to. Próbuję tylko przedstawić swoje rozumienie roli chrześcijanina w przestrzeni publicznej. Sferze, w której obecni są też przywódcy religijni mający duchowy obowiązek wypowiadania się na bieżące tematy. W tym kontekście staram się myśleć o Kościele Katolickim jako swoistej technologii. Technologii, która została opracowana 2000 lat temu, a obecnie wchodzi w kontakt z wynalazkiem, który liczy ok. 10, 20 lat. Chodzi oczywiście o media społecznościowe.

Staram się nieustannie pamiętać, że kapłani są ważnymi przywódcami duchowymi. Czasem słychać opinie, że duchowni mogą mówić o sprawach Kościoła, ale jeśli chodzi o kwestie polityki publicznej, to ich zdanie się dla nas nie liczy. Myślę, że to błędny sposób myślenia. A już z pewnością byłby taki w moim przypadku. Jednocześnie powtarzam sobie, że zadaniem chrześcijanina nie jest obsesyjne komentowanie każdej kontrowersji treści dotyczącej Kościoła Katolickiego, która pojawia się w mediach społecznościowych, niezależnie od tego, czy chodzi o księdza, biskupa czy samego Ojca Świętego.

Warto wziąć przykład z naszych dziadków, którzy szanowali duchownych i szukali u nich wskazówek, ale nie mieli na ich punkcie obsesji i nie walczyli o każde słowo, które wyszło z ich ust i trafiło do mediów. Nie sądzę, aby to było dobre. Oczywiście nie chcę Wam tutaj radzić; po prostu uważam, że nie powinniśmy nieustannie walczyć ze sobą o każdą kontrowersję w Kościele. Czasami powinniśmy pozwolić tym sprawom toczyć się własnym torem, jednocześnie starając się żyć wiarą najlepiej, jak potrafimy. Powinniśmy słuchać naszej religii i zaleceń duchowych przywódców, ale nie traktować ich jak influencerów, bo nimi nie są.

W ten sposób dochodzę do ostatniej kwestii. Jak zapewne wiecie, papież Franciszek skrytykował niektóre ze strategii imigracyjnych naszego rządu. Moim celem nie jest spieranie się z nim czy żadnym innym duchownym o to, kto ma rację. Znacie moje poglądy. Będę je konsekwentnie wyrażał, ponieważ uważam, że mam obowiązek mówić o tym, co służy interesowi narodu amerykańskiego.

Chcę tylko powiedzieć, że rozmawiam z wieloma katolikami, zarówno konserwatywnymi, jak i progresywnymi. Z tych rozmów wynika, że wielu przedstawicieli konserwatywnej części Kościoła jest nadmiernie pochłoniętych polityczną krytyką konkretnego członka duchowieństwa lub przywódcy Kościoła Katolickiego. Oczywiście nie twierdzę, że się mylą; czasami nawet się z nimi zgadzam. Chodzi mi raczej o to, że traktowanie katolickich przywódców religijnych jako internetowych influencerów nie leży w najlepszym interesie żadnego z nas. Pozwolę sobie nawet powiedzieć, że dotyczy to obu stron.

Myślę, że nasi przywódcy religijni powinni zrozumieć, że w erze mediów społecznościowych ludzie będą trzymać się każdego słowa, które padnie z ich ust, nawet jeśli nie było to zamiarem mówiącego lub jeśli dana deklaracja nie była przeznaczona do tak szerokiej konsumpcji. Nie zmienia to faktu, że odkąd usłyszałem o chorobie Ojca Świętego, każdego dnia odmawiam za niego modlitwę. Owszem, byłem zaskoczony, gdy w taki, a nie inny sposób skrytykował naszą politykę imigracyjną, ale wierzę, że zasadniczo jest osobą, która troszczy się o trzodę chrześcijan pod jego pieczą oraz o duchowy kierunek wiary.

Mówię to, ponieważ każdego dnia ja i moje dzieci odmawiamy modlitwę w intencji papieża Franciszka, prosząc Boga, by dał mu zdrowie i siłę do walki z poważnym kryzysem zdrowotnym.

I chociaż niektóre media i niektórzy influencerzy, a nawet część z nas, katolików, próbuje wciągnąć Ojca Świętego w każdą kulturową bitwę rozgrywającą się w amerykańskiej polityce, zawsze będę pamiętać postawę papieża z marca 2020 roku, kiedy cały świat doświadczał ogromnego napięcia związanego z pandemią koronawirusa. Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy ze skali problemu. Słuchaliśmy doniesień z Włoch o masowych zgonach, tymczasem ja zaledwie kilka tygodni wcześniej powitałem na świecie nasze drugie dziecko. Kiedy więc wybuchła pandemia, miałem w domu trzytygodniowego noworodka. Poszedłem na zakupy i kupiłem 900 sztuk amunicji oraz dwa worki ryżu. Wróciłem do domu, usiadłem na kanapie i powiedziałem: „Po prostu to przeczekamy”. Na szczęście pandemia nie była tak zła, jak przewidywały najczarniejsze prognozy. Nie było dobrze, ale nie było też tak tragicznie, jak niektórzy zakładali.

Myślę, że każdy z nas pamięta ten moment, gdy papież Franciszek stał na pustym placu Świętego Piotra, trzymając hostię nad głową i wygłaszając kazanie. Później często do niego wracałem, ponieważ było dla mnie niezwykle znaczące w tamtym czasie – i pozostaje znaczące dzisiaj. Dlatego mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, bym przytoczył fragment tamtej homilii:

„»Gdy zapadł wieczór owego dnia (…)« (Mk 4,35). Tak zaczyna się Ewangelia, której wysłuchaliśmy. Wieczór ten nie mija już od tygodni. Gęsta ciemność spowiła nasze place, ulice i miasta; zawładnęła naszym życiem, wypełniając je głuchą ciszą i niepokojącą pustką, która zatrzymuje wszystko w bezruchu. Czujemy to w powietrzu, zauważamy w gestach i spojrzeniach ludzi. Jesteśmy przestraszeni i zagubieni. Podobnie jak apostołów, zaskoczyła nas nieoczekiwana i gwałtowna burza. Zdaliśmy sobie sprawę, że znajdujemy się w jednej łodzi, wszyscy słabi i zdezorientowani, a jednocześnie ważni i niezbędni. Każdy z nas musi chwycić za wiosło. Każdy z nas musi wesprzeć drugiego. W tej łodzi… jesteśmy my wszyscy. Podobnie jak przestraszeni uczniowie, my również dostrzegliśmy, że nie możemy iść naprzód osobno, na własną rękę. Możemy to zrobić tylko razem.

Łatwo nam się odnaleźć w tym opowiadaniu. Trudniej jest zrozumieć postawę Jezusa. Jego uczniowie są przestraszeni i zdesperowani. A co robi Chrystus znajdujący się na rufie, w części łodzi, która tonie jako pierwsza? Pomimo burzy śpi spokojnie, ufając Ojcu. To jedyny raz, kiedy Ewangelie pokazują śpiącego Jezusa. Zbudzony, uspokaja wiatr i wodę, po czym zwraca się do uczniów z wyrzutem w głosie: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary!” (Mk 4,40).

Spróbujmy to zrozumieć. Na czym polega brak wiary uczniów, który uwidacznia się na tle do ufności Jezusa? Apostołowie nie przestali przecież w Niego wierzyć; wręcz przeciwnie, wzywają Go. Ale przyjrzyjmy się, jak to robią. »Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?« (Mk 4,38). Nic Cię to nie obchodzi: myślą, że Jezus się nimi nie interesuje, że nie troszczy się o nich. Jedną z rzeczy, które najbardziej ranią nas i nasze rodziny, są słowa »Nie zależy Ci na mnie?«. Jest to zdanie, które zadaje ból i rozpętuje burzę w naszych sercach. Poruszyło również Jezusa. Ponieważ nikt nie troszczy się o nas bardziej niż On. I rzeczywiście, kiedy Go proszą, ratuje swoich uczniów przed zwątpieniem.

Burza ukazuje naszą wątłość i obnaża fałszywe i zbędne pewniki, na których zbudowaliśmy naszą codzienność, nasze plany, nasze nawyki i priorytety. Pokazuje nam, że pozwoliliśmy zmarnieć temu, co odżywia, zasila i podtrzymuje nasze życie i nasze wspólnoty. Dzięki burzy dostrzegamy, jak wiele uczyniliśmy, by »opakować« i zapomnieć to, co karmiło duszę naszych ludów. Wszystko to miało na celu przyzwyczaić nas do sposobu myślenia i działania, który rzekomo ma nas »zbawić«, ale w rzeczywistości pozbawia nas kontaktu z korzeniami wiary i zaciera pamięć o tych, którzy żyli przed nami. W ten sposób pozbawiamy się przeciwciał, których potrzebujemy, by stawić czoła przeciwnościom losu”.

Właśnie tak na zawsze zapamiętam Ojca Świętego, niezależnie od tego, czy uda mu się wyjść z tej choroby – co, mam nadzieję, się stanie. Zapamiętam go jako wielkiego duszpasterza. Jako człowieka, który w chwili wielkiego kryzysu potrafił w bardzo głęboki sposób głosić prawdę wiary. Dlatego chciałbym prosić o wspólną modlitwę za papieża Franciszka.

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Wszechmogący i dobry Boże, dziękujemy Ci za Twoje miłosierdzie. Prosimy, ześlij łaskę na papieża Franciszka i ulecz jego chorobę, by mógł dalej otaczać nas swoją czujną opieką. Modlimy się, abyś pobłogosławił lekarzy, pielęgniarki i personel medyczny naszego Ojca Świętego mądrością i umiejętnościami i abyś przez nich przywrócił zdrowie naszemu pasterzowi. Przez Chrystusa Pana naszego, amen.

Kończąc swoją przemowę, powiem: nigdy nie będę doskonały. Nigdy nie będę robił wszystkiego dobrze. Ale będę starał się być przywódcą, który pomaga naszej wspólnej cywilizacji budować prawdziwe przeciwciała pozwalające stawiać czoła przeciwnościom. A jeśli Ojciec Święty nas słyszy, to mam nadzieję, że wie, że tysiące wiernych na tej sali i miliony katolików w tym kraju modlą się za niego, gdy przeżywa burzę.

Niech Was Bóg błogosławi.

Dziękuję.

Tekst przemowy wygłoszonej podczas Narodowego Katolickiego Śniadania Modlitewnego, 28 lutego 2025 r. Tekst ten w jęz.polskim pierwotnie ukazał się na łamach „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: J.D. VANCE

J.D. VANCE

Amerykański polityk, członek Partii Republikańskiej, senator Stanów Zjednoczonych z Ohio. Kandydat Partii Republikańskiej na wiceprezydenta USA w wyborach 2024 roku.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 30.04.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się