Hilary Clinton

Jak Kamala Harris uniknęła pułapki Hilary Clinton

Ameryka znów stoi na progu wyboru pierwszej kobiety na prezydenta. W przeciwieństwie jednak do 2016 roku, kiedy o urząd ten ubiegała się Hilary Clinton, narracja wydaje się inna. Wtedy żona Billa Clintona była tak pewna zwycięstwa, że na konwencji Partii Demokratycznej pojawiła się w otoczeniu obrazów tłuczonego szkła – metafory symbolizującej przełamanie „szklanego sufitu”.

Pomimo wysiłków i intensywnej kampanii, Clinton nie udało się zrealizować tej wizji. Dziś, po ośmiu latach rządów tetryków, temat kobiecości w amerykańskiej polityce nie jest już tak mocno eksponowany. Podczas ostatniej konwencji Demokratów w Chicago kwestia płci Kamali Harris także niemal nie pojawiała się w dyskusjach. Przewrotne sprawia to, że szansę na pierwszą amerykańską „prezydentkę” rosną.

Konwencja bez seksu

Kamala Harris, w swojej przemowie podczas ostatniej konwencji Partii Demokratycznej w Chicago, starannie unikała akcentowania swojej kobiecości jako kluczowego elementu kampanii. Zamiast tego, skupiła się na próbie jednania Amerykanów, bez względu na przynależność partyjną, rasę, płeć czy język. Wykorzystując swoje życiowe doświadczenia, Harris przedstawiła bowiem program polityczny w sposób rzeczowy, nawiązując do swojej twardej postawy wobec przestępczości i karteli narkotykowych, a nie posiadanych atrybutów płciowych. Starała się być zarówno delikatna, jak i stanowcza, dostosowując przekaz do oczekiwań szerokiego elektoratu.

W przeciwieństwie do Hilary Clinton, Harris nie uczyniła więc z kobiecości centralnego elementu swojej kampanii. I to właśnie sprawia, że obecna amerykańska wiceprezydent już teraz uniknęła pułapki, zastawionej przez Republikanów. Większość bowiem obserwatorów i komentatorów amerykańskiej polityki spodziewała się czegoś zupełnie innego: na hasło „pierwsza kobieta-prezydent Ameryki” liczyli też zapewne republikańscy spindoktorzy. Wspomnienie o tym, że Harris mogłaby zostać pierwszą kobietą na stanowisku prezydenta, pojawiało się jedynie w kontekście jej pochodzenia, jako pierwszej kobiety o niebiałym kolorze skóry. Również inne osoby wspierające Harris, mówiły o niej jako o matce, żonie, córce i siostrze, podkreślając jej prywatne role, ale nie czyniąc z tego głównego atutu kampanii.

Kamala Harris – wnioski z przełamywania tabu

Demokraci najwyraźniej wyciągnęli wnioski z porażki Hilary Clinton. Wydaje się po prostu, że Amerykanie mniej się przejmują kwestią płci, niż wcześniej zakładano. Jak pokazują badania, liczba mieszkańców USA gotowych na kobietę prezydenta spadła od 2015 roku o dziewięć punktów procentowych. Mimo że większość wyborców deklaruje, że są gotowi na „prezydentkę”, to nie jest to już kluczowy element ich decyzji wyborczej. Na pierwszy ogień dzisiaj wysuwają się kwestie ekonomiczne i bezpieczeństwa.

Ameryka przeszła bowiem ewolucję percepcji polityki tożsamościowej. Po 2016 roku oraz po wyborze pierwszej kobiety na stanowisko wiceprezydenta, kraj doświadczył gwałtownych zmian związanych z ruchem MeToo oraz kulturą anulowania. Dziś większość Amerykanów twierdzi, że płeć prezydenta nie ma dla nich większego znaczenia. Chcą po prostu dobrego kandydata, a nie kandydata, którego główną zaletą jest przynależność do tej czy innej grupy tożsamościowej.

Hilary Clinton przegrała wyścig wyborczy 2016 roku z wielu powodów. Jednak dane sugerują, że Amerykanie, w swojej większości, byli przede wszystkim zniechęceni sugestią, że płeć Clinton powinna wpływać na ich głos; że „powinni zagłosować na kobietę”. Od tamtego czasu amerykańska polityka czegoś już się jednak nauczyła.

Nowy rozdział amerykańskiej polityki

Kamala Harris wydaje się być uosobieniem tej lekcji. Zamiast przedstawiać siebie jako pionierkę płci, koncentruje się na polityce i swojej wizji kraju niedoskonałej, ale znacznie bardziej konkretnej, niż tylko opartej na wojnie kulturowej czy kwestiach światopoglądowych. Demokraci, którzy jeszcze niedawno obawiali się, że nominacja Harris może być ryzykowna, teraz z entuzjazmem wspierają swoją kandydatkę. Obecna wiceprezydent, swoją twardą postawą w kwestiach bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, zjednuje sobie poparcie wyborców, którzy pragną stabilnego i doświadczonego przywództwa. Pokazują to najnowsze sondaże, w których Kamala Harris zyskuje coraz większe poparcie.

Strategia, przyjęta przez jej środowisko wydaje się więc działać. Donald Trump ma coraz mniej czasu, aby znaleźć w niej lukę. A pomysł kandydatki demokratów, który polega na tym, aby unikać podkreślania swojej kobiecości jako głównego atutu wyborczego, jest genialny w swej prostocie: to próba powrotu polityki do jej najprostszych założeń, czyli kreślenia wizji świata opartej na odpowiedzi na problemy gospodarcze, a nie forsowaniu takich czy innych kwestii światopoglądowych. W dobie postwoke’owej polityki, Amerykanie wydają się być już bowiem zmęczeni i znacznie bardziej zainteresowani kompetencjami kandydatów niż samą ich tożsamością. To zaś samo w sobie jest już nowym rozdziałem w historii amerykańskiej polityki.

Michał Kłosowski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się