Iga Świątek zwycięża w Wimbledonie
Fot. Wimbledon

Królowa może być tylko jedna – Platerę „Naczynie Wenus” w Wimbledonie zdobyła Iga Świątek

Iga Świątek zwycięża w Wimbledonie i odbiera trofeum o średnicy 48cm z rąk Księżnej Kate. Od tego roku jej nazwisko na stałe zagości w gronie Mistrzów tego londyńskiego tenisowego turnieju.

Sama Polka przed turniejem nie do końca w to wierzyła – wierzył jej sztab o czym sama mówiła nie raz. W tegorocznych zmaganiach na trawiastych kortach Królestwa Wielkiej Brytanii mogliśmy obserwować wiele ciekawych pojedynków. Od początku turniej wykruszały się faworytki do podniesienia prawie półmetrowej średnicy platery. Jessica Pegula odpadła zaraz na początku, Coco Gauff odpadła też szybko, niespodziewanie odpadła Jelena Rybakina a w półfinale odpadła Aryna Sabalenka. Waleczna Włoszka Jasmine Paolini też nie pograła zbyt długo na zielonych kortach – a Iga?

Iga powoli się rozkręcała i tylko jeden mecz z koleżanką z USA Caterine McNally z czasów juniorskich wprowadził na chwilę lekki niepokój w pierwszym secie ze względu na liczbę błędów Polki (36) – by bezpowrotnie ulotnić się niczym poranny wietrzyk.

Iga z meczu na mecz grała coraz pewniej. Kolejne wygrane z: Poliną Kudiermietową, Danielle Collins, Clarą Tauson, Ludmiłą Samsonovą a w półfinale z Belindą Bencic bez straty seta budowały Igę i dodawały jej pewności siebie.

Znamienne są też słowa Belindy po półfinałowym przegranym meczu (2:6, 0:6) – Szwajcarki, która w pomeczowym wywiadzie powiedziała „Zdecydowanie czułam, że to był zupełnie inny poziom. Ona (Iga) grała niesamowicie i ani przez sekundę nie pozwoliła mi poczuć, że mam szansę w tym meczu. Oczywiście, dałam z siebie wszystko i jestem bardzo dumna z tego turnieju. Niczego nie żałuję po tym spotkaniu. Ostatecznie ona była po prostu za dobra, a ja byłam zawsze o krok za daleko” – te słowa padły z ust tenisistki, która miała dwie piłki meczowe z Igą w 2023 roku w 4 rundzie tego samego turnieju i która wtedy z nią ostatecznie przegrała.

Przyszedł więc finał tegorocznego Wimbledonu. Po drugiej stronie siatki stanęła młoda, ale już doświadczona zawodniczka z USA Amanda Anisimova, która w pasjonującym półfinale pokonała liderkę światowych lista WTA Arynę Sabalenkę. Stanęła przed ogromną życiową szansą podbudowana meczem półfinałowym z Białorusinką. Oczekiwania kibiców z USA, rozpieszczonych faktem, że poprzednie dwa tegoroczne szlemy w Australii i w Paryżu padły łupem tenisistek z ich kraju oczekiwali tego samego po kolejnej ich reprezentantce. Organizatorzy specjalnie przesunęli porę spotkania by mieszkańcy 370 milionowego kraju mogli nacieszyć się widokiem rywalizacji ich reprezentantki.

Podobnie jak przed półfinałem obie zawodniczki przygotowywały się w odmienny sposób. Amerykanka podobnie jak Szwajcarka wolała zaszyć się w zamkniętym dla mediów korcie i trenować przed finałem. Iga podobnie ja przed półfinałem trenowała na bocznych kortach Wimbledonu ku uciesze kibiców i mediów.

Zapewne wielu ekspertów jak też przyszłych adeptów tego pięknego sportu zadawało sobie pytania nad czym pracowały obie zawodniczki przed wejściem na centralną arenę zmagań? Jakie schematy ćwiczyły, jakie były ich rutyny? Jak rozgrywały ten mecz w głowie? Jak opanowały stres – jeśli da się go w ogóle opanować? Ile miały planów na mecz? Jak radziły sobie z otoczeniem wszak na trybunach zasiadły gwiazdy tenisa i innych sportów, gwiazdy filmu, znane postacie z pierwszych stron gazet?

Mimo oczekiwań kibiców z USA to Polka była faworytką tego spotkania. Grała dotąd w pięciu finałach turniejów Wielkiego Szlema i pięć razy je wygrała. Sam styl dojścia do finału też napawał optymizmem, gdyż rozpędzoną Polkę nikt nie był wstanie zatrzymać i podczas wszystkich sześciu meczów straciła tylko jednego seta co w porównaniu z Amandą pokazywało jednak, że to Iga statystycznie ma większe szanse. Dodatkowym atutem Igi było to właśnie, że grała już w takich finałach a Amanda nie.

Rozpoczął się więc finał pań na trawiastych kortach Wimbledonu. Zaczęło się nietypowo, bo tym razem przed meczem to przeciwniczka wygrała losowanie i wybrała serwis. Taktycznie oczywiście dobre posunięcie, gdyż otwarcie meczu skutecznym serwisem dawało szansę Amandzie na dobre wejście w mecz – warunek był jednak jeden – trzeba wygrać swoje podanie.

Zatrzymam się na chwilę na pierwszym gemie. Przy podaniu Amanda wiedząc, że gra kątowa nie przyniesie raczej od razu efektu postanowiła serwować na ciało Igi. Pierwszy serwis do bekhendu i return i punkt dla Polki. Zmiana planu i przy kolejnym serwisie podobnie na ciało tylko lekko na forhend – Iga ponownie agresywnym returnem zdobywa przewagę. Kolejny serwis na zewnątrz i odpowiedź returnem Polki pod nogi Amandy. Ten gem pokazał Amerykance, że żaden z planów przyjętych przed meczem nie wypalił. W kolejnych gemach serwisowych próbowała ponownie podobnych zagrań ale do tego doszły też podwójne błędy serwisowe – presja więc rosła. Jeśli chcesz wygrać mecz to plan minimum – wygrywaj własne serwisy. To ostatnie z powodzeniem robiła Iga i właściwie nie było żadnego zagrożenia przy jej serwisach podczas meczu. Podsumowując ten opis Iga „na dzień dobry” przełamała Amerykankę a po krótkiej przerwie potwierdziła prowadzenie utrzymując przewagę po swoim serwisie. W takiej sytuacji Amanda miała już pierwszy ostrzegawczy dzwonek, że musi trzymać wynik blisko Polki. Tymczasem trzeci gem ponownie przełamany przez Igę nie zbudował mentalnie Amandy tylko nałożył na nią jeszcze większą presję i choć w tym secie pojedyncze wymiany dawały szansę, że w kolejnej odsłonie nastąpi pobudka i Amerykanka nawiąże walkę z Igą to tak się nie stało a to za sprawą fenomenalnej formy Polki, która cały czas wywierała presję na Amerykance.

W tym meczu po raz kolejny mogliśmy zobaczyć to czego rok temu nie było wcale: znakomite slajsy ze strony forhendowej dzięki którym Polka zyskiwała czas na ustawienie się do kolejnego uderzenia, niebywały refleks w sytuacjach przy siatce, ustawienie do serwisu przeciwniczki w odpowiednim dystansie by dać sobie czas na uderzenie, kapitalna praca nóg bez której nie byłoby tej precyzji zagrań Igi i w końcu serwis nad którym chyba można się rozpływać coraz bardziej – serwis który w poprzednich spotkaniach dawał „łatwe” punkty, a który w tym meczu pieczętował wygraną. Mentalnie też widać było po Idze, że gra ją cieszy – widać to było nie tylko w finale, ale także podczas poprzednich spotkań z rywalkami.

Paraliż Amerykanki nie znikał, ale pogłębiał się w trakcie meczu i nic nie było w stanie wybić Igi z uderzenia. Widzieliśmy w Amandzie nie tą trafiającą znakomitym bekhendem zawodniczkę tylko bezradną przeciwniczkę Igi, która początkowo testowała różne warianty gry z Igą, ale żaden nie przynosił efektu. Nie dziwi więc wybuch zdenerwowania i bezsilności w trakcie drugiego seta. 

Wynik 6:0, 6:0 jest bardzo rzadkim wynikiem nawet na etapie gier podczas pierwszych rund. Tak jak Amanda rozpoczęła turniej od wygranej z Julią Putnicewą od wygranej 6:0, 6:0 – tak z tą Julią, z którą w zeszłym roku Iga przegrała w trzeciej rundzie Wimbledonu – tak samo skończyła przegrywając z takim samym wynikiem z Igą Świątek.

Taki sam wynik finału w tej prestiżowej imprezie był notowany ostatnio w 1911 roku, gdy Dorothea Lambert Chambers pokonała Dorę Boothby 6:0, 6:0.

Zapytana na pomeczowej konferencji Iga, czy ten sukces jest większym niż Roland Garros stwierdziła, że każdy turniej jest inny, ale co ważniejsze zaskoczyła wszystkich dziennikarzy zdaniem – „rzeczywiście chcecie coś usłyszeć? to macie – oddałabym jednego szlema za złoty medal Igrzysk olimpijskich”. Iga jest córką olimpijczyka, który walczył o ten medal i wie, że złoty medal olimpijski jest o wiele ważniejszy niż jakikolwiek turniej wielkiego szlema i akurat w tenisie jest to bardzo rzadko spotykane dlatego, że turnieje ranki szlema mają bardzo wysoki poziom nagród finansowych, ale za to igrzyska zbierają najlepszych zawodników na świecie i medal olimpijski smakuje tam szczególnie.

To tylko potwierdza jak znakomitym sportowcem jest Iga i na czym jej zależy. Novak Djoković (24  zdobyte puchary turniejów Wielkiego Szlema) po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego w Paryżu, powiedział, że to spełnienie jego marzeń i największe sportowe osiągnięcie w jego karierze. Podkreślił, że to był jeden z najtrudniejszych, ale też najpiękniejszych momentów w jego życiu. Dodał „Tyle razy byłem w półfinałach olimpijskich… Tyle razy ocierałem się o złoty medal i się nie udawało”. Udało mu się to za piątym razem.

Iga jest jeszcze młoda i ma szansę na powtórzenie sukcesu Serba (w co głęboko wierzę), którego w tym roku niosła londyńska publiczność w półfinale jednak uraz, którego nabawił się w ćwierćfinale nie dał mu szansy by po raz kolejny zawalczyć o szlema w Wimbledonie (wygrał ten turniej już siedem razy).

Co do samej Igi to już w turnieju poprzedzającym Wimbledon mogliśmy zauważyć pewne zmiany w zagraniach Igi, jej ustawieniu na korcie, ale najlepsze nadeszło w Stolicy Anglii. Zobaczyliśmy dosyć regularnie zagrania których próżno było szukać rok wcześniej, czyli slajsy, ustawienie Igi na korcie było też inne – cofnięta od linii końcowej spokojnie returnowała po mistrzowsku silnie serwujące przeciwniczki, gdy Iga zaczęła grać przy siatce w większości z pozytywnym efektem przecierałem oczy ze zdumienia. Wrócił też cudowny forhend, którym nękała przeciwniczki w przeszłości.

Decyzja sztabu o treningach na Majorce, udział w turnieju Bad Hamburg (zagrała w finale z Jessicą Pegulą) okazały się strzałem w dziesiątkę. Mogliśmy się przekonać do zagrań Igi, ale też z wypowiedzi pomeczowych Igi w których przyznawała, że trudno ją było przekonać do pewnych zmian, ale gdy już zaufała i weszła w to – to widzi jak dobry przynosi to efekt – jak cenną jest współpraca z Wimem Fissette, który został zatrudniony w dużej mierze właśnie w celu poprawy Igi w grze na nawierzchni trawiastej.   

Dokładnie rok temu pisałem o przygodzie Igi Świątek w londyńskim turnieju wielkiego szlema. Cytowałem wtedy jej słowa „„bardzo dziękuję za wsparcie i za to, że jesteście ze mną, mam nadzieję, że i gdy są wzloty, ale też, gdy będą upadki – bo takie jest życie”. Ten rok był testem dla samej Igi, jej trenera i jej teamu, ale także ważnym sprawdzianem dla nas. Nie było łatwo, ale wygrana w Wimledonie smakuje szczególnie dobrze i niech przynosi Idze kolejne sukcesy i tryumfy na arenach tenisowych zmagań. Brawo IGA. 

Jarosław Ślubowski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.12.2025.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się