jak żyć

Jak żyć pośród kłamstwa?

W świecie kompletnej dezorientacji, gdzie wieją potężne wiatry historii, dobrze jest zadać sobie pytanie – o co właściwie walczymy? I czy w ogóle warto walczyć o cokolwiek?

W świecie pomieszanych pojęć

Po pierwsze – jacy my? My, normalni, dawniej radykalne centrum, obecnie nazywani ekstremalną prawicą. O co walczymy? Przede wszystkim o arytmetykę (2+2=4), zasadę zachowania energii (nie ma perpetuum mobile), elementarną biologię (są 2 płci) i logikę (otwarcie granic zwiększa napływ migrantów). To dziś idee rewolucyjne. Cenimy ludzkie życie, stabilne rodziny, naturalne wspólnoty. By zasługiwać na miano obywatela, należy w sobie wyrobić rozum obywatelski – ratio civilis. Dążąc do postępu, nie zapominamy o tradycji i etyce. Wierzymy, że źródłem dobrobytu jest praca, a do rozwoju umysłowego potrzebny jest wysiłek intelektualny. Szukamy prawdy, choć wiemy, jak trudno do niej dojść.

Z takimi poglądami jesteśmy nieco zagubieni we współczesnym świecie. Ścierają się w nim potęgi polityczne, ekonomiczne, militarne i ekonomiczne. A większość tego, co się opowiada, to nie prawda, ale narracja, do tego niemiłosiernie zakłamana. Dlatego trudno jest prowadzić racjonalną dyskusję, jeżeli wczorajszy paranoiczny rusofob dziś jest oskarżany o bycie agentem Kremla. I to nie w pokątnie sprzedawanych broszurkach, lecz we wiodących mediach na poziomie europejskim.

Nastąpiło pomieszanie i odwrócenie pojęć. Niegdyś lewicowiec walczył o ośmiogodzinny dzień pracy dla robotników, dziś zajmuje się życiem seksualnym wielkomiejskich elit. Prawicowiec twierdził, że każdy jest kowalem swojego losu, a jak nie daje rady, to trudno. Dziś prawicowiec wyrównuje nierówności społeczne. Ale inny lewicowiec edukował społeczeństwo strzałem w tył głowy, a inny prawicowiec wyrzucał oponentów z helikoptera do rzeki. Co więc znaczą słowa „prawica” i „lewica”? Niewiele. Używa się bezsensownych korelacji typu „dba o rodziny jak Mussolini” albo „wprowadził wczasy pracownicze i pomoc zimową jak Hitler”. Najbardziej zużytym słowem jest „faszysta”, dogania go „prawicowy populista”.

Mamy jeszcze demokrację, otaczaną prawdziwym kultem. Stawia się jej ołtarzyki, zapominając o istocie. Demokracja jest przywracana, gdy to nasi wygrywają, a utrwalana, gdy nikt już nie ma szansy naszym odebrać władzy. Można spytać, jak demokratyczna jest ich legitymacja, jeżeli demokratycznie wygrali wybory przy braku demokracji, ale nadmiar logiki jest tu szkodliwy. Liberalizm etymologicznie wywodzi się od „libertas”, wolności. Jednak realnie istniejący liberalizm oznacza rządy certyfikowanych liberałów i bezwzględne zwalczanie wszystkich innych. Jest tak odległy od ideału, jak niegdyś realnie istniejący socjalizm. Wolność słowa, „prawdziwą” wolność, zabezpieczamy cenzurą, pluralizm – rządami jednej partii i jej sklonowanych wersji, a różnorodność – zrównaniem kroku, znanym jako Gleichschaltung, w marszu do wspólnego celu. Różnorodność jest pełna, gdy wszędzie widzimy tęczowe flagi.

Fetyszem jest też „Europa”. Słychać wołanie „więcej Europy!”. Ale jaka to Europa? Nie klasyczne filary: Ateny, Rzym i Jerozolima, bez przesady, ale jakaś mieszanka jakobinizmu, marksizmu, spinellizmu, LGBT i woke. Nie należy za wiele analizować, każda analiza może doprowadzić do zwątpienia, wystarczy powtarzać hasła i rozpoznawać wroga. Każde odstępstwo będzie karane. Próba porównania (spadającej) produkcji energii i jej (rosnącego) zużycia godzi w sojusze i podstawy liberalizmu. Galileusz, kierując lunetę na księżyce Jowisza, ponoć powiedział do papieża: „Popatrz, jeżeli mi nie wierzysz”. Nie wiem, co zaszło potem, ale wiem, że dziś eksperyment nie ma szans z wiarą. „Trzeba wierzyć nauce”, tak – wierzyć, a sceptyków wyślemy na Campo de’ Fiori.

Nie należy przeprowadzać gorszących analiz, kto tak naprawdę w tej Europie rządzi, i nie wolno dostrzegać, że jak by nie liczyć, będą to Niemcy.

Wszyscy szukamy putinistów

Oprócz odwrócenia pojęć mamy do czynienia z demagogią. Akcentowana jest dychotomia – albo jesteś z Europą, albo z Putinem. Komu przeszkadzają drag queens w szkole, ten rozbija jedność Europy, jest agentem Putina i de facto popiera bombardowanie Mariupola, a w dalszych krokach okupację Polski.

Ten nagły zapał jest podejrzany. Najgorliwsi robili przedtem intratne interesy z Rosją, byli dopieszczani przez Gazprom, propagowali dobre stosunki z Rosją taką, jaka ona jest, a co starsi sami maszerowali niegdyś z czerwonym sztandarem. Taka gorliwość neofitów to nic nowego – Tomás de Torquemada, organizator hiszpańskiej inkwizycji, pochodził z nawróconych Żydów.

Selektywna walka z agentami Putina jest o tyle bezsensowna, że rusofilia nie jest na Zachodzie charakterystyczna dla prawicy. Owszem, ponieważ dominujący lewicowi liberałowie wymagają jasnej deklaracji ideowej po stronie aborcji i LGBT, jest to dla niektórych nie do przejścia. I tu się zgłasza z pomocną dłonią Putin. Wypychani z mainstreamowych mediów prawicowcy znajdowali przystań w Russia Today, która pełniła dla nich rolę Wolnej Europy. Ale antyamerykanizm i wynikająca z niego rusofilia są na europejskim Zachodzie powszechne. Wystarczy sięgnąć po jakąkolwiek publikację o narodowych interesach – jeżeli ktoś się odważy o nich mówić. Widać tam marzenie o potędze, opartej na pokojowej współpracy z Rosją i Chinami. Jej blokada uważana jest za amerykańską fantasmagorię i kolonializm przebrany za obronę wolnego świata. Zadrą jest tu Polska, która stoi na drodze tym wspaniałym planom. Dobrze by było ją usunąć. Poświęcić jak pionka na światowej szachownicy, dla wspólnego dobra. Agresywna Rosja to bajki o żelaznym wilku. Rosja przecież nikogo nie napada, chyba że pojawią się obce wojska pięćset (tysiąc?) kilometrów od jej granic. Wtedy zareagować musi.

Zwolennicy Wielkiej Eurazji zapominają, że najlepsze stosunki ma się z krajem oddzielonym przynajmniej jednym krajem buforowym. I tak Polska ma lepsze stosunki z Francją, Węgrami, a nawet Japonią niż z bezpośrednimi sąsiadami. Tak też było między Niemcami i Rosją. Owszem, po kongresie wiedeńskim Polski formalnie między nimi nie było, ale istniał wciąż naród o rogatej duszy, którego zwalczanie łączyło zaborców. Gdy uznano sprawę polską za załatwioną, odezwały się antagonizmy, które w dwóch wojnach doprowadziły do niewiarygodnie brutalnej konfrontacji.

Powszechna opinia a fakty

Przygnębiające jest czytanie geopolitycznych komentarzy zachodnich myślicieli. Właśnie wpadła mi w ręce praca Dominique’a Moïsi Le Triomphe des émotions. Owszem, Putin jest tam szwarccharakterem, ale reszta? Dogmatem jest, że siła Niemiec to siła Europy, „IV Rzesza” nie jest ostrym sformułowaniem, lecz fantasmagorią. Kto się tak zjednoczonej Europie przeciwstawia, gra w drużynie Putina, bo to pod niemieckim przewodem powstrzyma ona Rosję. Szczególnie drażnią autora mniejsze kraje, nacjonalistyczne i przywiązane do prawa weta. Ale na szczęście w Polsce ultrakonserwatywny rząd PiS został pokonany – jedyna dobra wiadomość na jesieni 2023, dająca nadzieję na pokonanie również Trumpa i uchronienie świata od katastrofy. A wspomniani Polacy, „przestraszeni rozwodem z Europą, niewielką większością wybrali drogę umiarkowania i respektowania zasad demokratycznych, wcieloną przez koalicję opozycji prowadzoną przez Donalda Tuska”.

Oczywiście jest możliwe, że to zjednoczony front zachodnich komentatorów ma rację, a nie ja. Może w śmiertelnej walce ścierają się siły dobra i zła – demos i populus. Ja jednak widzę to inaczej. Spróbujmy wyliczyć głównych graczy, realnych graczy, takich, jakimi oni są:

Zamieszanie pogłębia rozbieżność między narracją i faktami. Pomagają w tym media, ponoć obiektywne i niezależne. Tezę o ich niezależności obalają fakty. Zdarzają się sytuacje, gdy na sygnał odwraca się „opinia” całego głównego nurtu – to nie jest zjawisko naturalne. Przed eurowyborami nagle wszyscy zaczęli szukać „ruskich onuc”, udając, że zawsze znali agresywne zamiary Putina i od pierwszego dnia murem stali przy Ukrainie. Owszem, są też politycy (Orbán) i media (szwajcarska „Weltwoche”) o przeciwnych poglądach, ale są ostro sekowani. Nie oceniam tych poglądów, ale przywołałbym tu (prawdopodobnie fałszywe) zdanie Woltera, że oddałby życie za prawo ich głoszenia. Do tego nie wiemy, jak skończy się wojna i jakiej wolty dokona mainstream, jeżeli Putin przeforsuje swoją wolę. Oczywiście znowu będą głosić, że zawsze byli po słusznej stronie. Czysty Orwell. Podobnie w Polsce za rusofilię atakowany jest PiS, uprzednio oskarżany o paranoiczną rusofobię.

W Polsce każde dziecko wiedziało, że Nord Stream był projektem politycznym. Ostatnio zauważyła to „Süddeutsche Zeitung”. Szokujący czas reakcji – 13 lat! Otwieranie oczu w kwestii migrantów również jest powolne. Gdy ostatnio wymachujący nożem migrant walczył z białym prawicowcem, policjant odruchowo zaczął obezwładniać Niemca, co po kilku ciosach nożem migranta w kark przypłacił życiem. W Polsce za to premier Tusk zmienił zdanie w temacie migrantów błyskawicznie i radykalnie. Skądinąd promigracyjni aktywiści, którzy nie zdołali się tak szybko mentalnie przełączyć, zostali zdezorientowani, a burmistrz przygranicznego Michałowa, chcący wśród celebrytów uroczyście odsłonić tablice obrażające Straż Graniczną, nie bardzo wie, co z nimi teraz zrobić. Strażnicy okazali się bowiem (na chwilę obecną) bohaterami broniącymi polskiej granicy. Nie znaczy to jednak, że należy ich za coś przeprosić, rządzące obecnie ugrupowanie wspierało ich przecież konsekwentnie w tym trudnym zadaniu. Kto pamięta coś innego, niech sobie przeprogramuje pamięć.

Co robić?

Przy takim mentalnym slalomie, takim lekceważeniu ludzkiej inteligencji poważna dyskusja o czymkolwiek jest praktycznie niemożliwa. Mocne deklaracje to tylko wyborcza propaganda. Wajcha jest przestawiana z jednej krańcowej pozycji w drugą z rosnącą częstotliwością. Co ma w tym zgiełku robić normalny człowiek? Po pierwsze – może się wycofać. Jeżeli ktoś ma uczciwą pracę i zdrową rodzinę, to już dbaniem o nie zrobi wiele dla społeczeństwa. Ale jak zaangażować się w życie polityczne? Liberałowie wymuszają decyzję: Verhofstadt albo Putin – tertium non datur. Otóż datur, jak najbardziej.

Trzeba dyskutować o konkretach, nie patrząc na to, kto mówi. Owszem, jest pewne kryterium wykluczenia. Jeżeli ktoś notorycznie kłamie i zmienia zdanie w zależności od słupków poparcia, to szkoda na niego czasu. Ale jeżeli ktoś jest o czymś głęboko przekonany i używa sensownie brzmiących argumentów, to inna sprawa. Myśleć samemu, nie patrzeć na innych. Jeżeli Putin (prawdopodobnie koniunkturalnie) krytykuje koncentrację Zachodu na seksie, to czy ja muszę mieć zdanie przeciwne? Jeżeli AfD mówi o migracji, to jest to temat zakazany? Byłby to terror intelektualny. A jeżeli liberalne rządy obrażają się za krytykę ich destrukcyjnej polityki, to czemu po prostu nie rządzą dobrze? Rozumiem, że antypopulistów populus drażni, ale czy trzeba zwykłym ludziom robić na złość?

Trzeba pamiętać, że politycy są ludźmi ułomnymi, jak my wszyscy. Są próżni, żądni władzy i zaszczytów, miewają też lepkie ręce. Churchill był alkoholikiem, a Kennedy erotomanem, ale „nie za to ich cenimy”. Dlatego też trzeba uważać, czy uzasadniona krytyka ważnego polityka lub managera wymaga naszej reakcji. Może być to próba zniszczenia kogoś, kto naszym przeciwnikom przeszkadza, a nam dobrze służy. I też gomułkowskie pytania – komu to służy, kto za tym stoi i na czyj młyn jest to woda – mają swoje uzasadnienie.

Co można robić, to kształtować w dyskusjach swoje poglądy, szukać podobnie myślących, mimo przeciwności współpracować z nimi. Czy obóz rozsądku ma szansę? Nie wiem. Ale wiem, że długotrwałe rozmijanie się z rzeczywistością prowadzi do katastrofy. Wychowany w komunizmie, widziałem to na własne oczy. Z tym że wtedy istniał drugi biegun. Teraz inne bieguny to Rosja i Chiny.

Przed wyborami następuje gwałtowny przypływ zdrowego rozsądku. I prawdopodobnie nastąpi wkrótce jego odpływ – liberałowie, nic się nie stało! Otoczyliśmy populistów kordonem sanitarnym, co prawda coraz obszerniejszym, ale taktyka zadziałała, nie trzeba niczego zmieniać. Obietnice? Nie tak to rozumieliśmy, to była tylko metafora. Albo ważne tematy zostaną zamiecione pod dywan i przykryte wrzutkami. Ktoś jednak powiedział: „Ty możesz zapomnieć o problemach, ale problemy nie zapomną o tobie”. Pewnego dnia to wszystko się skumuluje i wywali w powietrze. Na końcu zwycięży świat realny, nie ma przed nim ucieczki. W carskiej Rosji też długo panowie paradowali w białych mundurach i tańczyli z damami w krynolinach walca Fale Amuru. Oficerowie traktowali żołnierzy jak bydło. Owszem, była inspiracja z zewnątrz, ale iskra trafiła na podatny grunt, zaistniała sytuacja rewolucyjna, jak uczył Lenin.

A w tle czekają Putin i Xi.

Nie przypadkiem cytuję pewne sformułowania z okresu słusznie minionego. Minionego? Nie byłbym taki pewien. A wraca mi o nich pamięć, bo obecne bezrefleksyjne forsowanie raz przyjętych celów kojarzy mi się z eksperymentami genetycznymi Łysenki, chińskim Wielkim Skokiem i redukcją ludności Demokratycznej Kampuczy Czerwonych Khmerów do wartości ekologicznie optymalnej, czyli 75 proc. poprzedniej, w ciągu zaledwie czterech lat.

Tekst ukazał się pierwotnie we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się