anty-izraelskie protesty Harvard
Fot. Brian SNYDER / Reuters / Forum

Uczelnie będą traciły pieniądze, jeśli studenci będą demonstrowali poparcie dla Palestyny

Najbardziej prestiżowe amerykańskie uczelnie stały się w ostatnich dniach areną wojny kulturowej między obrońcami wolności słowa a tymi, których zdaniem granice tej wolności wyznacza zależność od bogatego sponsora. 

Studenci Harvarda piszą oświadczenie, darczyńcy natychmiast wycofują wsparcie

„Stop ludobójstwu Palestyńczyków” – takie hasło widniało na jednym z transparentów, jakie nieśli studenci Harvarda w proteście zorganizowanym w minioną środę na terenie kampusu uniwersyteckiego. Liczby protestujących nie podano dokładniej, ale ze zdjęć prasowych i materiałów wideo wynika, że grupa liczyła od kilkudziesięciu do ok. stu osób. 

Pierwsze protesty studentów na amerykańskich uczelniach miały miejsce już następnego dnia po ataku Hamasu na Izrael. W oświadczeniu „Grupy solidarności z Palestyńczykami”, podpisanej pod studenckim oświadczeniem już 8 października czytamy, że „za eskalację konfliktu całkowitą winę ponosi reżim izraelski”.

Oświadczenie nie podpisane z nazwiska przez nikogo bardzo szybko obiegło media społecznościowe wzbudzając rosnące oburzenie wśród wielu wpływowych dziś Amerykanów – absolwentów uczelni Harvarda. Politolog i pisarz Ian Bremmer przyznał, że „nie ma pojęcia, kto na tej uczeni mógłby identyfikować się z podobnymi hasłami” i wzywał, by „rodzice studentów porozmawiali ze swoimi dziećmi!”. 

Oburzenie anty-izraelską postawą studentów prestiżowej uczelni bardzo szybko zaczęło mieć wymierne skutki, gdy swoje finansowanie uczelni zaczęli wycofywać jej darczyńcy. 

Jedną z pierwszych, która postanowiła zakręcić finansowanie dla niepokornych, była Fundacja Wexnera, która ogłosiła, że z powodu braku jednoznacznego potępienia anty-izraelskich wystąpień studentów przez władze uczelni wycofuje swoje finansowe wsparcie. „Jesteśmy oszołomieni i zniesmaczeni ponurą porażką kierownictwa Harvardu niezdolną do przyjęcia jasnego i jednoznacznego stanowiska przeciwko barbarzyńskim morderstwom niewinnych izraelskich cywilów. Chodzicie na paluszkach wokół Hamasu” – zarzuciło im szefostwo Fundacji w liście przesłanym także do mediów. „Nie możemy pojąć, dlaczego administracja uczelni nie odcięła się dotychczas jednoznacznie od oświadczenia 34 grup studenckich, które całą winę za obecną eskalację konfliktu Izrael-Hamas przypisały Izraelowi. To nie powinno być takie trudne” – czytamy w oświadczeniu Fundacji Waxnera. 

„Kto protestuję? Muszę znać nazwiska, aby wiedzieć, kogo nie zatrudniać!”

Niektóre z oświadczeń w tej sprawie z ostatnich dni są wyjątkowo zdecydowane. Izraelski miliarder Idan Ofer właściciel m.in. Quantum Pacific Group, w proteście wobec propalestyńskich zachowań studentów (a także, co go szczególnie oburzyło, części personelu uczelni) zrezygnował ze stanowiska w radzie nadzorczej Harvardu. Inny miliarder Bill Ackman oficjalnie poprosił władze uczelni o podanie nazwisk uczestniczących w protestach studentów, aby „wiedział kogo nie zatrudniać”. Nie dostał jej, ale szybko w sieci zaczęły krążyć listy tych nazwisk.

Tak szybko jak studenckie oświadczenie obiegło internet, tak szybko fala studenckich protestów rozlała się wśród innych amerykańskich uczelni. Manifestacje albo pro-palestyńskie albo pro-izraelskie pojawiły się na Columbian University, Stanfordzie, w Pensylwanii, lecz manifestujące wsparcie albo dla palestyńskich albo dla izraelskich ofiar. Zdarzały się pobicia studentów w nich uczestniczących.  I tak jak Harvard, tak i inne uczelnie zaczęły zmagać się z wycofywaniem finansowania przez donatorów. Ronald Lauder – spadkobierca imperium kosmetycznego Lauder – zapowiedział rezygnację z dalszego finansowania Uniwersytetu Pensylwania a Kancelaria prawnicza Davis Polk zapowiedziała, że nie przedłuży ofert pracy studentom z Harvarda zamieszanym w antyizraelskie protesty. Podobne głosy dochodzą też od donatorów Uniwersytetu Stanforda czy Uniwersytetu Karoliny Północnej Wilmington. 

Walka o „wolność słowa”

Konflikt nie jest bez znaczenia dla władz amerykańskich uniwersytetów. Jak podaje „Financial Times”, tylko w ubiegłym roku donatorzy przekazali im łącznie kwotę 60 mld dolarów wsparcia. Bez tych pieniędzy tysiące studentów z USA i całego świata byłoby wykluczonych ze studiowania na amerykańskich uczelniach: edukacja na nich kosztuje dziesiątki tysięcy dolarów rocznie i jedyną możliwością zwolnienia z tych opłat jest uzyskanie stypendium naukowego.

Władze uczelni oskarżone teraz przez donatorów o „wspieranie antysemityzmu” nie pozostawiły tych zarzutów bez odpowiedzi. Jako jedna z pierwszych zabrała głos Claudine Gay, prezydent Harvard University. W oświadczeniu wideo zapewniła, że „nasz uniwersytet odrzuca terroryzm, w tym barbarzyńskie okrucieństwa popełniane przez Hamas. Nasz Uniwersytet odrzuca nienawiść – nienawiść do Żydów, nienawiść do muzułmanów, nienawiść do jakiejkolwiek grupy ludzi ze względu na ich wiarę, pochodzenie narodowe lub jakikolwiek aspekt ich tożsamości”.

Dodała, że „Harvard odrzuca też nękanie lub zastraszanie jednostek ze względu na ich przekonania” i „przywiązuje wagę do wolności wypowiedzi”. „To zaangażowanie rozciąga się nawet na poglądy, które wielu z nas uważa za niewłaściwe, a nawet oburzające. Nie karzemy ani nie sankcjonujemy ludzi za wyrażanie takich poglądów. Ale to dalekie jest od ich poparcia” – przekonuje Claudine Gay. 

Wojna poglądów, racji, czy wręcz wojna kulturowa?

W podobnym tonie wypowiedziała się również Lynn Pasquerella – przewodnicząca Amerykańskiego Stowarzyszenia Szkół Wyższych i Uniwersytetów. „Jest oczywiste, że ludzie opowiadają się po jednej ze stron [konfliktów]. Rozmawiałam z wieloma rektorami [uczelni], którzy przyznają, że spodziewali się ogromnych emocji i złości. Jedak namawianie pracodawców, aby nie zatrudniali studentów o określonych poglądach czy grożenie wycofaniem pieniędzy ze względu na swój punkt widzenia jest sprzeczne z amerykańskim szkolnictwem wyższym, które opiera się na nieskrępowanym dążeniu do prawdy i swobodnej wymianie idei” – powiedziała Lynn Pasquerella w rozmowie z dziennikarzem „Financial Times”. 

Zdaniem komentujących te wydarzenia amerykańskich publicystów konflikt uwydatnił wpływ, jaki mają lub chcieliby mieć darczyńcy – często bogaci byli studenci – na uczelnie, które wspierają finansowo. Według Grace Dean z „Business Insidera” „w ciągu 11 dni od rozpoczęcia przez bojowników Hamasu ataku terrorystycznego na Izrael, Uniwersytet Harvarda stał się punktem zapalnym międzypokoleniowych napięć związanych z wojną – i szerzej rozumianą wojną kulturową wokół wolności słowa na kampusie. To odzwierciedla napięcie pomiędzy elitarnymi uczelniami jako bastionem radykalnej polityki kampusowej oraz ich zależnością od bogatych, wpływowych absolwentów, którzy mogą mieć odmienne poglądy.”

Dla jednych jest jasne, że „swoboda dążenia do prawdy” na uniwersytetach musi mieć swoją cenę. Inni zaś – jak np. przedsiębiorca i inwestor Josh Wolfe – uważają, że „wolność słowa oznacza dla nich również wolność zamknięcia swojego portfela”. 

Anna Druś

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się