Nawalny
Fot. Aleksiej Witwicki / Forum

Aleksiej Nawalny (1976-2024).
Koniec marzeń o innej Rosji

Śmierć najbardziej znanego rosyjskiego opozycjonisty w przededniu kolejnej rocznicy agresji Rosji na Ukrainę ma wymiar symboliczny. Powinna uświadomić Zachodowi i nam wszystkim, że Rosja się nie zmieni, Rosję trzeba pokonać.

Wszyscy, którzy marzyli o innej Rosji, mogą się z tą wizją pożegnać. Śmierć Aleksieja Nawalnego w rosyjskim więzieniu kładzie kres podobnym snom – w putinowskiej Rosji nie pozostał nikt, kto może sprzeciwić się carowi.

To oczywiście zła wiadomość. Kiedy rozmawiałem z Michaiłem Chodorkowskim podczas jednej z odsłon francuskich Conversations Tocqueville, stwierdził on, że liczy na takich ludzi jak Nawalny – zdolnych rzucić wyzwanie reżimowi Putina, ale też mających kompetencję, aby Rosję zdemokratyzować. W każdej z rozmów z rosyjskimi dysydentami we Francji czy gdzie indziej Aleksiej Nawalny był symbolem odwagi, oporu, ale też tą drobną iskierką nadziei, że car może kiedyś odejść; że putinowski reżim może zostać zniesiony przez gniew ludu. Problem tylko w tym, że nie ważne kto rządzi na Kremlu, Rosją zawsze włada idea imperialna.

Wszyscy wspominali organizowane przez Aleksieja Nawalnego i jego zwolenników protesty w Moskwie, na które był w stanie ściągnąć wielu tzw. zwykłych Rosjan. Bo to chyba było w Aleksieju Nawalnym najważniejsze – jego umiejętność przyciągania ludzi poprzez zdolność rzucenia wyzwania putinowskiemu reżimowi. Nieważne, czy podczas protestów, czy podczas odsiadywania kary więzienia. I przyznać trzeba, że odwaga Nawalnego podszyta była czymś jeszcze – pomysłem na inną Rosję, bardziej demokratyczną i prozachodnią – niestety wciąż imperialną.

Paradoksalnie był Nawalny nadzieją zwłaszcza dla tych, których dzisiaj w Rosji już nie ma – dysydentów, takich jak Giennadij Gudkow i inni – czy dla dużej liczby rosyjskich dysydentów zgromadzonych w europejskich stolicach, marzących o kraju wolnym od putinowskiego upiora. Podobnie jak przywódczyni białoruskiego oporu Swiatłana Cichanouska, stanowił Aleksiej Nawalny punkt odniesienia. Niestety, teraz ten punkt zniknął. Oczywiście, można było to przewidzieć.

Czas bowiem nie jest przypadkowy. W Rosji zbliżają się wybory prezydenckie, których wyniku naturalnie nic nie zmieni, wygra je Władimir Putin, ale śmierć Aleksieja Nawalnego na miesiąc przed tym referendum to czytelny znak – Rosja się nie zmieni. A ktokolwiek chciałby zabrać głos, interweniować, choćby podnieść rękę – umrze. Tak jak umarł Aleksiej Nawalny. To fatalny znak zwłaszcza dla nas w Polsce i dla naszej części Europy, oznacza bowiem zaostrzenie kursu obranego przez rosyjskiego przywódcę. Rosja jeszcze mocniej odwraca się od świata, w którym uwięzienie przeciwnika politycznego numer jeden i jego uśmiercenie są nie do pomyślenia.

Nie miejmy też złudzeń. Czy koincydencja wypadków jest tu przypadkowa? Najpierw wywiad z Tuckerem Carlsonem, potem wystrzelenie przez Rosję jakiegoś typu broni na orbitę okołoziemską, a teraz informacja o śmierci Aleksieja Nawalnego. Rosyjska polityka zagraniczna, poza jej imperialnością, zawsze w końcu jest skierowana na użytek wewnętrzny. Czy władza Władimira Putina wkracza właśnie w nową fazę? Trudno powiedzieć, ale w historii wszystkich dyktatur i wszystkich imperiów jest moment, kiedy władza pozbywa się ostatnich głosów sprzeciwu. Niestety, potem jest już tylko gorzej.

Jakiekolwiek nadzieje na wewnętrzną zmianę w Rosji trzeba więc włożyć między bajki. Głośne jeszcze niedawno nawoływania, aby państwo podzielić na republiki, zamilkły. Zdaje się, że zamilkli sami Rosjanie. Państwo rządzone za pomocą aparatu siłowego, z którego szeregów Władimir Putin sam pochodzi, nie może się zmienić. Śmierć Aleksieja Nawalanego, który został zamknięty w więzieniu po to, aby – wówczas jeszcze w innej, zdawać by się mogło, Rosji – uniknąć ewentualnych zamieszek i społecznego wrzenia, może – jak lubią pisać publicyści – być symbolem przemiany. Skoro Nawalny zmarł, znaczy to, że Władimir Putin radykalizuje się jeszcze bardziej. Wojna przydaje się władzy.

Nic nowego, ktoś powie. Po sprawie Litwinienki, po zamordowaniu Anny Politkowskiej, po historii morderstw, gwałtów i agresji, Czeczenii i Syrii, po Buczy i Irpieniu nic nie powinno nas już dziwić. Bo Rosja nie jest krajem z tego świata. Tylko czy to coś zmienia? Niestety, nie.

Śmierć najbardziej znanego rosyjskiego opozycjonisty w zasadzie w przededniu kolejnej rocznicy agresji Rosji na Ukrainę ma wymiar symboliczny. Powinna uświadomić Zachodowi i nam wszystkim, że Rosja się nie zmieni – Rosję trzeba pokonać. Dla jej własnego dobra i dla bezpieczeństwa Europy.

Michał Kłosowski
Tekst ukazał się pierwotnie we „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]. Przedruk za zgodą redakcji.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się