Bock-Côté

Mathieu Bock-Côté i Natacha Polony o zagrożeniach związanych z imigracją

„Należy nazywać rzeczy po imieniu: stracone terytoria Republiki są strefami nie-Francji, które odwracają się od jej kultury, praw i obyczajów. Wiedzą o tym przede wszystkim kobiety, które nie pójdą tam, zanim nie zmienią stroju, i bardzo uważają, aby nie zwracać na siebie uwagi” – twierdzi Mathieu Bock-Côté w debacie z Natachą Polony.

W opublikowanej na łamach „Le Figaro” debacie Natacha Polony, redaktor naczelna gazety „Marianne”, oraz Mathieu Bock-Côté, publicysta i autor książki Totalitaryzm bez gułagu, wspólnie dyskutowali o odpowiedzi politycznej i medialnej na zagrożenia dla bezpieczeństwa Francji w kontekście ostatnich ataków islamistów.

Zdaniem Natachy Polony wyraźnie widać wyparcie przez media powiązań między brakiem bezpieczeństwa i imigracją we Francji. „Od 30 lat słyszymy, że nie ma braku bezpieczeństwa, jest tylko poczucie braku bezpieczeństwa (…). Otóż wzrost zagrożenia jest niezaprzeczalny, jak pokazują liczby – zwłaszcza dostarczone przez kryminologa Alaina Bauera. Od stu lat liczba zabójstw oczywiście zmalała i Francja jest mniej niebezpieczna, ale w skali jednego życia (…) liczba prób zabójstw eksplodowała: w ciągu czterech ostatnich lat, jak tłumaczy Alain Bauer, liczby te były wyższe niż kiedykolwiek od początku rejestrowania danych” – podkreśla. „Młodzi ludzie, mający porywcze instynkty, pochodzą ze środowisk imigranckich, z osiedli, w których panują bieda i handel narkotykami. Ale ta rzeczywistość nie może przykrywać faktu generalnego zwiększenia przemocy: niezdolność do panowania nad swoimi żądzami i do powstrzymania agresji ma tendencję do rozprzestrzeniania się w całym społeczeństwie” – ocenia.

„Należy nazywać rzeczy po imieniu: stracone terytoria Republiki są strefami nie-Francji, które odwracają się od jej kultury, praw i obyczajów. Wiedzą o tym przede wszystkim kobiety, które nie pójdą tam, zanim nie zmienią stroju, i bardzo uważają, aby nie zwracać na siebie uwagi. Nie chciałbym redukować wszystkiego do kwestii tożsamościowej, ale zauważam, że często za wezwaniem do kompleksowości i niuansu ukrywa się chęć zasłonięcia owej kwestii, tak jakby intelektualista miał się splamić, gdyby o niej wspomniał” – stwierdza Mathieu Bock-Côté.

„Ma miejsce oczywiście eksplozja liczby przestępstw popełnianych przez młodych ludzi pochodzących z imigracji, którzy nie zostali wychowani w szacunku do władzy i którzy znaleźli się przed wadliwymi instytucjami republikańskimi. Ale należy w końcu skonstatować, że jeśli pochodzą z imigracji, są jednak Francuzami. Jak politycznie traktować ten problem, nie zmierzając w stronę wojny domowej? Myśl o tym, że Francuzi mogliby stać się kulturową mniejszością we własnym kraju, jest z pewnością nie do zniesienia – masowa imigracja bez regulacji jej napływu, a zwłaszcza bez integracji, stanowi politykę niebezpieczną. Ale problem dotyczy dziś młodych ludzi, którzy urodzili się we Francji (…). Należy nie tyle krzyczeć, że mamy wojnę etniczną czy kulturową, ile umieć egzekwować wobec tych młodych prawo francuskie i zwalczyć tę kulturę nienawiści. Żywi się ona ekspansją wojującego islamu i handlu narkotykami – to zawsze istniało, ale dziś kwitnie wśród ludności pochodzącej z imigracji” – ocenia Natacha Polony.

„To priorytet historyczny, egzystencjalny: zerwać z masową imigracją. Oczywiście, młodzi, o których pani mówi, są Francuzami, ale są nimi tylko w znaczeniu administracyjnym. Naród nie jest abstrakcją prawną. Po masakrze w Bataclan wiele osób zastanawiało się, dlaczego młodzi Francuzi atakują innych młodych Francuzów. Ten, kto formułuje problem w ten sposób, drwi z ludzi. Rozgraniczenie między narodowością administracyjną i narodowością tożsamościową jest coraz bardziej wyraźne” – precyzuje Mathieu Bock-Côté.

„Przeciwnie, myślę właśnie, że stawianie problemu w taki sposób jest przyznaniem się do porażki. Niektórzy wierzyli, że przybycie ludności, której kultura nie jest taka jak nasza i której religia jest w fazie ekspansji, może być cudem – w tym samym czasie, kiedy podważano podstawy projektu republikańskiego i fundamenty naszej wspólnej kultury. Z pewnością nasza polityka imigracyjna zawiodła, ale dzisiejsza sytuacja jest spowodowana przede wszystkim upadkiem czynników integrujących: szkoły, etosu pracy itd.” – twierdzi Natacha Polony.

Redaktor naczelna gazety „Marianne” ocenia, że debata publiczna ewoluuje, dopuszczając stwierdzenia niezgodne z „jedynymi słusznymi poglądami”, jak podkreślanie wartości suwerenności. „Jako dziennikarka wyspecjalizowana w edukacji wskazywałam w pierwszych latach XXI w. na ogólny spadek poziomu nauczania ­– mówili mi o tym liczni nauczyciele, ale inni dziennikarze przekonywali, że ci nauczyciele nie są reprezentatywni i że należy opierać się na oficjalnych źródłach, czyli danych ministerstwa edukacji narodowej, zgodnie z którymi poziom nauczania wzrastał, bo dwukrotnie wzrosła liczba osób zdających maturę. Było wówczas kompletnie nie do pomyślenia powiedzenie czegoś innego. (…) Wielu dziennikarzy doświadcza wciąż presji medialnej i nie pisze bądź nie mówi tego, co naprawdę myśli, ale ograniczenia nie są już takie jak kiedyś” – ocenia.

„Byłbym mniej optymistyczny. Oczywiście, rzeczywistość niegdyś cenzurowana przebija się obecnie w debacie publicznej, jednak nie dlatego, że prawica wygrała wojnę idei, lecz dlatego, że rzeczywistość jest już taka, że nie można jej cenzurować. Reżim różnorodności jednak nie powiedział swojego ostatniego słowa: stale powiększa obszar praw mających zwalczać nienawiść i mowę nienawiści. Wszędzie wzywa się do karania i kryminalizacji wszystkiego, co wchodzi w sprzeczność z narracją o szczęśliwej różnorodności – i każda zdecydowana krytyka ideologii różnorodności jest uznawana za nienawiść” – stwierdza Mathieu Bock-Côté.

Julia Mistewicz

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się