Ukraina zmieniła front

Między uległością a makiawelizmem.
Koniec miodowego miesiąca między Polską a Ukrainą

Najwyraźniej kończy się miesiąc miodowy między Polską a Ukrainą. Odzywają się głosy, że „daliśmy się ograć jak dzieci”. Ukraina zmieniła front, gra z Niemcami przeciwko Polsce, a myśmy zostali na lodzie. Czy aktualne zachowanie Ukrainy jest racjonalne? Nie za bardzo. Kojarzy mi się z alpinistą, który wisi na linie i obraża tego, który trzyma jej drugi koniec.

W obecnej sytuacji Polska jest w stanie w każdej chwili Ukrainę wyłączyć z gry. Nie potrzeba działań spektakularnych, wystarczy mały remont na lotnisku w Jasionce lub robienie wszystkiego dwa razy wolniej. Polska od początku wystawiała głowę na ciosy i wsadzała nogę między drzwi, zawstydzając i denerwując wielkie kraje Unii. Teraz chcą one się odegrać za poniżenia. Ale nie ma co rozpaczać. Rosja została na razie powstrzymana, a Polska ofiarowała sprzęt, który na obcym terenie i z obcymi załogami zwalczał Rosję, więc nawet cynicznie patrząc, jesteśmy na plus. Zamiast płakać i szukać winnych, lepiej zastanówmy się, co robić dalej.

Czy ruchy Ukrainy były takie genialne? Pamiętajmy, że Ukraina wciąż nie należy do UE, nie należy do NATO, nie wygrała wojny, a zamiast odbudowy trwa niszczenie infrastruktury. Być może szykuje się jakiś brudny deal, oddanie części terytorium w zamian za przywileje dla oligarchów. A naród poniósł olbrzymie ofiary, walcząc za ojczyznę. Są tam zastępy uzbrojonych, zaprawionych w boju. Naród doświadczył też polskiej solidarności i wbrew macherom to pamięta. To „tylko sentymenty”, ale sentymenty w masie tworzą fakty. A co do zawiedzionej armii, car Mikołaj też ją lekceważył.

Narody nie mają przyjaciół, mają interesy. Serdeczności uchodzą za słabość, twarde słowa i czyny uważane są za rozsądek. Oszukiwanie sojuszników wydaje się kwintesencją dbania o własne interesy. Owszem, można oszukiwać, ale zależy kogo, na ile i jak często. Alianci, porzucając Polskę w końcu II wojny światowej, mogli poczuć się chytrymi graczami, stawiającymi interesy wyżej od honoru. Może dla niektórych w Polsce jest to wzór rozsądku. Ale alianci pozbyli się niezawodnego sojusznika w centrum Europy, a stawiając na Sowietów i oddając im pół Europy, podtuczyli swojego przeciwnika, który dał im zajęcie na kolejne pół wieku. Budując zaporę przeciw Sowietom – Polska już była stracona – oparli się na Niemcach, które na boku uprawiały własną politykę, chcąc ich przechytrzyć. Czy było to łącznie rozsądne? Wątpię.

Grając egoistycznie, trzeba uważać, na co można sobie pozwolić. Ameryka podczas II wojny światowej systematycznie podkopywała i przejmowała imperium brytyjskie. Ale Ameryka leży między dwoma oceanami, a Polska między Niemcami a Rosją. I tu pojawiła się wątpliwość: to w końcu możemy coś czy nie? Naturalne jest dla nas, że to my zabiegamy o cudze względy. Ale czy ktoś będzie zabiegał o nasze? Wystawimy się tylko na pośmiewisko. Tak przynajmniej wbijają nam w głowy spece od pedagogiki wstydu. Zachowujemy się wtedy jak wiecznie nieśmiały, nieszczęśliwie zakochany chłopak albo pracownik ciągle obawiający się utraty pracy. Trzeba być realistą – pozy supermocarstwa byłyby rzeczywiście śmieszne. Ale Polska ma atuty, choćby to nieszczęsne (?) strategiczne położenie. Dzięki przedsiębiorczości dobrze się rozwija. Z problemem imigracji radzi sobie jak na razie lepiej niż inni. Zwykli ludzie to widzą – wbrew zmasowanej krytyce czynników oficjalnych. 

Są takie narody, którym jakoś głupio byłoby zrobić krzywdę. Do takich narodów należą – mimo chwilowych nieporozumień – Węgrzy oraz Włosi. Z Włochami stanowimy chyba jedyną parę narodów wspominającą się wzajemnie w hymnie, do tego pozytywnie. Dalej Japończycy, którym Polska po ataku na Pearl Harbor w 1941 r. wypowiedziała wojnę, czego Japonia nie przyjęła. Stan wojny został formalnie zakończony w roku 1957. Szesnastoletnia jednostronna wojna bezkontaktowa, jedna z najdziwniejszych w historii świata.

Oczywiście takie sytuacje to wielki kapitał. Nawet jeżeli w polityce nie ma przyjaciół, są jednak pewne powiązania kulturowe. Służby wywiadowcze amerykańskie, brytyjskie, australijskie, kanadyjskie i nowozelandzkie współpracują w ramach systemu Five Eyes. Zakładają, że partner nie zmieni nagle frontu i nie przekaże informacji wrogom. Razem można osiągnąć znacznie więcej. Ale nie z każdym można. Problemem są też nieuleczalnie hegemoniczne Niemcy. Są silne, potrafią groźbą i przekupstwem wymusić uległość, ale z czasem ta dominacja staje się niezbędna, ponieważ partnerska współpraca jest bardzo trudna. O Rosji nawet szkoda wspominać. Ma broń atomową i brutalne wojska, ale nie ma żadnej oferty cywilizacyjnej. Choć geostratedzy rysują na mapie strefę wpływów Rosji, nikt przy zdrowych zmysłach nie chce w strefie jej wpływów mieszkać. Może innych tam oddelegować, ale przecież nie żyć tam osobiście. I jeżeli wprowadza się wilcze prawa, trzeba pamiętać, że w stadzie wilków samiec alfa może wiele, ale młode wilki czyhają na jego chwilę słabości i wykorzystają ją bezwzględnie.

Problem zaufania dotyczy również społeczeństw. W mieście Meksyku na głównej ulicy w każdym biurze stoi młody ochroniarz z karabinem i cały dzień flirtuje z sekretarkami. W purytańskiej Ameryce można było zostawić otwarty dom i zająć się pracą. Które społeczeństwo dalej zajdzie? Ale co robić, gdy w mieście pojawią się bandyci? Ten sam dylemat mają państwa. Korzystanie z peace dividend i wydawanie pieniędzy na szpitale na pewno ma sens. Abramsy i F-35 drogo kosztują. Ale problem leży w ocenie sytuacji. Co jest lekkomyślnością, co realizmem, a co paranoją?

Wracając do Ukrainy: Polska zrobiła o wiele więcej, niż wynikałoby z zimnej kalkulacji. Zwłaszcza otworzyło się polskie społeczeństwo, choć nie zapomnieliśmy o okrutnej historii. I teraz w ciągu kilku dni Ukraina roztrwoniła ten kapitał. Współpraca wojskowa będzie trwała nadal, ale nikt nie będzie już śpiewał „Polska i Ukraina, jesteśmy jak rodzina”. Publiczne uściski byłyby teraz dla polityków fatalne. Każde przekazanie sprzętu, każde ułatwienie dla przebywających w Polsce Ukraińców, każde wsparcie dla przyjęcia Ukrainy do UE lub NATO – wszystko będzie poddane krytycznej ocenie, będzie musiało być dozowane ostrożnie.

I co, to tylko uczucia? Mają one realne konsekwencje. Gdyby Polacy podczas okupacji zachowali się racjonalnie, tak jak Francuzi czy Anglosasi, gdyby zastosowali się do ówczesnej europejskiej (czyli niemieckiej) praworządności, żaden Żyd nie przeżyłby miesiąca. A w konsekwencji nie byłoby dziś Holocaust survivors, którzy wraz z potomkami opowiadają o Polsce straszne historie. A opowiadają wiele, również o „polskich obozach zagłady”. Utrata sympatii ma konkretne konsekwencje – po wielkim rozczarowaniu wielka ofiarność się nie powtórzy. Również wobec innych potrzebujących zachowamy dystans. Kredyt się wyczerpał. Mało energiczne wsparcie dla potrzebujących możemy spróbować przykryć propagandą.

Niestety, w propagandzie mistrzami są inni. Co było do przewidzenia, większa asertywność Polski została przedstawiona jako zdrada walczącej Ukrainy, krytykowana przez Niemców, którzy „od zawsze” byli jej niezawodnymi przyjaciółmi. Stąd dylemat: jeżeli robią z ciebie łajdaka, to może lepiej naprawdę być łajdakiem? Przynajmniej będzie z tego zysk.

Jednak zysk ten jest krótkotrwały. Co zyskała niegdyś Ukraina na współpracy z nazistowskimi Niemcami? Nic. Co zyska teraz? Też nic, choć zobaczymy intensywne mydlenie oczu. Ukraina spełniła swoją rolę, zerwała związek z Polską. Po co jeszcze dotrzymywać jakichś zobowiązań? Takie są zwyczaje między nami makiawelistami, trzeba o tym wiedzieć. Niemcy na początku wojny z hukiem zapowiedziały przełom, Zeitenwende, wielkie wydatki militarne – i nie zrealizowały praktycznie niczego. Można obiecywać i nie dotrzymać? Można, swobodnie. Może się więc okazać, że to Ukraina, obrażając Polskę, pomachała sobie szabelką, poczuła się mocno, a w końcu wyląduje na lodzie. 

Uczciwość, a w praktyce niedoskonałe jej próby dają spokojne sumienie i koronę niebieską. Advocatus angeli podpowiada mi: często nas drażni „polska naiwność”, ale czy naprawdę bym chciał, by Polacy byli tacy jak chłodni ludzie Zachodu? Mój stosunek do Polski i Polaków też stałby się wtedy chłodny i transakcyjny. A co na to advocatus diaboli? W interesach z rozsądnym partnerem uczciwość, honor i solidność dają owocną współpracę i wzajemne korzyści. Co nie znaczy, że należy wszystko, zwłaszcza bezterminowo, oddawać za darmo. Trzeba uważać, czy partner jest uczciwy, czy jego asertywność nie przechodzi w agresywność. Na chłodno – altruizm to symetryczny egoizm. Inwestujemy we współpracę, obserwujemy reakcję. Jeżeli jest pozytywna, podwyższamy kredyt. Jeżeli negatywna, redukujemy. Nie musimy już wychodzić przed szereg. Ale przy tej rozgrywce statusowej nie możemy zapominać, że niezależnie od sympatii naszym interesem jest powstrzymanie Rosji. Ale już dyskusyjne jest, jaki dokładnie wynik nas interesuje. Piękne byłoby położenie Rosji na łopatki i strategiczna współpraca z Ukrainą. Ale do tanga trzeba dwojga.

A więc gra jest skomplikowana. Jesteśmy rozczarowani, ale nie powinniśmy poddawać się emocjom. Może zimny prysznic będzie otrzeźwieniem. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Może tak będzie lepiej.

Zdjęcie autora: Jan Śliwa, Berno

Jan Śliwa, Berno

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Związany z miesięcznikiem i portalem "Wszystko co Najważniejsze" publikując głównie na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się