obama Michelle
Fot. Wikimedia/Tim Pierce

Następny prezydent USA? All hail Michelle Obama

Amerykańska scena polityczna to dziś niemalże obrazek z filmu o starych tetrykach. Dwóch panów w podeszłym wieku bije się o władzę w najpotężniejszym kraju świata, podczas kiedy młodsi kandydaci nie tylko nie mają szans na polityczna karierę, ale wprost są blokowani — to choćby historia Rona DeSantis, który wycofał się z wyborczego wyścigu.

W końcu obecnie na czele największych partii politycznych stoją politycy, którzy dawno przekroczyli 70. rok życia. Joe Biden, obecny prezydent USA, ma 81 lat, a jego główny przeciwnik, nie tylko w wyborach w 2020 roku, ale i obecnie, Donald Trump, jest zaledwie kilka lat młodszy. Pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że ta geriatryczna dominacja budzi coraz więcej wątpliwości wśród wyborców, którzy pragną świeżości i nowej energii w polityce. Stąd coraz częściej pojawiają się głosy, że następnym prezydentem USA mogłaby zostać Michelle Obama.

Ród Obamów u władzy

Zdumieni? Michelle Obama, żona byłego prezydenta Baracka Obamy, jest w końcu postacią, która wciąż budzi ogromne zainteresowanie i sympatię wśród Amerykanów z jednej strony, choć kontrowersji w przypadku jej potencjalnej kandydatury także nie brakuje. Jej popularność nie słabnie jednak od czasów, gdy pełniła rolę Pierwszej Damy. Przewrotnie, dobre sondaże w jej przypadku wynikać mogą z faktu, że jak sama wielokrotnie twierdziła, polityka to nie jej bajka. Z dumą jednak przyznaje, że bez niej były prezydent Barack Obama nie byłby tym, kim jest teraz. W przeciwieństwie też do wielu polityków, Michelle Obama ma zdolność do łączenia ludzi różnych środowisk i ideologii, jest też wystarczająco wyrazista, by wzbudzić zainteresowanie. Jej kampania „Let’s Move!” promująca zdrowy styl życia oraz liczne inicjatywy na rzecz edukacji i wsparcia dla weteranów uczyniły ją postacią o wyjątkowo pozytywnym wizerunku wśród wielu Amerykanów. Nie zaliczyła też żadnej większej gafy choć oczywiście, klasycznych złośliwości, wymierzonych w jej kierunku nie brakuje.

Jednym z głównych argumentów przemawiających za kandydaturą Michelle Obama jako przyszłym prezydentem jest właśnie potrzeba zmiany pokoleniowej w amerykańskiej polityce. Młodsze pokolenia Amerykanów, takie jak Millenialsi i pokolenie Z, pragną widzieć w polityce liderów, którzy lepiej rozumieją ich potrzeby i problemy, zwłaszcza tak zwanych „people of colors” i tych, którym zależy na ekologii, równości i podobnych postulatach, do niedawna jeszcze w Ameryce nie tak bardzo popularnych. Nadejście Internetu i mediów społecznościowych spowodowało, że przez Amerykę wielkich miast przeszła rewolucja, której echem tylko był ruch „Black Lives Matters”; zmieniła się też demografia, a mniejszości etniczne, religijne czy kulturalne odgrywają coraz większą rolę w procesie wyborczym. Michelle Obama, choć sama nie jest przedstawicielką tych pokoleń, jest jednak znacznie młodsza od obecnych liderów politycznych i wydaje się być bardziej otwarta na zmiany. Także te pokoleniowe. Ma w sobie też coś, z wizerunku konserwatywnego polityka, będąc żoną i matką. Wszystko to czyni ją wprost idealną kandydatką. Może nawet za bardzo?

Niewybieralność

Jej prezydentura mogłaby oznaczać powiew świeżości i nową energię w Białym Domu, przynosząc ulgę zmęczonym wojną na wyniszczenie Amerykanom. Przynajmniej wizerunkowo, trudno bowiem sądzić, że osoby z administracji jej męża nie brałyby by udziału w rządzeniu. Jej potencjalną kontrkandydatką mogłaby być tylko obecna wiceprezydent, Kamala Harris. Profil obie Panie mają podobny, pochodzenie i tak zwany background także. Czemu więc wybór paść miałby na Michele Obama? Poza znanym nazwiskiem przemawia za jej wyborem coś jeszcze: negatywny elektorat, którym „cieszy się” obecna wiceprezydent USA jest zbyt duży, aby Demokraci zdecydowali na nią postawić. Dodatkowo jako osoba spoza tradycyjnego establishmentu politycznego, ale o znanym nazwisku, Michelle Obama może wnieść nową perspektywę i podejście do rządzenia. Jej doświadczenia jako Pierwszej Damy i aktywistki społecznej przygotować ją miały do roli lidera, który potrafi słuchać i odpowiadać na potrzeby społeczeństwa. Tak przynajmniej sama przekonuje w książce, która została przetłumaczona na język polski. Nie jest to najlepsza literatura, jednak ghostwriter wykonał swoją pracę — książka wyszła na rynek i od kilku lat już buduje wizerunek przyszłej kandydatki.

Michelle Obama – co jeśli?

Wszystko to wydarzyć się może tylko w jednym wypadku: jeśli z jakichś powodów Joe Biden nie będzie kandydować. Czy to w ogóle możliwe?

W amerykańskich środowiskach coraz głośniej słychać, że tak. Miałoby to wiązać się ze stanem zdrowia prezydenta Joe Bidena; właśnie z jego wiekiem. Musiałby się on wycofać z wyścigu wyborczego, de facto okazując słabość własną i przyznając się nijako do klęski. Czy to możliwe? Na pewno pamiętać trzeba, że nie takie już rzeczy widzieliśmy w amerykańskiej polityce, która do najspokojniejszych nie należy.

Mimo że Michelle Obama wielokrotnie zaprzeczała, jakoby miała zamiar kandydować na urząd prezydenta, spekulacje na ten temat nie ustają. W końcu od wielu miesięcy oboje wraz z mężem są w Waszyngtonie, aktywnie choć zakulisowo pracując na rzecz dobrego wyniku Demokratów w nadchodzących wyborach. Jej sympatia i wsparcie ze strony milionów Amerykanów czynią ją też naturalnym kandydatem na to stanowisko.

Warto również zauważyć, że jeśli wygra któryś z obecnych kandydatów, to i tak w jakiś sposób rządzić będą Obamowie. Joe Biden, bliski przyjaciel rodziny Obamów, często konsultuje się z byłym prezydentem w sprawach politycznych. Ich współpraca jest dobrze udokumentowana i niejednokrotnie podkreślana przez media. Jeśli zaś Donald Trump ponownie zdobędzie urząd prezydenta, jego administracja prawdopodobnie będzie się koncentrować na odwróceniu wielu polityk wprowadzonych przez Joe Bidena i wcześniej Baracka Obama, czyniąc z obu swoisty punkt odniesienia dla obiecywanej przez rucha MAGA zmiany. Tak czy siak więc, wpływ Obamów na politykę amerykańską pozostanie znaczący.

Jakim prezydentem byłaby Michelle Obama? Czy jako prezydent USA mogłaby kontynuować dziedzictwo męża, jednocześnie wprowadzając nowoczesne i progresywne podejście do rządzenia, którego chce część Ameryki? Jej zdolność do budowania mostów i jednoczenia społeczeństwa mogłaby przynieść pozytywne zmiany w podzielonym politycznie kraju, choć zdaje się, że mogłaby też zaskoczyć wielu.

Oczywiście, aby Michelle Obama mogła zostać prezydentem, musiałaby pokonać wiele przeszkód. Jej brak doświadczenia w formalnej polityce mógłby być uznany za wadę, choć z drugiej strony, może to być również jej atutem w oczach wyborców pragnących zmiany. Współczesna polityka wymaga liderów, którzy mają być autentyczni, empatyczni i gotowi do podejmowania trudnych decyzji. Michelle Obama wydaje się spełniać te kryteria — czy więc będzie miała szanse wykazać się nimi w praktyce?

Amerykańska scena polityczna rzeczywiście potrzebuje zmiany pokoleniowej. Michelle Obama, dzięki swojej popularności, doświadczeniu jako Pierwsza Dama i zdolności do łączenia ludzi, mogłaby być idealnym kandydatem na prezydenta USA. Jej prezydentura mogłaby przynieść powiew świeżości i nową energię, której tak bardzo brakuje w obecnej, geriatrycznej, amerykańskiej polityce. Jeśli tylko dostanie swoją szansę.

Michał Kłosowski

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się