Oblężenie Leningradu

Oblężenie Leningradu – kolejny pionek na planszy Putina

Najskuteczniejszy model propagandy to ten, który fałszywą narrację buduje na fundamencie prawdy. To właśnie robi Rosja, tym razem odwołując się do oblężenia Leningradu – symbolu, który ma sprawić, że oprawca narodów w oczach światowej opinii publicznej stanie się ofiarą. 

Oblężenie Leningradu i różne modele rosyjskiej propagandy

W dniach 15-17 marca odbyły się w Rosji wybory prezydenckie. Zaskoczenia nie było, wygrał Władimir Putin. Zaledwie kilka dni później rosyjskie MSZ zażądało od Niemiec, by te uznały oblężenie Leningradu, które trwało od września 1941 do stycznia 1944 roku za zbrodnię ludobójstwa. Czemu Rosja wraca do tego wydarzenia po 80-latach i jaki jest cel Putina? W końcu: czemu powinno nas to obchodzić? 

Na wstępie krótka powtórka z historii. Oblężenie Leningradu (dziś Petersburg) rozpoczęło się 8 września 1941 roku po ataku III Rzeszy na Związek Sowiecki. Niemcy bezskutecznie próbowali wziąć miasto szturmem. Z czasem postanowili zablokować dostęp do Leningradu, licząc na to, że głód zmusi obrońców do kapitulacji. Jednocześnie kontynuowali ostrzał artyleryjski i przeprowadzali naloty bombowe. Oblężenie trwało 2,5 roku – do 27 stycznia 1944 roku. Ostatecznie, mimo katastrofalnych warunków humanitarnych panujących w mieście, Leningrad nie upadł. Cena za zwycięstwo była jednak straszliwa. Sytuacja obrońców była tak fatalna, że dochodziło do aktów kanibalizmu liczonych w tysiącach. Mimo to Stalin nie pozwalał na kapitulację. Współcześnie szacuje się, że podczas oblężenia z powodu głodu, mrozu, wycieńczenia lub chorób zmarło 700-800 tys. cywili. Liczby będą znacznie większe, jeśli dodać poległych żołnierzy oraz cywili zmarłych w wyniku ostrzałów. 

Tyle historycznych faktów. Rosyjscy politycy z Putinem na czele przyzwyczaili nas, że historię traktują – delikatnie rzecz ujmując – w sposób wybiórczy. Nad Wisłą dobrze wiemy, że rosyjska narracja historyczna jest synonimem kłamstwa, a Putin z dumą odgrywa rolę ojca chrzestnego tej farsy. Kiedy nowy-stary dyktator lub inny przedstawiciel rosyjskich władz opowiada o historii, spodziewamy się, że to, co nazywa faktami, w istocie jest łgarstwem. Przypadek Tuckera Carlsona pokazuje jednak, że ta prymitywna taktyka przynosi efekty – wystarczy wyjechać poza Europę Środkowo-Wschodnią.

Polityka historyczna Kremla bywa prostolinijna i siermiężna. Rosyjscy propagandyści potrafią jednak działać w sposób wyrafinowany. Najskuteczniejszy model propagandy to w końcu ten, który fałszywą narrację buduje na fundamencie prawdy. I to właśnie robi Rosja w przypadku oblężenia Leningradu – symbolu, który ma sprawić, że oprawca narodów w oczach światowej opinii publicznej stanie się ofiarą. 

Rosyjskie żądania wobec Niemiec

Nie ulega wątpliwości, że oblężenie Leningradu było zbrodnią o okrutnym charakterze i wielkiej skali. Ofiarom i ich rodzinom bezwzględnie należy się pamięć, szacunek i zadośćuczynienie. Niemcy rzeczywiście nie rozliczyły się odpowiednio ze swoją przeszłością. Tamtejsza polityka historyczna jest cyniczna i szkodliwa, a państwo niemieckie robi wszystko, by uniknąć materialnej odpowiedzialności za zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej.

Rosyjskie żądania wobec Niemiec trzeba jednak widzieć w szerszym kontekście. Zarówno w czasach Stalina, jak i obecnie, Rosja była i jest państwem zbrodniczym. Związek Sowiecki kończył wojnę jako przeciwnik Hitlera, ale zaczynał ją jako sojusznik, który ramię w ramię z nazistami napadł na Polskę, podzielił Europę Środkowo-Wschodnią na strefy wpływów i zniewolił zamieszkujące ją narody. Za swoje zbrodnicze działania: zbiorowe mordy (w tym ludobójcze czystki etniczne), grzebanie ludzi w lasach, zsyłki na Sybir, zamykanie niewinnych w więzieniach i łagrach, tortury, gwałty, grabieże, dewastację kultury i przemysłu, a po II wojnie światowej dekady terroru i zniewolenia Sowieci nigdy nie odpowiedzieli, a do większości popełnionych czynów nawet się nie przyznają.

Metody sprawdzone w Związku Sowieckim dzisiejsza Federacja Rosyjska stosuje na Ukrainie. Wpierw Rosja wywołała wojnę z pogwałceniem wszelkich zasad prawa międzynarodowego. Od 24 lutego 2022 r. rękami swoich żołnierzy torturuje, morduje i gwałci cywilów bez względu na wiek i płeć, porywa dzieci, dewastuje wsie, miasta oraz wszelką infrastrukturę.

Sądzę, że państwo, które nie rozliczyło się ze zbrodni popełnionych w przeszłości, a w dodatku nadal popełnia kolejne, nie ma moralnego prawa nawoływać do sprawiedliwości. Jeśli Rosja chce, by uczciwie rozmawiać z nią o zbrodniach i zadośćuczynieniu, sama musi zacząć stosować język prawdy. W innym wypadku nie zrozumie ani słowa. Jeżeli oczekuje sprawiedliwego osądu niemieckich zbrodni, również musi się takowemu poddać.

O co Rosji tak naprawdę chodzi?

Ale przecież to nie o sprawiedliwość Rosji chodzi. Oblężenie Leningradu przez to, że zdarzyło się naprawdę, jest bardzo wygodnym narzędziem walki politycznej i propagandowej. Rosja chce być pozycjonowana jako ofiara II wojny światowej. To zdejmuje z niej ciężar winy agresora i ciemiężcy, którym tak naprawdę wtedy była (i jest nadal). Co więcej, chce pokazać, że te same Niemcy, które dziś szczycą się wspieraniem Ukrainy i na każdym kroku podkreślają swoje pierwszeństwo w tym zakresie, kilkadziesiąt lat temu dokonywały przeraźliwych zbrodni na ludności cywilnej. Innymi słowy państwo stojące na czele koalicji „dobra” (Zachodu i Ukrainy) w walce ze „złem” (Rosją), samo – nie aż tak dawno – popełniało czyny podobne do tych, o jakie dziś oskarża się Rosję. Pomimo, że nigdy się z tych czynów odpowiednio nie rozliczyło, jest obecnie przez świat zachodni powszechnie akceptowane, a nawet z powodzeniem buduje swój wizerunek „moralnego mocarstwa”. O czym to świadczy? 

Taktyka Rosji polega jednak nie tylko na uderzeniu w Niemcy i osłabieniu ich pozycji, a zarazem zapału do wspierania Ukrainy. Chodzi o coś więcej. Skoro Niemcom można było wybaczyć, dlaczego w przyszłości problemem miałyby być rosyjskie zbrodnie na Ukrainie? Niemcy zagłodzili 800 tys. osób w Leningradzie, a w Europie nikt poza Rosją się dziś o to nie upomina. Czemu Bucza miałaby być wobec uniemożliwić realizację zasady business as usual

Putin lubuje się w rozcieńczaniu winy. Nawet jeśli przyznaje, że Rosja popełniła kiedyś „błąd” (np. rozstrzelanie blisko 22 tys. Polaków w Katyniu), stara się zrównoważyć go winą drugiej strony – mniej istotne czy prawdziwą, czy zmyśloną. Wtedy Rosja to po prostu jedno z państw uczestniczących w brudnej rozgrywce, jaką jest polityka międzynarodowa. Przestaje być „imperium zła”, agresywnym mocarstwem, z którym trzeba walczyć. Staje się graczem – takim samym jak inni – który czasem kogoś skrzywdzi, a czasem sam zostanie skrzywdzony. 

Ale rzeczywistość jest inna. Nie można pozwolić, by świat o tym zapomniał. 

Patryk Palka

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się