Starzy wrogowie, nowi sojusznicy. Relacje między Chinami a Tajwanem zmieniają się diametralnie
Chińska Republika zjednuje sobie kolejnych polityków z Tajwanu, obiecując „pokojowe zjednoczenie” niepodległej wyspy z reżimem w Pekinie, a Serbia zbroi się, szukając sojuszników nie tylko na Kremlu.
„Zewnętrzne wpływy nie powstrzymają historycznego zjednoczenia rodziny i całego kraju” – takimi słowami Xi Jinping podsumował spotkanie z byłym prezydentem Tajwanu, Ma Yingiem-Jeou, który odbył 11. dniową podróż po Chinach. Był to moment historyczny, który może powiedzieć wiele o kierunku, w którym zmierzają relacje między dwoma państwami. Byli prezydenci Tajwanu jeszcze nigdy nie odwiedzili Chin kontynentalnych.
Wcześniej spotkania polityków odbywały się na neutralnym terenie, takim jak Singapur, gdzie Xi i Ma Ying-Jeou spotkali się po raz pierwszy w 2015 roku. W przeciągu lat tajwański polityk stracił jednak władzę, a jego partia, Kuomintang, przeszła do opozycji i coraz bardziej traci w sondażach. Zarówno on, jak i inni politycy z jego środowiska zaczęli więc coraz bardziej zbliżać się do socjalistycznych Chin. Partia Xi Jinpinga przyjęła tę zmianę kursu z otwartym ramionami.
W ten sposób bowiem Pekin może teraz naciskać na Tajwan w inny sposób niż dotychczas. Militarne prowokacje, niemal codzienne naruszanie przestrzeni powietrznej niepodległej wyspy jest teraz łączone z soft power i promowaniem jednej, chińskiej tożsamości właśnie poprzez zaprzyjaźnionych polityków. Słowa, które wypowiedział Ma Yingiem-Jeou dobrze obrazują narracje, promowaną przez Xi Jinpinga. — „Jeżeli wybuchnie wojna po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej, będzie to brzemię nie do zniesienia” – mówił polityk na wspólnej konferencji z Xi.
A przecież nie jest on jedynym zwolennikiem politycznego zjednoczenia komunistycznych Chin z Tajwanem.
Na wyspie działa coraz więcej partii politycznych, promujących jedność „Chińczyków” po obu stronach cieśniny. Eksperci zaznaczają, że wiele z nich powstało „z niczego”. Alarmują też, że organizacje, często w ogóle nie startujące w wyborach, mają budżety znacznie przekraczające ich możliwość, zupełnie jakby były opłacane przez zewnętrznych graczy.
Wsród ugrupowań bliskich Pekinowi wyróżnia się przede wszystkim Partia Promocji Zjednoczenia Chin. Jej założycielem jest były przywódca triad, czyli chińskiego odpowiednikiem włoskiej mafii. Jego organizacja, Unia Bambusowa, ma mieć 20 tysięcy członków, z których wielu piastuje funkcje państwowe albo służy w siłach zbrojnych Tajwanu.
Co więcej, Chińska Republika Ludowa pokazał już raz, że nie ma oporów przed korzystaniem z usług gangów. 21 lipca, podczas pro-demokratycznych protestów w Hongkongu demonstrujący studenci zostali zaatakowani przez zamaskowanych cywilów, uzbrojonych w stalowe pręty, pałki oraz kije. Lokalne media oraz zagraniczni obserwatorzy rozpoznali wśród nich wielu członków triad z Hongkongu.
Wpływy Chińskie na niepodległej wyspie są więc szeroko zakrojone i sięgają głębiej niż mogłoby się wydawać. Sondaże wskazują, że 10-15% obywateli Tajwanu uznaje się za Chińczyków i poparłoby „zjednoczenie”. Mało? Na pierwszy rzut oka tak, ale do destablizacji całych państw nie raz wystarcza naprawdę skromna liczba aktywnych agentów wpływu. Chiny, dysponujące politykami, organizacjami przestępczymi i zapleczem wojskowego wywiadu, mają więc znacznie większy potencjał by siać chaos i defetyzm.
Rządząca Tajwanem, pro-niepodległościowa partia będzie musiała się zmierzyć z kolejnym rozdziałem w historii ekspansji ChRL, która tym razem próbuje zdobyć wyspę od wewnątrz.
Maciej Bzura