sztuka wojna ukraina
Festiwal "Wszystkie mazurki świata". Andrij Liaszuk, ukraiński muzyk, lirnik i śpiewak. Fot. Julia ZABRODZKA / FORUM

Sztuka ratuje w czasie wojny

Książki w szczególności i sztuka w ogóle – to potężny kod kulturowy, talizman i ochrona przed niepamięcią, a niepamięć to wróg straszniejszy niż jakikolwiek pocisk lotniczy.

Moja bliska przyjaciółka Swietłana jest redaktorką naczelną kijowskiego portalu internetowego. Jej portal pisze o wszystkich najciekawszych rzeczach, które dzieją się w stolicy, o tym, czym żyje miasto, na jakie przedstawienia chodzą jego mieszkańcy, gdzie odpoczywają, jakie muzea odwiedzają i jak wypełniają swoje dni. Aby przygotować kolejny artykuł, Swietłana od czasu do czasu w swoich mediach społecznościowych pyta czytelników na przykład, co pakują do walizki ewakuacyjnej, jakie lodowiska odwiedzają zimą, gdzie kupują ukraińską biżuterię lub ukraińskie wino. Innego dnia zapytała swoich subskrybentów, co właściwie z tych przedmiotów i sprzętu, w które zaopatrywali się podczas pierwszej zimy wojennej, spędzonej głównie pod ostrzałami rakietowymi, było dla nich przydatne.

Z wielkim zainteresowaniem zagłębiałam się w komentarze – chciałam porównać swoje przemyślenia z doświadczeniami innych ludzi, biorąc pod uwagę, że ludzie w tym samym mieście czasami mieli bardzo krańcowe doświadczenia. Niektórym przydały się generatory, drewno opałowe i stacje zasilania EcoFlow, inni spokojnie radzili sobie z samymi świecami, komuś starczyło kilka girland diodowych i śpiworów turystycznych, zapasów konserw, ciepłych koców i kombinezonów narciarskich, aby przetrwać zimę w towarzystwie buczenia irańskich dronów bojowych i dźwięku pocisków na niebie.

Prawie co druga osoba na liście rzeczy, które ułatwiły tę trudną zimę, wymieniła książki. Ludzie czytali książki. Przy dźwiękach eksplozji, przy mrocznym szumie „mopedów” na niebie, przy huku broni przeciwdronowej. Ludzie czytali książki. W skąpym świetle świec i noworocznych girland na baterię, w świetle latarek turystycznych, siedząc w schronach, na kamiennych schodach metra, między dwiema „względnie bezpiecznymi ścianami”. Ludzie czytali książki.

Monstrualny blackout, w którym pod koniec listopada 2022 roku pogrążyła się ukraińska stolica wraz z resztą Ukrainy, nastąpił nagle i na długo. Już wcześniej dochodziło do ostrzałów i zasilanie wysiadało na kilka godzin, ale tym razem wszystko było inaczej. Kilka eksplozji wieczorem rozdarło niebo nad Kijowem i nagle zapadła cisza. Natychmiast wysiadło zasilanie, a także połączenie internetowe. W tym samym czasie przerwano dopływ wody. Ledwo działała telefonia komórkowa, lecz niebawem także przestała funkcjonować. Miasto pogrążyło się w ciszy i ciemności – ulice tliły się słabym światłem latarni, okna domów były ciemne. To wzbudza lęk – kiedy odczuwa się ciszę odciętego od zasilania, wykrwawionego miasta. Nie wiem, co było cięższą próbą – przetrwanie marcowego oblężenia stolicy, gdy miasto, które poprzedniego dnia tętniło tysiącami głosów wesołych towarzystw, hałasem korków ulicznych, płonęło światłem bistro i kawiarni, nagle wypełniło się seriami z broni automatycznej i eksplozjami ostrzału artyleryjskiego, czy siedzenie w głębokiej ciemności, w absolutnej pustce i kompletnym niezrozumieniu, jak długo ta ciemność potrwa. Dzień? Dwa? Rok? Resztę życia?

Jedynym promieniem światła w blackoucie były książki. Podczas pierwszego blackoutu musieliśmy oszczędzać powerbanki i używać ich tylko do ładowania telefonów, a nie do zasilania lamp do czytania, więc często zadowalaliśmy się świeczkami. Pamiętam, że wtedy, w pierwszym roku inwazji, nie mogłam czytać nic poza wspomnieniami o II wojnie światowej. Takie książki były jedynymi, które przynosiły mi ulgę, ponieważ uświadamiały mi, że u mnie jeszcze nie wszystko jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Bez względu na to, jakie mroki i okropieństwa niesie ze sobą ta wojna, postęp cyfrowy i nowoczesna technologia dają znacznie większe pole do przetrwania. A nawet do czytania książek.

W tych dniach ciemności i ciągłego ostrzału moją osobistą potężną tarczą, rodzajem kulturalno-artystycznej obrony, było nie tylko czytanie, ale także pisanie książki. O wojnie. Dziwnie to brzmi, prawda? Przecież – za oknem wojna, w telefonie – wojna, wszędzie wojna, a ja jeszcze piszę o wojnie – jak więc się w niej nie rozpuścić, nie ugrząźć? Nie znam odpowiedzi. Ale te godziny, które spędzałam codziennie z laptopem i rękopisem, wyrywając cenny czas między przerwami w dostawie prądu, pracą dziennikarską i zajęciami domowymi, były rzeczywiście najszczęśliwszymi i najspokojniejszymi godzinami tej pierwszej wojennej zimy. Dawało mi to siłę i zapał, by budzić się każdego ranka i żyć dalej, wierzyć w zwycięstwo i w to, że przynajmniej skończę książkę.

Na wojnie bardzo szybko uczysz się doceniać drobiazgi spokojnego życia, gdzie indziej rozrzucone pod twoimi stopami. To naprawdę niesamowite! Doskonale pamiętam, jak na początku wojny każda wiadomość o tym, że na przykład służby miejskie zaczęły sadzić jakieś kwiaty w parkach miejskich, wywoływała oburzenie. Wszystko, co nie było związane z wojną, spotykało się z krytyką. Mówiono, że to nieodpowiedni czas na kwiaty. Nieodpowiedni czas na kwietniki. Nieodpowiedni czas na spektakle, tym bardziej że to jest bardzo niebezpieczne, bo nagle zacznie się ostrzał i rakieta uderzy w teatr z pełną salą.

Ale jednocześnie stopniowo przychodziło zrozumienie – bo czego można się trzymać w tych strasznych czasach, kiedy przyszłości nie da się planować, a jedyną rzeczą, której człowiek jest pewien, jest chwila życia tu i teraz? Czy wiecie, jaki sklep został otwarty jako jeden z pierwszych w ukraińskiej stolicy (nie licząc aptek i sklepów spożywczych, które powoli wracały do życia od drugiego dnia inwazji)? Była to księgarnia. Oczywiście na półkach nie było żadnych nowości, a te, które znajdowały się w witrynie od 23 lutego, zdążyły się trochę zakurzyć przez tygodnie oblężenia, ale według mnie otwarcie księgarni naprawdę przywróciło miastu życie. Nie bez powodu okupanci, wkraczając do ukraińskich miast i wsi, niszczyli i rozgrabiali przede wszystkim biblioteki, z premedytacją je ostrzeliwali, niszczyli książki, rozkradali księgozbiory. Ponieważ książki w szczególności i sztuka w ogóle – to potężny kod kulturowy, talizman i ochrona przed niepamięcią, a niepamięć to wróg straszniejszy niż jakikolwiek pocisk lotniczy.

Dlatego otwarcie tej księgarenki w środku pustego, oblężonego miasta stało się promykiem nadziei, który później rozbłysnął z mocą reflektora! Na pierwszy rzut oka wydaje się, że czytanie książek w czasie wojny, chodzenie do teatru lub na koncerty to żałosna forma eskapizmu, na którą nie ma miejsca podczas epokowych wydarzeń historycznych, gdy płonie Bachmut, wrogowie ostrzeliwują wykrwawioną Awdijiwkę, a stolica zarzucana jest Kindżałami. Ale w rzeczywistości kultura we wszystkich swoich formach – od przyjemnego „książkowania” (czytania, zbierania, pisania lub wydawania książek) po kręcenie przejmujących materiałów wideo o obronie ukraińskich miast – jest naszą potężną obroną przed załamaniem i mrokiem.

Nieco później, gdy okupantów wyparto z północy, do stolicy stopniowo wróciło życie teatralne – ze znaczącymi poprawkami w repertuarach, ze względu na to, że liczni artyści opuścili sale prób i wstąpili w szeregi Sił Zbrojnych Ukrainy i Sił Obrony Terytorialnej, z ogromnymi obostrzeniami i bezwzględnymi zasadami bezpieczeństwa – jeśli rozlegnie się alarm, przedstawienie zostaje przerwane, a wszyscy widzowie i artyści muszą zejść do piwnicy teatru lub udać się do najbliższego schronu. A jednak teatry znów rozbłysły afiszami i zapowiedziami sztuk i baletów. Kiedy po potężnych ostrzałach obiektów energetycznych zaistniała potrzeba oszczędzania prądu, w Kijowie wyjątkową popularność zyskały „koncerty przy świecach” – występy muzyków na scenie oświetlonej setkami lampek diodowych na baterie. Pomimo możliwości nastąpienia w każdej sekundzie ataku rakiet balistycznych (takich, które nie pozostawiają czasu na ucieczkę) na koncertach nigdy nie było pustej sali. Albus Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, mówił, że szczęście można znaleźć nawet w najciemniejszych czasach, trzeba tylko pamiętać, aby zapalić światło. Musieliśmy zweryfikować słowa fikcyjnego bohatera literackiego w naszej realnej teraźniejszości.

Festiwale książek, koncerty, przedstawienia baletowe i operowe, spektakle i miejskie performance w czasie wojny – przecież to nie tylko „życie na przekór”; to przede wszystkim potrzeba prowadzenia prawdziwego, autentycznego życia dla siebie i swoich bliskich, krewnych, przyjaciół, potrzeba budowania potężnych ochronnych kręgów człowieczeństwa, które Rosjanie próbują zniszczyć, zmieszać z popiołem i pokruszonymi cegłami, burząc i rabując nasze muzea, biblioteki, zabijając i okaleczając naszych artystów, tancerzy, muzyków, pisarzy, fotografów, kradnąc im twórcze lata, lata rozkwitu i inspiracji, a czasem odbierając im życie. Ponieważ ukraińscy artyści często stawiają opór wrogom nie tylko na „froncie kulturalnym”, ale także na prawdziwym froncie, w ziemiankach i okopach, gdzie zamiast stroju baletowego świeżo upieczona sanitariuszka nosi wojskowy pas i hełm, a wykładowca tańca klasycznego obsługuje drony bojowe lub zestrzeliwuje wrogie pociski wycelowane w miasta.

Pewnego razu, po bardzo silnym ostrzale, nagrywałam wywiad z Wiktorią, malarką z Charkowa. Na początku inwazji udało się jej z rodziną uciec ze zbombardowanej Północnej Sałtówki. Opuszczając swój dom, zabrała tylko tablet do rysowania, kilka szkicowników i ołówków, i z tymi zasobami weszła w nowe życie – nie tylko jako utalentowana artystka, ale też jako osoba, która musi prosić wolontariuszy o środki higieny i żyć w niepewności w domach obcych ludzi, bo jej własny został zrujnowany przez rosyjskie ostrzały. Nasza rozmowa trwała kilka godzin i w jakiś niezauważalny sposób przeszłyśmy od tematów dotyczących uchodźstwa, porzuconych nadziei i przeszłego życia do rozprawiania o nowościach książkowych, ulubionych autorach i książkach, których się trzymamy, aby nie stracić równowagi. Zapadły mi w pamięć następujące słowa Wiktorii:

„Zauważyłaś, jak żyjemy? Płoną zbombardowane miasta, wiemy już wszystko o bezpieczeństwie podczas nalotów, a o czym rozmawiamy? Rozmawiamy o literaturze! A jak żyje orcznia na rosji? [»orcznia« – orkowie; określenie rosyjskich żołnierzy; »na rosji« – Ukraińcy piszą »rosja« małą literą; połączenie »na rosji« rozpowszechniło się wśród Ukraińców w odpowiedzi na politykę dużej części rosyjskich mediów, polegającą na nieuznawaniu Ukrainy za niepodległe państwo i unikaniu połączenia »w Ukrainie«, i zastępowaniu go wariantem »na Ukrainie« w znaczeniu »na terytorium« – przyp. tłum.]. Jakie oni prowadzą rozmowy? O tym, gdzie można dostać „ładę kalinę”? [samochód autosegmentu B produkowany przez rosyjską fabrykę AwtoWAZ – przyp. tłum.]. O muszlach klozetowych? My tu walczymy o przeżycie, walczymy o przetrwanie kulturowe, intelektualne i fizyczne i wciąż mamy jeszcze dość sił, żeby gromadzić zapasy, nawiązywać jakieś relacje, czytać książki, analizować je, czegoś się uczyć, a oni upadają! Są już tak odczłowieczeni, że całkowicie im nie żal nas zabijać…”.

Zdjęcie autora: Olha KARI

Olha KARI

Ukraińska pisarka, dziennikarka, felietonistka. W swoich reportażach i książkach porusza tematy przezwyciężania traum w społeczeństwie i stygmatyzacji kobiet. Pisze o kobiecym doświadczeniu przeżywania wojny. Autorka książek „Rybka wujaszka Zawena” (2019), „Kompot z patisonów” (2020), „Krzyżyk, czyli bardzo krwawa książka” (2022), „Życie pośród życia” (2022) i “Ale co ty tam wiesz o wojnie?” (2023).

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się