fanfik

Apologia fanfików

Literatura transformatywna to takie ładne określenie, którego można użyć, kiedy nie chce się od razu zostać wykluczoną z dyskusji za nazwanie „Raju utraconego” fanfikiem. Fanfik zaś to takie ładne określenie, którego użyć można, gdy nie chce się od razu zostać wykluczoną z dyskusji za nazwanie „Pięćdziesięciu twarzy Greya” literaturą.

Fanfiki nie mają zbyt dobrej renomy. Samo słowo zresztą brzmi po polsku dość niepoważnie. Angielskie fanfiction można przetłumaczyć jako „beletrystyka fanowska”, czyli beletrystyka tworzona przez fanów jakiegoś dzieła na jego podstawie — ale rozumiem, że na naszym poletku to naukowo brzmiące określenie na historyjki gryzmolone przez nastolatki z tyłu zeszytów szkolnych nie przyjęło się. W tym zresztą tkwi chyba sedno problemu. Fanfiki nadal są widziane jako coś z gruntu niepoważnego, nieoryginalnego i wręcz żenującego, tworzonego przez słabych autorów w grafomańskim zapędzie, i z samego faktu bycia zbudowanym na fundamentach innego dzieła — mniej wartościowego niż „prawdziwa” literatura. Takie tam bazgranie sobie.

Tej reputacji nie pomagają bynajmniej popularne eks-fanfiki wydane w ostatnich latach jako książki, ze zmienionymi imionami bohaterów w celu uniknięcia batalii na tle prawa autorskiego lub ochrony wizerunku. Jeżeli czyimś jedynym punktem stycznym z tym gatunkiem literackim jest „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James albo „After” Anny Todd, nie dziwi mnie, że stereotyp marnego dziełka pełnego cliché z mało oryginalnym zestawem postaci oraz jeszcze mniej oryginalną fabułą dalej utrzymuje się w zbiorowej świadomości. Gdyby prawem rynku rządziła merytokracja, może mielibyśmy trochę lepsze argumenty za wartością literacką dzieł fanowskich. Nadal pokutuje w społeczeństwie bowiem przekonanie, że to, co wydane drukiem, musi być lepsze od tego, co jest za darmo w internecie, ale mnie osobiście napis „Top 1. na liście bestsellerów New York Timesa” na okładce książki bardziej odrzuca niż zachęca. Każdemu, kto narzeka na kryzys czytelnictwa wśród współczesnej młodzieży, polecam wejść na stronę Archive of Our Own i zobaczyć, ile wyświetleń mają niektóre fanfiki liczące sobie 300-400 tysięcy słów (dla porównania, „Lalka” ma około 270 tys.).

Problem z udostępnianiem fanfików publiczności szerszej niż konkretny fandom jest dwojaki. Pierwszy, bardziej oczywisty, to prawo autorskie. Wszystkie dzieła fanowskie mogą być publikowane pod zasadami fair use, klauzuli amerykańskiego prawa podobnej do polskiego dozwolonego użytku, według której twórczość wykorzystująca motywy, postaci, nazwy lub jakikolwiek inny element dzieła objętego prawem autorskim może być rozpowszechniana bez wiedzy i zgody autora tegoż dzieła, o ile nie narusza jego korzyści majątkowych (również w tym sensie, że nie wpłynie negatywnie na jego sprzedaż oraz wartość rynkową). Stąd fanfiki — ale również fanowskie ilustracje, muzyka, modyfikacje do gier itp. — muszą być udostępniane za darmo. Nie mogą być również po prostu przedrukiem oryginału; fair use wymaga jakiegoś stopnia przetworzenia pierwotnego dzieła, zrobienia z nim czegoś nowego, inspiracji zamiast kopiowania. Stąd pojęcie „twórczości transformatywnej” — nie tylko „przetworzonej”, ale takiej, która aktywnie przetwarza, która mówi coś nowego, korzystając z rusztowań zbudowanych przez poprzedników.

To z kolei wiedzie nas do drugiego problemu z udostępnianiem dzieł fanowskich poza ich pierwotną grupą docelową: ich hermetyczności. Od strony analizy literackiej, mogłabym powiedzieć, że jest to cecha charakterystyczna fanfiku jako gatunku — założenie, że czytelnik posiada uprzedni kontekst w bardzo określonym stopniu, nie trzeba więc tłumaczyć mu pewnych rzeczy, a raczej zająć się wypełnianiem pustych przestrzeni, które zieją w oryginalnym dziele. To bardzo silnie wpływa na sposób, w jaki prowadzona jest narracja oraz przedstawiany jest świat. Każdy, kto czytał „Harry’ego Pottera” wie, czym jest Hogwart, jak działa magia, zna imiona bohaterów, ich historie, wygląd i relacje między nimi. Nie trzeba mu więc wyjaśniać, czemu Hermiona nie łapie połowy odwołań kulturowych w świecie czarodziejów, czym jest kremowe piwo i jak wygląda Pokój Wspólny; można skupić się na czym innym. W społeczności fanfikowej stwierdzenie, że twoje opowiadanie wpasowuje się w oryginalne dzieło tak dobrze, jakby było jego nieodłączną częścią, jest największą pochwałą. Ale ktoś, kto tego uprzedniego kontekstu nie ma, będzie miał duże trudności — trochę tak, jakby wyrwać z książki, którą widzimy pierwszy raz w życiu rozdział dwunasty i próbować załapać, o co w nim chodzi. Wracam tu do „Raju utraconego”. Biblijną historię Stworzenia i upadku człowieka mniej lub bardziej kojarzy każdy, ale nie zmienia to faktu, że poemat ten jest od niej derywatem i dla kogoś, kto nie miałby wcześniej styczności z kulturą chrześcijańską w żadnym stopniu, byłby średnio zrozumiały. „Odprawa posłów greckich” jest jeszcze lepszym przykładem — Milton przynajmniej buduje opowieść, która sama w sobie jest spójna i może być analizowana w oddzieleniu od pierwotnego dzieła, ale Kochanowski nie bawi się nawet w fabułę i tylko dopisuje coś w stylu brakującej sceny mającej poprzedzać „Iliadę”. Nie znając historii wojny trojańskiej ani skomplikowanych zależności pomiędzy bohaterami, czytelnik pogubi się kompletnie. Licealiści, którzy „Odprawę…” na polskim czytać muszą, ale całość poematu Homera ich nie obowiązuje, są dobitną ilustracją tego zjawiska.

Z punktu widzenia pisarza, nie musieć przejmować się wyjaśnianiem czytelnikowi podstawowych założeń fabuły jest bardzo uwalniające. Pozwala na odrzucenie zła koniecznego, jakim jest przedstawienie świata i zasad nim rządzących, i skupienie się od razu na konkretnym skrawku historii, który chce się opowiedzieć. Można o wiele bardziej eksperymentować, nie bojąc się, że czytelnik nie ma paradygmatu, który ten eksperyment pozwala zrozumieć. Może więc dlatego fanfiki są często tak nowatorskie, łamiące „klasyczną” strukturę w fascynujący sposób i bawiące się narzędziami narracyjnymi do tego stopnia, że niektóre z nich mam ochotę pokazać uczniom na korkach, kiedy rozmawiamy o strukturze opowiadania. „And If I Might Suffer More” autorstwa muldezgron to najlepszy przykład, jaki w życiu czytałam, narracji poprowadzonej w trzech czasach i trzech osobach. To się powinno analizować w szkole ze względu na samą budowę! Dopóki nie wsiąkłam w fanfikową społeczność i sama nie zaczęłam pisać, nie miałam pojęcia, że narracja drugoosobowa w ogóle istnieje — szkoła nauczyła mnie, że czegoś takiego po prostu nie ma. A jednak.

Mimo wszystko fanfiki bardzo powoli wyczołgują się spod regału z „poważną” literaturą. Zaczyna się o nich mówić również w kontekście akademickim, jako zjawisko na pograniczu sztuki i socjologii; m.in. od 2008 r. Organizacja na rzecz Transformatywnych (OTW), amerykański non-profit, wydaje recenzowane naukowo czasopismo „Transformative Works and Cultures”. Mitem jest również, że fanfiki piszą znudzone nastolatki — to znaczy, też, ale nie tylko. Z brzemieniem dwudziestu trzech wiosen na karku jestem w mojej grupie pisarskiej najmłodsza. OTW zresztą prowadzą osoby jak najbardziej dorosłe; Archive of Our Own, jedna z największych platform do publikacji i archiwizowania fanfików utrzymująca się całkowicie z datków, działa tylko dzięki staraniom rzeszy wolontariuszy, którzy poza swoim prywatnym życiem i pracą zawodową poświęcają godziny na jej podtrzymywanie. Nie mam złudzeń, że fanfiki jako takie wyjdą kiedykolwiek z szarej strefy sztuki — każdy z nas jest świadomy, że robimy to całkowicie za darmo i bez żadnych szans na publikację gdziekolwiek indziej, niż na blogu — ale jedyne, na co liczę, to rozciągnięcie pojęcia literatury na tyle, by objęło choć fragment tego ogromnego wszechświata. Nie chcę musieć zasłaniać się wymyślnymi terminami w stylu „twórczości transformatywnej”, by uzasadnić wartość dzieła, które nie jest traktowane poważnie tylko dlatego, że jego gatunek literacki kojarzy się z żenadą. To myślenie jest nie tylko stereotypowe, ale przede wszystkim zawęża horyzonty i zamyka oczy na bardzo duży kawałek często bardzo dobrej literatury.

Joanna Talarczyk

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się