ekologia

Technokraci porwali ekologię. I sprowadzili nas na manowce

Jesteśmy w okresie, który może się okazać ostatecznym triumfem racjonalnego człowieka. Wybudowana przez niego wieża prawie sięgnęła sklepienia świata. Z każdej starej opowieści ludzkości można wysnuć, co się dalej wydarzy.

Ekofaszyści i technokraci

Na pewno słyszeliście już o rosnącym zagrożeniu „ekofaszyzmem”. Jeżeli nie, to na pewno wkrótce o tym usłyszycie, gdyż liczba osób ostrzegających o tym nowym zagrożeniu cywilizacyjnym rośnie wykładniczo. W publikacjach zarówno z prawej, jak i lewej strony można przeczytać długie teksty na temat korzeni i celów tego przerażającego ruchu, który najwyraźniej rozprzestrzenia się na cały świat.

Jednakże wszystkie te eseje i artykuły można łatwo sprowadzić do jednego, a czasem nawet wydaje się, że są jednym i tym samym. Formuła zawsze jest tu taka sama i można ją z powodzeniem zastosować w całym spektrum politycznym. Na początku będzie mowa o „rosnącej fali autorytaryzmu” na całym świecie, o czym świadczyć mają „populizm”, brexit, Giorgia Meloni, Viktor Orbán, Justin Trudeau, Donald Trump, Joe Biden lub jakikolwiek inny lider, którego nie lubimy. Dalej przechodzimy do tego, jak ten „rosnący autorytaryzm” znajduje odzwierciedlenie w ekologii, o czym świadczyć mają inicjatywy Just Stop OilExtinction Rebellion, Zielony Nowy Ład, Wielki Reset, Bill Gates, Greta Thunberg lub … [tu wstawić nazwisko].

Następnie należy wymienić inspiracje historyczne tych nowych zielonych autokratów. W świecie anglosaskim będą to: Ted Kaczynski, Pentti Linkolai Dave Foreman. Wydobądźmy tu najpodrzędniejsze kanały i „reddity” z internetu i „ujawnijmy” kilka zanonimizowanych awatarów promujących wojnę rasową w imię dobra planety. Wspomnijmy o zamachowcu z Christchurch. Często wykorzystujmy frazę „ciemna strona”. Wrzućmy nazwiska kilku pisarzy z lat 30., którzy zostali faszystami. Wymamrotajmy ponuro, jak to Hitler był wegetarianinem. „Wiedzieliście, że w Dachau istniał ekologiczny ogród? To daje do myślenia, prawda?”.

Ekoautokraci

Kiedy już tu dotarliśmy, możemy przejść do sedna sprawy: posępnie wieszcząc „nowe zagrożenie dla demokracji”, jakie stanowi ten przerażający ruch. W zależności od kraju pochodzenia możemy teraz wyjaśnić, jakim to zagrożeniem będą owi nowi ekoautokraci dla naszego prawa do (w zależności od uznania) prowadzenia pojazdów, wydobywania minerałów, produkcji, latania, spalania paliwa i swobodnego korzystania ze zdobyczy postępowego Zachodu czy też dla różnorodności, równości, praw człowieka, osób LGBTQIA++, uchodźców, „sprawiedliwości globalnej” oraz praw kobiet do dokonywania wyboru.

Wniosek zawsze będzie ten sam: mało konkretne, lecz groźne wezwanie do większego monitorowania „problematycznych” poglądów, większego nacisku na rozwiązanie problemu „radykalizacji”, większej liczby przepisów zapobiegających protestom i „mowie nienawiści”, a także prawdopodobnie ściślejszej regulacji internetu. 

Oczywiście to wszystko w imię naszego bezpieczeństwa.

Problem leży jednak w tym, że faktyczny „ekofaszyzm” widać głównie w jego braku. Zostawmy tu odmęty internetu – zawsze można tam znaleźć różne szalone pomysły – jednak tak naprawdę trudno znaleźć choćby jednego „ekofaszystę” w prawdziwym świecie. Żadni znani intelektualiści, pisarze, filozofowie, politycy czy popularne ruchy społeczne nie podpiszą się pod niczym takim. Wielu osobom oczywiście przypnie się taką etykietę – bez prefiksu termin „faszysta” od dziesięcioleci był niewiele znaczącą i uniwersalną obelgą – jednak wszystkie one ją odrzucają. Od dawna angażuję się w ruchy ekologiczne i nigdy nie spotkałem ekofaszysty, chociaż miałem przyjemność być tak określany.

Ekolodzy „właściwi” i „niewłaściwi”

Skąd więc te wszystkie ostrzeżenia? Przychodzą mi do głowy dwa możliwe wyjaśnienia.

Pierwsze jest najprostsze: jest coś, na co nie możemy patrzeć, więc próbujemy od tego odwrócić uwagę, krzycząc na ludzi to wytykających. Tym czymś, czego unikamy, jest tzw. „natura”, a fakt, od którego próbujemy odwrócić uwagę, dotyczy naszej przynależności do niej, życia w niej, a więc świadomości, że wszystko, co jej robimy, robimy samym sobie. Zmiany klimatyczne tam – oznaczają zmiany tutaj. Erozja ziemi jest erozją Waszej ziemi. Zatrucie oceanów oznacza zatrucie Waszej hodowli. Tak to właśnie działa i w obliczu tego właśnie obecnie stoimy.

I nie możemy się z tym zmierzyć – dotyczy to nawet tych, którzy myślą, że możemy. Niezależnie od naszej opinii o naszej polityce nie wiemy, co zrobić z nadchodzącym kresem krótkiej ery dobrobytu i ponownym pojawieniem się groźnego zjawiska, któremu udało nam się zaprzeczać od kilku dziesięcioleci – ograniczeń. Ci, którzy wskazują na owe ograniczenia – i którzy zwłaszcza podkreślają, że sam fakt istnienia nowoczesności przemysłowej może stanowić główną przyczynę naszych obecnych problemów – mogą oczekiwać najgorszych obelg.

To jest jedno wyjaśnienie tajemniczego wzrostu liczby upiornych ekofaszystów. Myślę jednak, że może być jeszcze inne. Wyraz „ekofaszysta” to etykieta coraz częściej przydawana niewłaściwym ekologom – tym oferującym wizję ludzkości i przyrody obejmującą korzenie, tradycje, prostotę, powrót do dawnego sposobu życia. Przeciwstawia się ich właściwym ekologom – nowoczesnym, globalnym, progresywnym oraz – co najważniejsze – przychylnie nastawionym do dalszego budowania społeczeństwa technologicznego.

Prawie dekadę temu napisałem esej Ciemna ekologia na temat stanu ekologii. W pracy tej pisałem o pojawieniu się trendu w kręgach Zielonych, który określiłem „neoekologią”. Owi Neozieloni, preferujący nazwę „ekomoderniści”, pojawili się w reakcji na tradycyjny ruch ekologiczny, który na początku był dość konserwatywny, bazował na mało zaawansowanej technologii i skupiał się na wymiarze ludzkim. Neoekolodzy odrzucili te założenia jako wsteczne, niepraktyczne, a nawet groźne. Ich zdaniem, jak wtedy napisałem, „cywilizację, przyrodę i ludzkość może »ocalić« wyłącznie entuzjastyczne wykorzystanie biotechnologii, biologii syntetycznej, energii jądrowej oraz geoinżynierii”. W manifestach tego rodzaju owa „nowa ekologia” jawiłaby się jako – jak byśmy to obecnie określili – „rozwinięta”.

Przejęcie ruchu ekologicznego

Zgodnie z moimi przewidywaniami Neozieloni zorganizowali skuteczne przejęcie większości ruchu ekologicznego. Przykłady tej, jak ją można nazwać, „ekologii maszynowej” widać w sektorze korporacyjnym, w dużych organizacjach pozarządowych, globalnych instytucjach, a także wśród większości intelektualistów, zwłaszcza w ramach Zielonego Nowego Ładu, przy czym mnożą się one na całym świecie jak grzyby po deszczu. W międzyczasie ruch Zielonych dzieli się na obozy zgodnie z podejściem do danego rodzaju intruzywnych nowych technologii, jakie wciskają nam „Zieloni maszynowi”.

W Wielkiej Brytanii podział ten uwidoczniły niedawne reakcje na ostatnią książkę George’a Monbiota, eksperta od ekologii, promującą wizję neoekologii. W swojej pracy, skromnie zatytułowanej Regenesis, miejski weganin i intelektualista Monbiot opowiada się – oczywiście w oparciu o „poddawane wzajemnej ocenie badania naukowe” – za „końcem większości rolnictwa” i zastąpieniem większości produktów wyhodowaną w kadziach bakteryjną „żywnością” produkowaną z wykorzystaniem „biotechnologii przemysłowej”. Duże obszary ziemi pozbawione rolników mogą być następnie „zwrócone dzikiej przyrodzie”, na różne sposoby zaaprobowane przez Monbiota, które głównie obejmują lasy, by mieszkańcy miast w weekendy mogli sobie chodzić oglądać wilki.

Promując ten zglobalizowany system żywnościowy w stylu high-tech (być może nadzorowany przez rząd światowy, o którym mówił już wcześniej), a także wzywając do zniszczenia podstaw postneolitycznej cywilizacji ludzkiej, Monbiot oferuje doskonały przykład tego, jak w przyszłości będzie wyglądać neoekologia: utopijna, hiperurbanistyczna, technologiczna, racjonalna, a przede wszystkim „skuteczna”. Jak wyjaśnia, obecnie liczy się matematyka: „Czas, by naszą obsesją stały się liczby. Musimy porównywać urobek, porównywać wykorzystanie gruntów, porównywać różnorodność i bogactwo przyrody, porównywać emisje, erozję, zanieczyszczenie, koszty, wkład pracy, wartości odżywcze…”.

Oto, czym stali się ekologowie.

Wielu rolników, którzy – tak się złożyło – są również wybitnymi myślicielami, obrało sobie ostatnio na cel dystopię „ekologii maszynowej” Monbiota (Simon Fairlie, Chris Smaje oraz John Lewis-Stempel oferują tu najlepszą krytykę), jednakże wygranie bitwy nie oznacza – przynajmniej na razie – wygrania w wojnie. Tylko w ostatnim miesiącu promowana przez Monbiota pionierska firma fińska Solar Food otrzymała pozwolenie UE na wdrożenie produkcji nowego, „odpowiedzialnie produkowanego białka” (w ramach „Europejskiego Zielonego Ładu”). Firma ta twierdzi, iż laboratorium, w którym produkuje tę „nową żywność” – zwanym „Zakładem 01” – wpisuje się w „rewolucję żywnościową”, która po raz pierwszy w historii oderwie produkcję żywności od ziemi, rolników ją uprawiających oraz tworzonej w ten sposób kultury. Podnieceni zwolennicy już wyjaśniają, że w ten sposób będziemy mogli kiedyś drukować własną żywność w 3D. Już mi ślinka cieknie.

Zielona technokracja – po zainfekowaniu przez lewicę, dziś zielonych zainfekowała technokracja

Podobni do mnie starsi, surowi Zieloni, urodzeni pod jarzmem przedmodernistycznej wrażliwości, która sprawia, że niechętnie odnosimy się do jedzenia ścieków i życia w kapsule, mogą odnosić wrażenie, że coś poszło bardzo nie tak z tym obsesyjnie liczącym racjonalizmem, stanowiącym podstawę owej nowej, przyjaznej korporacjom zielonej technokracji. Jednakże nie mamy własnego pięciopunktowego planu i nie możemy wzajemnie ocenić naszych intuicji, a więc nasze skargi nie przekonają żadnej z liczących się osób. A teraz, gdy osoby promujące lokalność, dogłębni ekolodzy, osoby żyjące na wsi, drobni rolnicy, a także wszyscy, których wizja ludzkości może nie zgadzać się z marszem Postępu, zostali określeni „ekofaszystami”, możemy promować jedynie słuszną formę ekologii, a mianowicie: zglobalizowaną technokrację, „progresywne” parcie na „zrównoważony rozwój”, której przewodzą intelektualiści, przedsiębiorcy i zawodowi aktywiści.

Ruch Zielonych, dawno temu zaanektowany przez lewicę, został obecnie również zaanektowany przez technokratów. Z tego powodu przyszłości neozielonej (a może stanowiącej zieloną pożywkę?) żywności nie można postrzegać w oderwaniu od reszty. Stanowi ona zaledwie jeden z aspektów zjawiska określanego „czwartą rewolucją przemysłową” – rewolucją, w której kluczową rolę odgrywają – świadomie bądź nie – maszynowi Zieloni.

Czwarta rewolucja przemysłowa Klausa Schwaba

Wymyślona – podobnie jak wiele chwytliwych sloganów korporacyjnych – na Światowym Forum Ekonomicznym w 2015 r. – czwarta rewolucja przemysłowa stanowi sposób opisania naszego momentu w historii. W tym samym roku czasopismo „Foreign Affairs” wydało książkę pod tym samym tytułem jako publikację na coroczny szczyt w Davos, podczas którego spotykają się politycy, liderzy biznesowi oraz Bono. W wydawnictwie tym Klaus Schwab wyjaśnia – prozą, która nawet inwazję Marsjan uczyniłaby nudną – wagę czasów, w których obecnie żyjemy: „Pierwsza rewolucja przemysłowa wykorzystała wodę i parę do mechanizacji produkcji. W ramach drugiej rewolucji wykorzystano elektryczność do produkcji masowej. Trzecia rewolucja wykorzystała elektronikę i technologię informatyczną do automatyzacji produkcji. Obecnie czwarta rewolucja przemysłowa wykorzystuje zdobycze trzeciej… Charakteryzuje ją fuzja technologii, która zaciera granice między sferami fizyczną, cyfrową i biologiczną”.

W pozostałej części książki, złożonej z propozycji rozmaitych naukowców, inżynierów, polityków i filozofów, eksplorowano implikację tego „zacierania granic” pomiędzy wytworzonym a niewytworzonym, naturalnym a sztucznym, dzikim i udomowionym. Skoro żyjemy w – jak mówią Neozieloni – „antropocenie”, skoro można nas określić „bogami”, za H.G. Wellsem (Ludzie jak bogowie) – co zamierzamy wyczarować błyskawicą i grzmotem w naszych sprawiedliwych i racjonalnych rękach?

Wszyscy współautorzy podkreślają, że istotę rzeczy stanowi pokonanie wyniesionego ze starej szkoły rozróżnienia pomiędzy cyfrowym a naturalnym. Na przykład Neil Gershenfeld określa „rewolucję produkcji cyfrowej” – tę, w ramach której wkrótce będziemy uprawiać w kadziach nasze obiady z biościeków – jako „zdolność przekształcania danych w przedmioty i przedmiotów w dane”. „Inteligentne” budynki, czujniki, wszczepiane chipy – sześć lat temu, gdy książka ta została napisana, mogło to brzmieć radykalnie. Obecnie mamy poczucie, że to jest już wręcz normalne.

Częściowo dzieje się tak ze względu na powszechność aplikacji Amazon Alexa czy też bez końca powtarzanych narracji o ekscytującej przyszłości tworzonej przez SI. Drugi aspekt to fakt, że pandemia COVID stanowiła próbę dla tego rodzaju technologii – paszportów w smartfonach, cyfrowego śledzenia populacji, kontroli narracji przez media – które obecnie są nam sprzedawane jako sposób na „ocalenie planety”. Nieprzypadkowo najgłośniejsi popularyzatorzy „ekologii maszynowej” okazali się w dużej mierze fanatycznymi zwolennikami państwa wdrażającego środki bezpieczeństwa wobec COVID. Jesteśmy szkoleni, by polubić nadchodzącą przyszłość – lub przynajmniej wzruszyć ramionami i zaakceptować jej nieuniknioność. 

Datafikacja, daneizacja, big data

Być może najważniejszym aspektem czwartej rewolucji jest jednak zjawisko określane „datafikacją/danetyzacją”. Rozdział książki poświęcony big data wyjaśnia, iż wiedza dostępna dziś dla każdego z nas w internecie jest o wiele większa niż ta dostępna dawniej w Bibliotece Aleksandryjskiej, stanowiącej największe repozytorium nauki świata starożytnego. Jednak, jak wyjaśniają autorzy, rozmiar to nie wszystko:

„Big data charakteryzuje się również zdolnością przekształcania w dane wielu aspektów świata, które nigdy wcześniej nie były kwantyfikowane – nazwijmy to »datafikacją/danetyzacją«. Na przykład lokalizacja została zdatafikowana/zdanetyzowana, najpierw wraz z wynalazkiem długości i szerokości geograficznej, a ostatnio dzięki satelitarnym systemom GPS. Słowa są traktowane jako dane, gdy komputery przekopują się przez książki napisane w ciągu stuleci. Nawet przyjaźnie i wystawiane »polubienia« są datafikowane/danetyzowane przez serwis Facebook”.

Widzimy tu taką samą „obsesję liczb”, jakiej żąda od nas George Monbiot przy rozmyślaniach o sposobach produkcji żywności i zamieszkiwania naszego obszaru krajobrazowego, a także zacieranie granic pomiędzy „ekologią maszynową” a napędzaną przez elity rewolucją technologiczną w jej ramach. Widzimy, że w obydwu przypadkach cele są osiągane w ramach procesu datafikacji/danetyzacji: kwantyfikacji wszystkiego. Wzorzec rzeczywistości zostanie przetworzony na bity i bajty, porównania i urobki, liczby i statystykę, przy czym nawet powieści i przyjaźnie oraz łąki i obiady rodzinne w zimowe dni mogą być mierzone, porównywane i oceniane ze względu na ich wkład w wydajność oraz zrównoważony rozwój.

Mamy tu pewne pęknięcie, w które powinniśmy zajrzeć, gdyż jest tam głęboko coś, co musimy zrozumieć. To starodawny podział na tych, którym bliskie jest podejście do „datafikacji” – która w postaci sum i pisma stanowi jedną z podwalin cywilizacji – i tych, którzy je odrzucają. Podejrzewam, że jest to niezbywalne, gdyż podział ten wyznacza granicę między dwoma różnymi sposobami widzenia. Filozof Jeremy Naydler określił je jako ratio i nous, jednak możemy równie dobrze określić je lewą i prawą półkulą mózgu, mythos i logos, albo – być może najprościej – sacrum i profanum.

Czwarta rewolucja oraz „ekologia maszynowa”, jaką ona ze sobą niesie, oferują nam wizję świata głęboko osadzoną w profanum. W tym rozumieniu życie nie stanowi świętości, ale raczej wyzwanie dla inżynierii. Jest to coś, co można badać, kwantyfikować i nieustannie zmieniać, aż dojdziemy do najwydajniejszej wersji. Można się tu oczywiście kierować najlepszymi intencjami (lub nie), ale rzeczy niemierzalne zostaną oczywiście pominięte w tym równaniu, a to właśnie to niemierzalne stanowi esencję życia. Miłość. Bóg. Miejsce. Kultura. Dogłębna tajemnica piękna. Uczucie, jakim darzy się ziemię lub społeczność bądź tradycje kulturowe czy też rozwój historii człowieka przez pokolenia. Muzyka. Sztuka. To wszystko bez wątpienia zostanie wkrótce „zdatafikowane” albo podjęte zostaną takie próby. 

Jednakże tego rodzaju osoby, które myślą, że Biblioteka Aleksandryjska zawierała „eksabajty danych”, a nie zebrane owoce ciężko wypracowanej wiedzy, są zgubieni, jeszcze zanim zdążą usiąść do swoich zestawów danych.

Pytania najważniejsze

Jeżeli zastanawiamy się, dlaczego debata o zmianach klimatycznych została w takim stopniu zdominowana przez debatę o ekologii z wyłączeniem tak wielu innych problemów wynikających z funkcjonowania społeczeństwa industrialnego – masowego wymierania gatunków, erozji gleby, upadku wielu kultur, zanieczyszczenia oceanów – to moim zdaniem tu właśnie znajdziemy odpowiedź. Zmiany klimatyczne nadają się do opracowania zadań matematycznych i technokratycznych odpowiedzi. Jest to ponadto problem, który niejako z definicji może być rozwiązany wyłącznie przez elity. Jeżeli ktoś nie czyta lub nie rozumie „poddawanych wzajemnej ocenie badań naukowych”, to osoby twierdzące, że są w stanie to robić, mogą go zawstydzić i zmusić tym samym do milczenia. Osoby te – pochodzące, jak wszyscy zieloni „opiniodawcy”, z górnych warstw społecznych – niosą wizję świata, w której większość ludzkości traktuje się jak bydło, które można zagonić do zagrody zeroemisyjnego zrównoważonego rozwoju. Jeżeli zastanawiacie się, gdzie już to słyszeliście, spójrzcie na swoją starą maskę przeciwcovidową. Wszystko się Wam przypomni.

Co ciekawe, niektórzy z pomysłodawców czwartej rewolucji sami z niepokojem patrzą, do czego to prowadzi. Nawet Klaus Schwab, obecnie często prezentowany jako żyjący w wulkanie oponent Bonda pociągający za sznurki na całym świecie, przyznaje, że niepokoją go tempo i skala zmian. W swojej książce wyraża on skromne zaniepokojenie dotyczące tego, jak nasze „podstawowe umiejętności ludzkie, jak współczucie i współpraca” mogą ulegać erozji w wyniku tego rodzaju dogłębnych zmian. Pisze on: „Ma to już wpływ na nasze zdrowie i prowadzi do »kwantyfikowanej« jaźni, przy czym – szybciej, niż nam się zdaje – może doprowadzić do rozszerzenia człowieka”.

Schwab, nawet argumentując za czwartą rewolucją, widzi, w jakim kierunku to zmierza. Mapy Google i aplikacje na smartfony stanowiły jedynie początek. Wchodzimy w nowy, wspaniały świat wszystkowiedzących inteligentnych domów i hodowanego w kadziach osadu na śniadanie, a każdy krok na drodze w tym kierunku ma absolutny sens. Świat panoptikonu, odtworzony na szczeblu nano przez osoby zapewniające o swoich dobrych intencjach, jest tuż za rogiem. C.S. Lewis dobrze rozumiał tę pułapkę: „Ze wszystkich tyranii tyrania szczerze wprowadzona dla dobra jej ofiar – może być najbardziej przytłaczająca. Ci, którzy dręczą nas dla naszego dobra, będą dręczyć nas bez końca, ponieważ robią to za zgodą własnego sumienia” – pisał.

Zadawane pytanie kształtuje linię odpowiedzi

Zwolennicy czwartej rewolucji nie rozumieją, że zadawane pytanie kształtuje opracowywaną filozofię. Jeżeli pytanie brzmi: „Jak można usunąć związki węglowe z powietrza, by uniknąć materializacji prognozowanych modeli komputerowych?”, to odpowiedź może prowadzić jedynie do zglobalizowanej technokracji. Natomiast jeżeli sformułujemy pytanie: „Jak możemy prowadzić życie, które miałoby sens i było zgodne z naturą?”, możemy pójść w zupełnie innym kierunku.

Ludzie z kręgów „maszynowych” zawsze zadają pytanie pierwszego rodzaju, stąd mamy zawsze niekończące się wielokrotności uzasadnień dla jego zadawania. Ekologia, równość, feminizm, demokracja, zdrowie publiczne, rozwój, bezpieczeństwo, wojna z terroryzmem, przestępczością lub narkotykami czy co tam jeszcze – zawsze znajdzie się powód do stosowania big data. Kontrola zawsze okazuje się niezbędna, aby zapobiec większemu złu. Nawet ruch, który kiedyś przeciwstawiał się temu ponuremu spojrzeniu na świat, został już kupiony i sprzedany.

Od przynajmniej 200 lat podważamy fundamenty wszystkich naszych założeń. Obecnie codziennie pojawiają się nowe rysy na ścianach tej budowli. Czy możemy je wypełnić hodowanym w kadziach bioosadem w nadziei, że nie będzie ich więcej? Czy big data nas uratuje? Co takiego możemy zmierzyć, monitorować i czym zarządzać, aby tego uniknąć? Oto, co myślę, chociaż bardzo bym sobie tego nie życzył: obecnie przeżywamy okres, który może się okazać ostatecznym triumfem racjonalnego człowieka. Wybudowana przez niego wieża prawie sięgnęła sklepienia świata. Z każdej starej opowieści ludzkości można wysnuć, co się dalej wydarzy.

Tekst początkowo opublikowany w miesięczniku opinii „Wszystko co Najważniejsze”. Przedruk za zgodą redakcji.

Zdjęcie autora: Paul KINGSNORTH

Paul KINGSNORTH

Angielski pisarz mieszkający w zachodniej Irlandii. Były zastępcą redaktora naczelnego czasopisma "The Ecologist" i współzałożyciel Dark Mountain Project.

SUBSKRYBUJ „GAZETĘ NA NIEDZIELĘ” Oferta ograniczona: subskrypcja bezpłatna do 31.08.2024.

Strona wykorzystuje pliki cookie w celach użytkowych oraz do monitorowania ruchu. Przeczytaj regulamin serwisu.

Zgadzam się